Jesteśmy małżeństwem od prawie 4 lat, chociaż znamy się od dziecka. Nasze drogi tak naprawdę zeszły się jednak stosunkowo niedawno. Ja mieszkałam od wielu lat w Lublinie, a mój mąż Marcin w naszej rodzinnej miejscowości w Małopolsce. Po ślubie wróciłam w swoje rodzinne strony i zaczęliśmy wspólne życie.
Ja z wykształcenia jestem teologiem moralistą i bioetykiem, mój mąż jest oficerem Państwowej Straży Pożarnej i na pozór nasze życiowe pasje zawodowe są trudne do pogodzenia, a jednak nam się udaje, co więcej przyszło nam w życiu skorzystać z posiadanej przeze mnie wiedzy w sposób praktyczny.
W moich naukowych poszukiwaniach skupiałam się głównie na dylematach bioetycznych, takich jak diagnostyka prenatalna, status dziecka nienarodzonego, antykoncepcja, ale i etyka życia małżeńskiego oraz nauki o rodzinie znalazły się w polu moich zainteresowań. Zainteresowałam się także naprotechnologią, ale na początku jedynie ze względów naukowych i czysto poznawczych. Okazało się, że temat ten będę zgłębiała wraz z mężem i to praktycznie.
Po dwóch latach małżeństwa zaczęliśmy się doszukiwać przyczyny, z powodu której nadal nie mamy dziecka. Należę do kobiet, które regularnie się badają, dbają o swoje zdrowie tym bardziej, że jestem alergikiem. Zaczęliśmy od rozmowy z moim ginekologiem, ale według niego wszystko było w porządku, nie zlecał też żadnych badań. Czas płynął, więc zaczęłam nalegać na jakieś konkretne działania. Znam swój organizm dobrze, obserwowałam się, czekałam na owulację i wiedziałam, że coś jest nie tak. Niestety, lekarz nie przyjmował do wiadomości wyników moich obserwacji. W końcu zlecił badania oraz monitoring owulacji przez USG. Poza podniesioną prolaktyną nadal wszystko według niego było bez zarzutu. Na tym właściwie skończyliśmy, lekarz nie proponował dalszej diagnostyki więc zaczęliśmy szukać kogoś innego, kto mógłby nam pomóc. Obydwoje z mężem jesteśmy po trzydziestce i choćby nawet z tego względu liczyliśmy się z utrudnieniami,. Jednak zraziło nas podejście lekarza do naszego problemu, który niestety niczego nam nie zaproponował, a wręcz odniosłam wrażenie, że wymuszam na nim badania (a leczyliśmy się prywatnie…).
Powoli dojrzewała w nas myśl, że być może nie będziemy mogli mieć dziecka, że to się może zdarzyć. Myślę, że jakoś dla nas na szczęście, podchodziliśmy do tego problemu spokojnie, akceptowaliśmy taką ewentualność i chociaż było w nas pragnienie własnego dziecka, to myśl o adopcji także nie była nam obca. W spokoju i z rozwagą podejmowaliśmy decyzje o dalszej diagnostyce. Chcieliśmy mieć poczucie, i to było dla nas ważne, że spróbujemy wszystkich dostępnych dla nas dróg czyli takich, które oboje akceptujemy (metodę in vitro odrzuciliśmy ze względów moralnych i religijnych). Mieszkamy w małej miejscowości więc trzeba było się zastanowić, gdzie dalej szukać pomocy. Zbieraliśmy kontakty, szukaliśmy opinii o lekarzach, poradniach, próbowaliśmy się umówić na wizyty, jednak wszystko szło dosyć opornie. Wiedziałam, że chciałabym spróbować jeszcze naprotechnologii, sporo o niej wiedziałam, czytałam, fascynowało mnie to, dlatego też ostatecznie podjedliśmy decyzję o leczeniu w Lublinie. Jeszcze za czasów studiów słyszałam o lekarzu, do którego można pójść z kartami obserwacji cyklu i nie będzie się traktowanym jak „UFO”. Zresztą sama wysłałam do doktora kilka koleżanek, które bały się ginekologów jak ognia, sama jednak nigdy u niego nie byłam. Dopiero po przeprowadzce z Lublina okazało się, że teraz na mnie kolej. Dowiedziałam się, że doktor prowadzi klinikę, w której leczy na zasadach naprotechnologii, odnalazłam ją w Internecie, poczytałam informacje na stronie internetowej i zdecydowaliśmy z mężem, że szukamy pomocy właśnie tam i tylko tam. Miałam wewnętrzne przekonanie, że decyzja ta jest słuszna – przyszedł czas na konfrontację wiedzy z praktyką. Nie znałam nikogo, kto korzystałby wcześniej z naprotechnologii, a koledzy bioetycy mieli także wiedzę teoretyczną, więc wszystko przed nami było nowe.
