Chcesz pisać na forum – zaloguj się! Zaloguj
Wpisz słowo kluczowe:


 






Użytkowanie znaków specjalnych:
*    zastępuje dowolną ilość znaków
%    Zastępuje dokładnie jeden znak

Problemy ducha

UżytkownikWpis

12:15
18 stycznia 2016


Tysia

1

Szczęść Boże,

 

Na wstępie chciałam Księdza serdecznie pozdrowić, miałam przyjemność uczestniczenia w rekolekcjach oazowych razem z Księdzem :)

Piszę do Księdza ponieważ nurtuje mnie kilka spraw, które sa powiązane z tym, że od roku nie mogę zajśc w ciążę.

Jestem mężatką od 2 lat, od roku staramy się z mężem o dziecko, bez skutku. Dopiero od jakiegoś czasu postanowiłam przeprowadzić (jak to ktoś kiedys a pewnym forum określił) "szturm na Niebo". Nie chcę teraz wyliczać modlitw które odmawiam itp., bo to nie jest tematem moich rozważań. Postanowiłam coś zrobic z moim życiem, poukładać je, żeby moje modlitwy były czyste, żeby moje serce nie było skażone niewiarą, żalem, gniewem, ogólnie niczym, co mogłoby mnie oddalać od Boga i powodować że Bóg nie wysłucha moich próśb.

Sprawa pierwsza – Staram się bardzo mocno wierzyć w to że Bóg wysłucha mojego wołania. Jednak czy taka postawa, takiej stu procentowej pewności nie jest zbyt zuchwała? A co z "pozostawieniem furtki" na Jego wolę – jeżeli Jego wolą jest bym nie posiadała potomstwa? W trakcie tych rozmyślań, kiedy otwieram się na to że mogę jednak nie mieć potomstwa, moja pewność w cud maleje. A przeciez kiedy tracimy wiarę, to jak Bóg a nas wysłuchać? Jak może wysłuchać tych którzy nie sa do końca pewni tego że zostaną wysłuchani? Jest do dla nie bardzo trudne, nie chcę obrażać Boga moją zuchwałością czy też niewiarą.

Sprawa druga, która łączy się z żalem w moim sercu – W ciągu mojego życia zraniło mnie kilka osób. Odkąd pamiętam zawsze byłam "obrażalska" i w dziciństwie długo chowałam urazę. W trakcie studiów zraniła (a właściwie raniła) mnie osoba, która chciała być mi bliska. Z perspektywy czasów patrzę na tę sprawę inaczej, wiem że ta osoba jest chora psychicznie (i nie pisze tego jako obrazę, jest to fakt) i może nie dokońca była świadoma swoich czynów. W wybaczeniu jej na pewno pomógł mi czas i to że od tego czasu nie mamy ze sobą żadnego kontaktu. Jednak niekiedy są takei dni że wyciągam tą sprawę, i nie wiem do końca czy tak naprawdę jej wybaczyłam. 

Niestety nie jest to jedyna osoba do której mogę mieć żal, nie wiem kompletnie jak postąpić z kims z mojej rodziny, kto nie jest mi jakoś szczególnie bliski. Nie chcąc wgłębiac się w szczegóły, osoba ta tratuje mnie (i tylko mnie z całej rodziny) jak pwoietrze, zupełnie mnie ignoruje, nie zjawiła się na moim weselu, nie złożyła życzeń, nie pwoiedziała mi o swojej ciąży, o porodzie – oczywiście wszystkim innym powiedziała, wszystkim wysyła zdjęcia maluchów. Kompetnie nie wiem o co chodzi, nie przypominam sobie żebym czymkolwiek ją uraziła, bardzo żadko się widujemy a nawet jeśli, to zawsze była wobec mnie życzliwa (w takim oficjalnym tonie). Przyznam że nie mam zupełnie ochoty na kontaktowanie się z nią i wypytywanie o co może chodzić, tym bardziej że sama mam do niej żal o to w jaki sposób mnie traktuje. Ponadto nie czuję potrzeby by mieć z nią jakikolwiek (poza własnie takimi sprawami jak wesele, urodziny, narodziny dziecka itd) kontakt. I tu zastanawiam się nad swoją postawą – czy nie jest tak, że żebym przestała czuć do niej żal, powinnam pierwsza się odezwać? A co jeśli nic z tego nie wypali i będzie jeszcze gorzej? A co jeśli będę musiała "na siłę" się z nią "zaprzyjaźnić" skoro nie odczuwam takiej potrzeby? Czy ten brak potrzeby by podtrzymywać tą rodzinną więź (czy też kontaktować się z nią) czyni mnie niejako złym czowiekiem? Kompletnie się w tym pogubiłam.

