Szczęść Boże. W pewnej chwili ostatnio po moim nawróceniu doszedłem do wniosku, że moja spowiedź była przez lata nieważna, z powodu braku zamiaru wyjścia z grzechów, żałowania tego co robiłem i starań, żeby cokolwiek z tym zrobić. Po nawróceniu wracałem do jakichś pojedynczych grzechów z przeszłści ale nie "wyrzuciłem" wszystkiego, a przede wszystkim nie dojżałem do uznania, że przez lata moja spowiedź była nie ważna (stwierdziłem jedynie, że nie przykładałem się do niej). Doszedłem w końcu niedawno do wniosku, że należy odbyć spowiedź generalną, ciążyła mi przeszłość mimo to długo z tym walczyłem, ale w końcu zebrałem się i poszedłem. W kilka dni po niej zaczęły mnie nachodzić lęki i myśli. Czy nie wyolbrzymiłem wszystkiego i czy to wszystko w ogóle było konieczne? Czy Bóg wymagał tego ode mnie? Czy może wystarczyło Mu moje nawrócenie i to że jak sobie coś z dawna wspomniałem żałując tego jak moja przeszłość wyglądała, to powiedziałem na spowiedzi. A jeśli nie chciał tego to co? To zwątpiłem w Jego Miłosierdzie (a tego bardzo się bałem)? Te myśli zatrówały mnie przez kilka dni. Ile razy je odegnałem to wracały silniejsze. W końcu tak mnie przemogły, tak że miałem moment niedowierzania w Miłosierdzie Boże, miałem takie poczucie, że no jeśli tak to sobie teraz już totalnie nagrabiłem, bo w którą stronę bym nie poszedł to konsekwencją będzie coś złego. Po długiej walce i powtarzaniu sobie wszelkich argumentów, że wszystko jest ok przemogłem to. Przestraszyłem się jednak sam bo wiedziałem, bądź co bądź nie wiem jak to potraktować, w końcu te myśli budziły we mnie odczucie jakiejś beznadziei nawet kiedy z nimi walczyłem. Poszedłem do spowiedzi, powiedziałem, że miałem chwile niedowierzania w Boże Miłosierdzie, że lęki i emocje mają nade mną wielką władzę, że nie radzę sobie z nimi, ale nie powiedziałem, że w międzyczasie jak te myśli były, byłem u Komunii, chociaż chodziło mi to po głowie (nie wiem czemu nie powiedziałem), a ksiądz ku mojemu zdziwieniu stwierdził, że to nic złego, że te myśli, to niedowierzanie, że Boże Miłosierdzie nas przerasta i nie ogarniemy Go to przejaw normalności. I teraz nie wiem, czy nie zrozumiał czy ja wyolbrzymiam, czy lęk przed sprzeniewierzeniem się Bogu tak bardzo mnie paraliżuje i powoduje jakąś nerwicę? I co mam zrobić z tą niepowiedzianą komunią, bo nie wiem czy nie zachaczyłem o nieważność spowiedzi, aczkolwiek skoro ksiądz stwierdził, że to wszystko to nic złego to chyba nie było potrzeby?