W 2005 roku poroniłam pierwszą ciążę: na wczesnym etapie, w siódmym tygodniu. Miałam wówczas 27 lat. Ginekolog położnik, który był wówczas moim lekarzem, nakazał wykonanie serii badań zmierzających do wyjaśnienia przyczyn tego niepowodzenia. Ich wyniki były prawidłowe, mężowi i mnie poradzono więc, by „starać się dalej”. Kiedy „dalej” trwało coraz dłużej, mieliśmy się jeszcze „wyluzować i zająć uwagę czymś innym”. Kolejne lata upływały nam na pielgrzymkach do punktów diagnostycznych i gabinetów dwóch następnych lekarzy, uchodzących za najlepszych w Krakowie. Badania hormonalne, bakteryjne, spermogram i test postkoitalny, histeroskopia, sprawdzanie drożności jajowodów etc. nie ujawniły istotnych nieprawidłowości. Żaden z konsultowanych specjalistów nie powiedział nigdy „nie wiem, co jest nie tak” czy „nie potrafię Państwu pomóc”. Sugerowali natomiast, że nasza niepłodność ma podłoże psychiczne, psychologiczne, że należy się zrelaksować, adoptować, a może zmienić partnera.
Po pięciu latach, krańcowo sfrustrowani, zaczęliśmy spotykać się z panią Anną Orkisz. Uczyła mnie obserwacji cyklu, wstępnie interpretowała moje spostrzeżenia i korygowała sposób ich zapisu. Po kilku miesiącach trafiliśmy pod opiekę doktora Leszka Lachowicza; diagnostyka została rozszerzona, a obserwacje płodności, które prowadziłam sama, skorelowane z badaniami laboratoryjnymi i usg. I ta diagnostyka nie ujawniła niczego drastycznego. Doktor Lachowicz zwrócił jednak uwagę na szereg drobnych, wydawałoby się, nieprawidłowości, które żadnego z wcześniej leczących mnie ginekologów nie interesowały. Zaproponował ich leczenie, wyjaśniając, jak negatywny mają wpływ na płodność. Proces był żmudny, trwał, zaowocował jednak upragnioną ciążą. Dziś na świecie jest już moja córka.
O ginekologach-naprotechnologach mówi się często, że nie proponują niczego innego niż ich specjalizujący się w leczeniu niepłodności kolegach. Moje doświadczenie nie potwierdza tej opinii. Żaden z lekarzy-ginekologów, których pacjentką byłam wcześniej, nie analizował mojego przypadku tak metodycznie i uważnie jak doktor Lachowicz. Z perspektywy minionych lat widziałam, że dotychczasowa diagnostyka była chaotyczna, a pomysły lekarzy wyczerpywały się po serii standardowych procedur. Naprotechnologiczne postępowanie było przemyślane, uporządkowane, wnikliwe. Nie mniej istotne było i to, że po raz pierwszy w historii leczenia naszej niepłodności widzieliśmy z mężem, że zajmującym się nami ludziom po prostu zależy na tym, żeby się udało. Że mają dla nam czas, kiedy się spotykamy, że myślą o nas, kiedy zamkną się za nami drzwi gabinetu. Jesteśmy im za to głęboko wdzięczni.
Justyna