Szczęść Boże,
dziękuję za cierpliwość w oczekiwaniu na odpowiedź. Spróbuję odnieść się kolejno do poszczególnych spraw.
Pierwsza z nich dotyczy relacji pomiędzy wiarą w skuteczność modlitwy a jej wysłuchaniem przez Boga. Jak Pani zaznacza, przeżywa pewną trudność. Przerysowując, można ją ująć tak: albo modlę się ze 100 % pewnością, że Bóg spełni moją prośbę kierowaną do Niego i On – widząc tę moją wiarę – nie ma innego wyjścia niż spełnić moje życzenie, albo modlę się bez 100 % pewności, że Bóg spełni moją prośbę kierowaną do Niego (bo może akurat ma w stosunku do mnie inny plan) i On – widząc niedoskonałość mojej wiary – nie może spełnić mojego życzenia, bo za słabo wierzę. Sądzę, że wyczuwa Pani, że w takim sposobie myślenia coś jest nie tak. A co? Wydaje się, że przede wszystkim chodzi o obraz Boga. W powyższym toku rozumowania Bóg jest trochę podobny – proszę wybaczyć dosadność stwierdzenia – do automatu spełniającego życzenia: należy „wrzucić” odpowiednią porcję wiary, jasno sformułować prośbę i jej wysłuchanie jest gwarantowane. Jeśli natomiast brakuje wystarczającej ilości wiary, to – niestety – nie można liczyć na to, że prośba zostanie spełniona.
Bóg na szczęście nie jest automatem, lecz kochającym Ojcem, który cały angażuje się w troskę o prawdziwe dobro swoich dzieci! I jest Tym, który wie – i to nie tylko w perspektywie życia doczesnego, ale również całej wieczności – na czym to prawdziwe dobro polega. Niesłychanie ważne jest, by trwać na modlitwie z taką świadomością. Bo modlitwa to nade wszystko spotkanie z najlepszym Ojcem, podczas którego mogę Jego miłości powierzać całe moje życie z wszystkimi doświadczeniami, radościami, pragnieniami, trudnościami, cierpieniem i wzrastać w pewności, że On naprawdę jest blisko, działa w moim życiu i prowadzi mnie oraz moich bliskich przez codzienność. Świadomość tego kim jest Bóg jest owocem wiary. I właśnie wiara w Boga, który jest kochającym mnie Ojcem jest najważniejsza dla modlitwy. A zatem w modlitwie nie tyle chodzi o to, by dążyć do 100 % pewności, że Bóg wysłucha mojej modlitwy w taki sposób jak ja tego pragnę (to rzeczywiście byłaby zuchwałość). Chodzi raczej o to, by przystępować do niej z coraz silniejszą wiarą (aż do opartej na wierze pewności), że Bóg troszczy się o mnie, ma wobec mnie najlepszy plan i ofiarowuje mi te dobra, o których wie, że są mi potrzebne. Czy to oznacza, że nie należy z wiarą przedstawiać Bogu konkretnych próśb? Należy! I trzeba to robić szczerze, wytrwale i cierpliwie, zawsze jednak pozostawiając Panu Bogu wolność co do czasu i sposobu wysłuchania mojej prośby. Poprzez tą wewnętrzną zgodę na Jego wolne (ale przecież zawsze wynikające z miłości!) działanie wyraża się zaufanie do Niego.
Druga sprawa dotyczy przebaczenia. Doświadczenie zranienia przez innych sprawia, że rodzi się ból, żal, rozczarowanie, gniew albo złość. Te uczucia są naturalną konsekwencją niewłaściwego postępowania innych wobec nas. Same trudne uczucia nie są moralnie ani dobre, ani złe i nie obecność lub brak emocji stanowi o istocie przebaczenia. Przebaczenie nie polega na wyparciu uczuć, które rodzą się w związku ze wspomnieniem jakiegoś trudnego doświadczenia, nie polega też na wykreśleniu z pamięci tego, co się stało. Przebaczenie jest drogą, która rozpoczyna się od decyzji, by nie wykorzystywać trudnych uczuć przeciwko osobie, która mnie zraniła, jest rezygnacją z przekładania tych emocji na czyny, które byłyby wyrazem zemsty na tej osobie. Przebaczenie wyraża się też w tym, że nie akceptując złego postępowania kogoś kto mnie zranił, nie przekreślam go jako człowieka, czyli oddzielam czyn od osoby. Wyrazem przebaczenia jest wreszcie troska o dobro tego, kto mnie zranił, np. poprzez modlitwę w jego intencji. Te różne wymiary przebaczenia nie są możliwe do osiągnięcia z dnia na dzień: przebaczenie jest procesem, a nie jednorazową decyzją woli. Myślę, że kroczenie tą drogą w odniesieniu do osoby, która Panią zraniła podczas studiów jest Pani doświadczeniem. I pewnie czasem trudne wspomnienia będą wracać i trudne uczucia będą wzbierać na sile. Jeśli nie są one dobrowolnie wywoływane, to nie ma powodów do niepokoju. Powrót trudności może być okazją, by utwierdzić się w wyborze drogi przebaczenia. A wraz z wędrówką tą drogą, wspomnienia związane ze zranieniami będą – ufam – mniej burzliwe i mniej bolesne.
