Małymi krokami do zdrowia

refundacja IVF

Do laboratorium, w którym pracuję, przyszła pacjentka na badanie hormonów. Pochwaliła się, że udało jej się zakwalifikować na in vitro z programu rządowego.

Podczas przerwy śniadaniowej koleżanka zapytała, czy teraz, gdy procedura in vitro jest refundowana, nie kusi mnie, żeby się o nią starać. Bo miesiące płyną, a mój czas na rodzenie mija… I jeszcze, że ktoś powiedział, że niepłodność wiąże się  z takim samym stresem jak nowotwór i czy się z tym zgadzam.

Co do stresu – nie wydaje mi się, przynajmniej u mnie nie był taki sam, jaki spodziewałabym się przeżywać, gdyby zamiast niepłodności dotknęła nas np. białaczka czy chłoniak. Pracowałam ponad dwa lata w szpitalu z oddziałem hematologicznym. Tam to pacjenci dopiero mieli stres… Ten nasz – polegający na tym, że pryskają marzenia o tupocie małych stópek – uważam za zdecydowanie mniejszy od zagrożenia życia jakie wiąże się z nowotworem.

A refundowane in vitro? Otóż nie, nie kusi mnie. Choćby nam nawet dopłacano – nie zrobimy in vitro. Bo w naszym pojęciu – to nie „opłacałoby się” nam. Pieniądze nie są najważniejsze. Według mnie bardziej „opłaca” mi się mieć zdrowego męża. „Opłaca” mi się czekać na dalsze efekty leczenia, bo to, co osiągnęliśmy do tej pory – jest bardzo obiecujące. „Opłaca” mi się nawet poczekać kilka lat aż medycyna odkryje być może jeszcze jakieś czynniki obniżające płodność, które będzie można z naszego życia wyeliminować. Czy mój czas na rodzenie mija? Nie czuję tego. Mój zegar biologiczny raczej się cofa.

Nasza napro-doktor powiedziała, że dopóki wit. D u męża nie będzie taka, jak trzeba – mamy w ogóle nie robić badania nasienia, bo niska liczba może nas zniechęcić. Ale nie wytrzymałam, musiałam zajrzeć w mikroskop, już ponad pół roku nie sprawdzaliśmy plemników i ciekawość zżerała mnie po prostu. Liczba na kolana nie powala, to fakt. Ale te nieliczne plemniki, które widziałam – pięknie się ruszały, i to jest coś! 8-) Wcześniej były kompletnie nieruchome, choć morfologicznie prawidłowe. Czy jest postęp w leczeniu? Tak, jest. Na własne oczy widziałam :-D A zaczynaliśmy przecież od jednej sztuki…

Gdybyśmy podeszli do in vitro wtedy – dwa lata temu – nie odkrylibyśmy diety i wit.D, o usunięciu migdałków oraz o leczeniu hormonalnym u mnie i męża nie można zapomnieć. Ci, którzy podejdą do refundowanego in vitro – raczej nie dostaną takiej szansy na leczenie, jaką my mamy. Właściwie to trochę mi ich żal… Ja tam wolę swoją kamienistą i stromą drogę kulinarnych wyrzeczeń niż gładką asfaltową szosę refundacji.

ingloriel





Dodaj komentarz