 

Sprawa trzecia – Jest to sprawa związana z moją mamą która waściwie ciagnie się juz od lat. Moja mama zawsze była wobec mnie i mojego rodzeństwa wymagająca. Teraz, jak już wszyscy założyli swoje rodziny, ona nie przestaje do nas dzwonić, wypytywać nas o nasze bardzo osobiste sprawy, mówic co mamy robic i co mówić a czego nie swoim współmałżonkom. Czuję się przez nią bardzo osoaczona, niestety jako jedyna jestem jeszcze nieco zależna finansowo od moich rodziców przez moje i ęża małe zarobki. Niestety moje próby porozmawiania z nia na ten temat kończą się niejednokrotnie kłótniami, po których mam wielkiego "kaca moralnego". Bo przecież staram się byż wporządku wobec Boga, chcę dążyc do świętości, chcę by mnie wysłuchał w moich potrzebach, a kłóce się z właśną mamą. Nie wie co mam myśleć, kiedy moja mama wymaga ode mnie codziennie rozmów po minimum pół godziny – a kiedy am wolne to najchętniej cały dzień. A do tego najlepiej żebym na wszystko jej przytakiwała i nie miała innego zdania. Czasem chccąc uniknąć kłótni mówie tylko że musze kończyć bo mam dużo spraw na głowie, ona się obraża, ja nic nie mówię, ona sie nakręca i rozłącza się mówiąc że jestem nieczuła. I potem kolejny kac moralny.. Czy faktycznie źle postępuję? Gdzie popełniam błąd?

 

Przepraszam za tak długie wynurzenia, starałam się pisać zwięźle. I choć może wydawać się że te dwie sprawy nie są na temat problemów z ciążą, według mnie są, bo to one powodują u mnie blokadę do dalszego rozwoju duchowego. Bardzo prosze Księdza o pomoc.

Tyśka

01:43
27 stycznia 2016


ks. Grzegorz

2

Szczęść Boże,

dziękuję za pozdrowienia i pytania. Ponieważ będę mógł na nie odpowiedzieć dopiero w przyszłym tygodniu, proszę o cierpliwość. Towarzyszę modlitwą! Pozdrawiam, ks. G.

22:08
13 lutego 2016


groszek

3

Tysia. Współczuje Wam i Tobie, bo jestes wrazliwa osobą takich przezyc. Widac taka droga jest po coś, choć jeszcze nie wiemy po co. Ja ze swojej strony moge Ci zaproponowac pewną drogę. To trudna i wymagająca wyprawa w głąb siebie. Polecam modlitwe przebaczenia 

http://www.samtomy.pl/download…..ndis.pdf 

Po niej serce sie oczyszcza i jest bardziej gotowe na przyjecie łask. Polecam tez 
"Moc uwielbienia " Merlin R. Carothers.

Zproponowałam drogi na których sama mozesz poszukac odpowiedzi którą ma dla ciebie Bóg. Czy je odszukasz tego nie wiem, ale warto po nie sięgnąć. Pozdrawiam

23:01
20 lutego 2016


ks. Grzegorz

4

Szczęść Boże,

dziękuję za cierpliwość w oczekiwaniu na odpowiedź. Spróbuję odnieść się kolejno do poszczególnych spraw.