Nasza pierwsza wizyta w klinice w Lublinie przeszła nasze najśmielsze oczekiwania. Przede wszystkim profesjonalny wywiad medyczny zrobił na nas ogromne wrażenie, po raz pierwszy zobaczyłam w praktyce holistyczne podejście do pacjenta. Wszystkie rozmowy i badania przeprowadzane są z ogromną kompetencją i wyczuciem, co ciekawe we wszystkim uczestniczył mąż, co miało dla mnie także ogromne i pozytywne znaczenie. W końcu zostały mi zlecone konkretne badania, a lekarz rzeczowo odpowiadał na wszystkie nasze pytania. Po tej wizycie czuliśmy, że zajęto się nami profesjonalnie i że to, co zaczynamy ma sens. Po uzyskaniu wyników badań lekarz przepisał odpowiednie leki, zrobiłam też testy na nietolerancję pokarmową i przeszłam na właściwą dietę.
Kolejnym krokiem było wybranie instruktora, który nauczy nas stosowania The CREIGHTON MODEL FertilityCare™ System, który pozwala poznać i zrozumieć fazy płodności i niepłodności, jakie zachodzą w cyklu kobiety. Do Lublina mamy ponad 300 kilometrów więc szukaliśmy bliżej. Wybrałam z listy instruktorów panią z Krakowa, zadzwoniłam i umówiliśmy się na wizytę. I tu kolejne pozytywne zaskoczenie. Pełny profesjonalizm, jakim ujęła nas pani instruktorka, oraz niezwykła delikatność i szacunek dla nas i naszego problemu sprawiły, że spotkania te, które w początkowej fazie nauczania są dosyć częste, były po prostu przyjemnością. Nie da się ukryć, że system wymaga od małżonków wspólnej nauki, pracy i zaangażowania, odkrywa też braki w dialogu i wzajemnym porozumieniu się męża i żony, ale co najważniejsze pomaga też to naprawić, a przynajmniej nazwać problem.
Ja studiowałam nową metodę z podwójną ciekawością, jako żona i oczekująca potomstwa kobieta oraz bioetyk z jakimś zasobem wiedzy. Model Creightona odkrył przede mną nowe spojrzenie na płodność kobiety, zafascynował mnie sposób odczytywania płodności i niepłodności. Mój mąż z zaangażowaniem włączył się w cały proces i właściwie mogę powiedzieć, że z dumą obserwowałam jego postępy w nauce metody i odczuwałam jego wielkie wsparcie.
W naszym przypadku karta obserwacji cyklu nie przedstawiała się optymistycznie. Czekaliśmy, aż coś będzie można z niej wyczytać, aż tu po trzecim cyklu obserwacji coś mnie zaniepokoiło. Cykl się znacznie przedłużał, ale nie braliśmy pod uwagę ciąży, raczej jakieś inne czynniki. Dla pewności zrobiliśmy jednak test ciążowy i … okazało się, że jestem w ciąży! Z radością pojechaliśmy do Lublina, gdzie pan doktor potwierdził ciążę i pokazał nam na USG nasze maleństwo z bijącym już sercem… To był wzruszający moment, którego z niczym nie da się porównać. Dziś jest już z nami mały Szczepan. Nasz synek urodził się 16 lutego 2011 roku jako zdrowy i śliczny chłopczyk
Teraz, kiedy wiem na czym polega dokładnie naprotechnologia, kiedy sama z niej korzystam mogę z całym przekonaniem zaświadczyć, że ta metoda działa i warto się w nią zaangażować. Oboje z mężem chcemy nadal korzystać z usług kliniki i pomocy naszej instruktorki, ponieważ naprotechnologia to po prostu zdrowy styl życia, który szanuje w całości zdrowie kobiety. My zaczynamy teraz nowy etap korzystania z metody i staramy się ją propagować w różnych środowiskach. Jesteśmy wdzięczni Bogu i ludziom, których postawił na naszej drodze do rodzicielstwa.
Katarzyna i Marcin