Myślę, że to, co dotyczy ran z przeszłości odnosi się też w jakiejś mierze do relacji z osobą z rodziny. Trudno, żeby wobec niezrozumiałej postawy członka rodziny nie rodziły się uczucia, np. żal, o którym Pani wspomina. Samo w sobie uczucie żalu – powtórzmy to raz jeszcze – nie jest moralnie dobre lub złe i ważne, żeby się za nie nie obwiniać. Wyzwanie polega nie tyle na tym, by żalu się pozbyć, ale na tym, by go uznać i dobrze wykorzystać. Nie byłoby właściwym na przykład, gdyby odpowiedzią na sposób postępowania osoby, o której Pani napisała, była jakaś próba odegrania się na niej albo wciągnięcie jej na listę tych, którzy nie istnieją w moim życiu. Wejście na drogę wybaczenia to decyzja – pomimo żalu – by w ten sposób nie działać. Nie oznacza to obowiązku natychmiastowego szukania bardziej intensywnego kontaktu i dążenia do przyjaźni. Warto jednak nie zamykać się na przyszłość. Pewnie będziecie panie spotykać się na uroczystościach związanych z różnymi wydarzeniami rodzinnymi i może znajdziecie się w sytuacji, która stworzy przestrzeń do rozmowy pozwalającej lepiej zrozumieć relację między wami…
I jeszcze trudna sprawa relacji z mamą. Niestety czasem jest tak, że rodzicom z różnych powodów trudno jest zaakceptować to, że dzieci są dorosłe i prowadzą życie, za które muszą same brać odpowiedzialność. Pani jest – jak rozumiem – właśnie w takiej sytuacji. Wydaje mi ważne najpierw to, by Pani nie miała wątpliwości, że żyjąc w małżeństwie najważniejszą dla Pani relacją – po relacji z Panem Bogiem – jest relacja z mężem. By pielęgnować i pogłębiać tę relację potrzebna jest dbałość, by nikt z zewnątrz bez Waszej zgody nie ingerował w to, jak ją kształtujecie. To dotyczy także mamy… W konsekwencji stawianie jasnych granic jest po prostu konieczne. Pytanie zatem nie dotyczy tego, czy te granice stawiać (koniecznie tak!), ale jak to robić… Myślę, że na pewno należy unikać kłótni, choć trzeba przygotować się pewnie na to, że powiedzenie: „Mamo, kocham Cię, ale pozwól, że o tym zadecydujemy z moim mężem…” albo podjęcie inicjatywy zakończenia rozmowy telefonicznej będzie wzbudzać emocjonalną reakcję ze strony mamy nie zawsze łatwą do przyjęcia… Nie ma jednak innego wyjścia… Granice trzeba stawiać. Nawet jeśli wiąże się to z dyskomfortem niezbyt przyjemnej reakcji mamy. Jeśli to możliwe, dobrze jest z mamą rozmawiać, by zrozumieć lepiej jej postawę (lęk?, obawy?), ale też by pomóc mamie zrozumieć, jakie są Pani potrzeby. Przecież zarówno mamie, jak i Pani zależy na tym, by Pani małżeństwo było szczęśliwe. Może taki wspólny punkt wyjścia pozwoliłby jednak na spokojną rozmowę, która pomogłaby lepiej ukształtować wzajemne relacje? Wierzę, że jest to możliwe.
Jeszcze raz dziękuję za cierpliwość! Z modlitewna pamięcia pozdrawiam i życzę owocnego przeżycia czasu Wielkiego Postu!