Pierwsza z nich dotyczy relacji pomiędzy wiarą w skuteczność modlitwy a jej wysłuchaniem przez Boga. Jak Pani zaznacza, przeżywa pewną trudność. Przerysowując, można ją ująć tak: albo modlę się ze 100 % pewnością, że Bóg spełni moją prośbę kierowaną do Niego i On – widząc tę moją wiarę – nie ma innego wyjścia niż spełnić moje życzenie, albo modlę się bez 100 % pewności, że Bóg spełni moją prośbę kierowaną do Niego (bo może akurat ma w stosunku do mnie inny plan) i On – widząc niedoskonałość mojej wiary – nie może spełnić mojego życzenia, bo za słabo wierzę. Sądzę, że wyczuwa Pani, że w takim sposobie myślenia coś jest nie tak. A co? Wydaje się, że przede wszystkim chodzi o obraz Boga. W powyższym toku rozumowania Bóg jest trochę podobny – proszę wybaczyć dosadność stwierdzenia – do automatu spełniającego życzenia: należy „wrzucić” odpowiednią porcję wiary, jasno sformułować prośbę i jej wysłuchanie jest gwarantowane. Jeśli natomiast brakuje wystarczającej ilości wiary, to – niestety – nie można liczyć na to, że prośba zostanie spełniona.

Bóg na szczęście nie jest automatem, lecz kochającym Ojcem, który cały angażuje się w troskę o prawdziwe dobro swoich dzieci! I jest Tym, który wie – i to nie tylko w perspektywie życia doczesnego, ale również całej wieczności – na czym to prawdziwe dobro polega. Niesłychanie ważne jest, by trwać na modlitwie z taką świadomością. Bo modlitwa to nade wszystko spotkanie z najlepszym Ojcem, podczas którego mogę Jego miłości powierzać całe moje życie z wszystkimi doświadczeniami, radościami, pragnieniami, trudnościami, cierpieniem i wzrastać w pewności, że On naprawdę jest blisko, działa w moim życiu i prowadzi mnie oraz moich bliskich przez codzienność. Świadomość tego kim jest Bóg jest owocem wiary. I właśnie wiara w Boga, który jest kochającym mnie Ojcem jest najważniejsza dla modlitwy. A zatem w modlitwie nie tyle chodzi o to, by dążyć do 100 % pewności, że Bóg wysłucha mojej modlitwy w taki sposób jak ja tego pragnę (to rzeczywiście byłaby zuchwałość). Chodzi raczej o to, by przystępować do niej z coraz silniejszą wiarą (aż do opartej na wierze pewności), że Bóg troszczy się o mnie, ma wobec mnie najlepszy plan i ofiarowuje mi te dobra, o których wie, że są mi potrzebne. Czy to oznacza, że nie należy z wiarą przedstawiać Bogu konkretnych próśb? Należy! I trzeba to robić szczerze, wytrwale i cierpliwie, zawsze jednak pozostawiając Panu Bogu wolność co do czasu i sposobu wysłuchania mojej prośby. Poprzez tą wewnętrzną zgodę na Jego wolne (ale przecież zawsze wynikające z miłości!) działanie wyraża się zaufanie do Niego.

Druga sprawa dotyczy przebaczenia. Doświadczenie zranienia przez innych sprawia, że rodzi się ból, żal, rozczarowanie, gniew albo złość. Te uczucia są naturalną konsekwencją niewłaściwego postępowania innych wobec nas. Same trudne uczucia nie są moralnie ani dobre, ani złe i nie obecność lub brak emocji stanowi o istocie przebaczenia. Przebaczenie nie polega na wyparciu uczuć, które rodzą się w związku ze wspomnieniem jakiegoś trudnego doświadczenia, nie polega też na wykreśleniu z pamięci tego, co się stało. Przebaczenie jest drogą, która rozpoczyna się od decyzji, by nie wykorzystywać trudnych uczuć przeciwko osobie, która mnie zraniła, jest rezygnacją z przekładania tych emocji na czyny, które byłyby wyrazem zemsty na tej osobie. Przebaczenie wyraża się też w tym, że nie akceptując złego postępowania kogoś kto mnie zranił, nie przekreślam go jako człowieka, czyli oddzielam czyn od osoby. Wyrazem przebaczenia jest wreszcie troska o dobro tego, kto mnie zranił, np. poprzez modlitwę w jego intencji. Te różne wymiary przebaczenia nie są możliwe do osiągnięcia z dnia na dzień: przebaczenie jest procesem, a nie jednorazową decyzją woli. Myślę, że kroczenie tą drogą w odniesieniu do osoby, która Panią zraniła podczas studiów jest Pani doświadczeniem. I pewnie czasem trudne wspomnienia będą wracać i trudne uczucia będą wzbierać na sile. Jeśli nie są one dobrowolnie wywoływane, to nie ma powodów do niepokoju. Powrót trudności może być okazją, by utwierdzić się w wyborze drogi przebaczenia. A wraz z wędrówką tą drogą, wspomnienia związane ze zranieniami będą – ufam – mniej burzliwe i mniej bolesne.

