O zaletach naprotechnologii i argumentach przeciw in vitro z dr. Philipem Boylem rozmawia Jarosław Dudała
Dr Philip Boyle Najbardziej znany europejski lekarz, stosujący naprotechnologię. Jest prezesem europejskich centrów FertilityCare. Pracuje w irlandzkim mieście Galway.
Jarosław Dudała: Słyszałem, że skutecznie pomógł Pan w poczęciu dziecka u 30 proc. par, które wcześniej bez rezultatu starały się o to metodą in vitro.
Philip Boyle: – Według danych z ostatnich 6 lat, w grupie pacjentek do 37 lat i po dwóch nieudanych próbach in vitro skuteczność naprotechnologii, czyli odsetek urodzeń żywych, wyniósł prawie 40 proc. To całkiem niezły wynik, lepszy niż się spodziewaliśmy. Zamierzam opublikować te dane w 2011 roku.
Jak zaczyna się leczenie naprotechnologiczne?
– Gdy para skarży się nam na niepłodność, często okazuje się, że mamy do czynienia z ogólnymi problemami ze zdrowiem: złym samopoczuciem, zmęczeniem, przykrymi objawami zespołu napięcia przedmiesiączkowego, trwającymi 7–10 dni. Mówimy wtedy: Zaraz, zaraz! Tu nie chodzi o samą niepłodność, musimy poprawić ogólny stan zdrowia. Często rozpoznajemy lekkie, ale przewlekłe infekcje. Dopiero potem myślimy o terapii hormonalnej czy interwencji chirurgicznej.