Czy wierzycie w cuda?

Cud za wstawiennictwem Służebnicy Bożej Stanisławy Leszczyńskiej

Oto historia poczęcia naszego dziecka.

O dziecko staralismy się raczej krótko, mniej więcej trzy lata. Przy parach, które starają się po dziesięć albo i więcej lat, nie jest to długi okres, ale ze względu na wiek każdy miesiąc bardzo oddalał nas od celu. Raczej już liczyliśmy na adopcję niż na swoje własne potomstwo. Rozpoczęliśmy nawet procedurę adopcyjną. Mogę uczciwie powiedzieć, że nie wierzyłem, że doczekam czasu, gdy małżonka będzie w ciąży. Żona miała stwierdzoną niepłodność pierwotną. Nie oznacza to, że nie mogła zajść w ciąże, ale było to na zasadzie gdy w lotto.

- Panie doktorze czy mam szansę na wygraną w dużego lotka.
– Tak.- Co trzeba zrobić?
– Kupić kupon, skreślić liczby i wysłać zakład
– Czy można grać systemem?
– Można
– Jaka jest wtedy pewność wygranej?
– Może 5-10%, ale w zasadzie nic nie wiadomo

Przy dodatkowych problemach żony szansę można by było określić jako raz na póltora do dwóch lat. Tak oto kształtował sie obraz sytuacji. Polegać na tym to tak jak w wydatkach na bieżący czy kolejny miesiąc brać pod uwagę spadek, wygraną w kasynie, czy na loterii. Niby szanse są, pomarzyć dobra rzecz, ale rzeczywistość jest jaka jest. Doświadczenie uczy, że zawsze wygrywa kto inny, my nigdy.

Mimo wszystko zostaliśmy rodzicami, obydwoje uznajemy to za cud, a ja uważam, że stało się to za wstawiennictwem Służebnicy Bożej Stanisławy Leszczyńskiej.

O pani Stanisławie pierwszy raz usłyszeliśmy wiosną, może wczesną jesienią 2017 roku. Było ciepło, nie gorąco, było to podczas powrotu w niedzielę od mojej matki do naszego domu w Myślenicach. Audycja na pierwszym programie polskiego radia z cyklu Labirynt Historii przestawiała postać pani Stanisławy. Opowieść ta bardzo mnie wtedy poruszyła (zresztą żonę również), do tego stopnia, że wysłałem audycję dwóm kolegom z pracy.

Od czasu do czasu także i w rozmowach naszych przewijała się postać pani Stanisławy. Bo rzeczywiście jej wiara w słuszność obranej drogi była po prostu zdumiewająca. Rozmawialiśmy o tym, ile trzeba mieć wiary w sobie, żeby postawić się doktorowi Mengele z pozycji delikatnie rzecz ujmując niezbyt korzystnej, przeżyć i robić swoje, to, co się uznaje za słuszne.

Życie biegnie dalej. W grudniu 2017 zaczęliśmy procedurę adopcyjną. Nie byłem specjalnie przekonany, nie było to moim marzeniem, ale też byłem jakoś pogodzony, żona pewnie też. Szczerze powiedziawszy nawet liczyliśmy się z niepowodzeniem procesu adopcyjnego, bo wiek, bo długi czas oczekiwania, a co za tym idzie my już bylibyśmy trochę po czterdziestce; bo takie zwykłe obawy, czy sobie damy radę. No, ale wybraliśmy drogę, to idziemy, gdzie dojdziemy, tam dojdziemy. Nawet powiedzieliśmy sobie, że lepiej uczciwie zrezygnować z adopcji po zmierzeniu sił na zamiary, niż może potem sobie wyrzucać, że się nie spróbowało.

Nadszedł styczeń 2018. Nie pamiętam dokładnego dnia, ani nawet dnia tygodnia, ale jadąc busem do pracy stało się coś, co uważam za cud. Zazwyczaj moja droga do pracy wygląda tak, że w busie, o ile są warunki, czytam sobie coś dotyczącego mojej branży. Tak było i tym razem, ale przerwałem i zacząłem jakby mówić w myślach do pani Stanisławy, że ją podziwiam za postawę i także za humor, że bym chciał mieć to dziecko. Mówiłem to w myślach tak trochę natrętnie, w stylu: Pani może to załatwić, bo pani na pewno już jest w niebie. Nie potrafię tego inaczej opisać, jak taką bezradność i staranie się wzbudzenia litości. Takie proszenie, coś jak dziecko: mamusiu, tatusiu, jak was kocham, będę grzeczny, ale weźcie mi kupcie tę zabawkę, no, proszę, proszę, proszę, już nic nigdy nie będę chciał. W pewnym momencie poczułem zaproszenie do modlitwy różańcowej. Nawet nie noszę ze sobą różańca. Z drugiej strony ciągnęło mnie do zwykłych zajęć, czyli zapoznawania się z czymś z mojej branży. Tak się wahałem, pomodlić się czy nie, wydaje mi się to, czy nie, zająć się czymś konkretnym do pracy, czy odmówić różaniec. W końcu zdecydowałem się odmówić różaniec. Siedziałem koło okna i tak zwyczajnie modliłem się używając palców, mając przy tym poczucie, że pani Stanisława modli się ze mną.

Oczywiście w styczniu nic się nie stało. Przyszedł luty, a dziecka jak nie było, tak nie było. Pomyślałem sobie wtedy, że to jakieś moje chcenie, tylko wydawało mi się, a tam takie moje bajdurzenia – tak pomyślałem i żyłem dalej. Niedługi czas potem jakby pani Stanisława powiedziała do mnie, że nie mam się co martwić i że dziecko będę miał. Podszedłem do tego z nieufnością, bo nie potrafię obiektywnie ocenić, co jest od Boga, a co moim chceniem, żeby od Niego było. Ale dobrze, co mi szkodziło to przyjąć, najwyżej znowu się nie uda, czyli będzie po staremu, a jak się uda to rewelacja.

Drugiego kwietnia roku  2018 okazało się, że moja żona jest w ciąży, a 3 grudnia tego samego roku, nasza córka Zośka przyszła na świat.

Podczas tej mojej „rozmowy”, a raczej mojego monologu do pani Stanisławy zobowiązałem się, że będę, jak umiem, świadczył o niej, jako o tej, która może wstawiać się u Boga o dar poczęcia i opiekę nad ciążą. W końcu sama, jako młoda położna przyrzekała, że nie straci dziecka, którym przyjdzie się jej opiekować.












Dodaj komentarz