Myślę, że to, co dotyczy ran z przeszłości odnosi się też w jakiejś mierze do relacji z osobą z rodziny. Trudno, żeby wobec niezrozumiałej postawy członka rodziny nie rodziły się uczucia, np. żal, o którym Pani wspomina. Samo w sobie uczucie żalu – powtórzmy to raz jeszcze – nie jest moralnie dobre lub złe i ważne, żeby się za nie nie obwiniać. Wyzwanie polega nie tyle na tym, by żalu się pozbyć, ale na tym, by go uznać i dobrze wykorzystać. Nie byłoby właściwym na przykład, gdyby odpowiedzią na sposób postępowania osoby, o której Pani napisała, była jakaś próba odegrania się na niej albo wciągnięcie jej na listę tych, którzy nie istnieją w moim życiu. Wejście na drogę wybaczenia to decyzja – pomimo żalu – by w ten sposób nie działać. Nie oznacza to obowiązku natychmiastowego szukania bardziej intensywnego kontaktu i dążenia do przyjaźni. Warto jednak nie zamykać się na przyszłość. Pewnie będziecie panie spotykać się na uroczystościach związanych z różnymi wydarzeniami rodzinnymi i może znajdziecie się w sytuacji, która stworzy przestrzeń do rozmowy pozwalającej lepiej zrozumieć relację między wami…

I jeszcze trudna sprawa relacji z mamą. Niestety czasem jest tak, że rodzicom z różnych powodów trudno jest zaakceptować to, że dzieci są dorosłe i prowadzą życie, za które muszą same brać odpowiedzialność. Pani jest – jak rozumiem – właśnie w takiej sytuacji. Wydaje mi ważne najpierw to, by Pani nie miała wątpliwości, że żyjąc w małżeństwie najważniejszą dla Pani relacją – po relacji z Panem Bogiem – jest relacja z mężem. By pielęgnować i pogłębiać tę relację potrzebna jest dbałość, by nikt z zewnątrz bez Waszej zgody nie ingerował w to, jak ją kształtujecie. To dotyczy także mamy… W konsekwencji stawianie jasnych granic jest po prostu konieczne. Pytanie zatem nie dotyczy tego, czy te granice stawiać (koniecznie tak!), ale jak to robić… Myślę, że na pewno należy unikać kłótni, choć trzeba przygotować się pewnie na to, że powiedzenie: „Mamo, kocham Cię, ale pozwól, że o tym zadecydujemy z moim mężem…” albo podjęcie inicjatywy zakończenia rozmowy telefonicznej będzie wzbudzać emocjonalną reakcję ze strony mamy nie zawsze łatwą do przyjęcia… Nie ma jednak innego wyjścia… Granice trzeba stawiać. Nawet jeśli wiąże się to z dyskomfortem niezbyt przyjemnej reakcji mamy. Jeśli to możliwe, dobrze jest z mamą rozmawiać, by zrozumieć lepiej jej postawę (lęk?, obawy?), ale też by pomóc mamie zrozumieć, jakie są Pani potrzeby. Przecież zarówno mamie, jak i Pani zależy na tym, by Pani małżeństwo było szczęśliwe. Może taki wspólny punkt wyjścia pozwoliłby jednak na spokojną rozmowę, która pomogłaby lepiej ukształtować wzajemne relacje? Wierzę, że jest to możliwe. 

Jeszcze raz dziękuję za cierpliwość! Z modlitewna pamięcia pozdrawiam i życzę owocnego przeżycia czasu Wielkiego Postu!



 

Możliwość komentowania jest wyłączona.