Chcesz pisać na forum – zaloguj się! Zaloguj
Wpisz słowo kluczowe:


 






Użytkowanie znaków specjalnych:
*    zastępuje dowolną ilość znaków
%    Zastępuje dokładnie jeden znak

Wskaźnik MCS

UżytkownikWpis

20:40
13 lutego 2015


basia333b

1

Bardzo proszę o pomoc w liczeniu wskaźnika MCS. Jestem po kilku spotkaniach z instruktorką i nie stety nie będę już chodziła ze względów finansowych, na wcześniejszych spotkaniach instruktorka nie zdążyła mi tego wytłumaczyc. Bardzo proszę o napisanie sposobu wyliczania bo jest mi to potrzebne na wizytmcsy u lekarza.

Dziękuję za pomoc.

12:46
16 lutego 2015


Izabela Salata

2

basiu333,

przykro mi, ale nie mogę pomóc :(

Proszę pamiętać, że instrukor jest przed lekarzem odpowiedzialny za karty swoich pacjentów. W szczególności lekarz, prosząc o wyliczenie MCSów, może także oczekiwać, że instruktor przejrzy  kartę pacjentki i wyłapie ewentualne błędy. Ja nie znam Pani cykli, nie wiem, na ile są poprawnie obserwowane i zapisywane na karcie, nie znam Pani ustaleń z instruktorką dotyczących zapisu na karcie (żółte znaczki itp.), a co za tym idzie nie jestem w stanie wziąć odpowiedzialności za Pani kartę.

Proszę rozmawiać ze swoją instruktorką, może będzie możliwość nauczenia
się tego u niej lub chociaż wyliczenia MSCów przez nią za drobną opłatą.

Pozdrawiam serdecznie

19:21
16 lutego 2015


basia333b

3

Mi także przykro z tego powodu.

Nie proszę o to aby Pani wzięła za moją kartę odpowiedzialność tylko, żeby
mi pani podała wzór liczenia. Wiem, że bierze się do liczenia 6 dni przed dniem
pik i nadaje się im punkty ( których nie znam).

Ale niestety jestem już po pięciu latach leczenia niepłodności i te lata
nauczyły mnie tylko tyle, że na każdym kroku liczy się tylko kasa, bez względu
na kogo po drodze w leczeniu trawiłam. Nie każdego stać na to wszystko, każda
wizyta u lekarza 150 zł, wizyta u instruktorki także 150 zł, nie wspominając o
prywatnych badaniach i monitoringu.

Pozdrawiam

12:17
3 marca 2015


Małgorzata

4

basia333b napisał:

Mi także przykro z tego powodu.

Nie proszę o to aby Pani wzięła za moją kartę odpowiedzialność tylko, żeby

mi pani podała wzór liczenia. Wiem, że bierze się do liczenia 6 dni przed dniem

pik i nadaje się im punkty ( których nie znam).

Ale niestety jestem już po pięciu latach leczenia niepłodności i te lata

nauczyły mnie tylko tyle, że na każdym kroku liczy się tylko kasa, bez względu

na kogo po drodze w leczeniu trawiłam. Nie każdego stać na to wszystko, każda

wizyta u lekarza 150 zł, wizyta u instruktorki także 150 zł, nie wspominając o

prywatnych badaniach i monitoringu.

Pozdrawiam


Jestem z Warszawy, gdzie od niedawna znajduje się ośrodek skupiający lekarzy naprotechnologów i instruktorów. Niestety po roku bezowocnych badań i brania garści tabletek (Glucophage, Naltrexon, Bromergon, Femara, zastrzyki z Pregnylu) zrezygnowaliśmy. Powód również finansowy. Ale gdybym widziała jakiś cel długofalowy wytyczony przez lekarza, a przy tym współpracę instruktora (moim zdaniem skoro jest to jeden ośrodek to wskazania lekarza powinny być skorelowane ze spotkaniami z instruktorem) to nie byłoby mi szkoda tych wszystkich pieniędzy. Niestety lekarz, również kosztujący od 150 zł wzwyż (instruktor to samo) na każdej wizycie od nowa zapoznawał się z moją kartą. Kompletnie mnie nie pamietała. Pani doktor, jak również instruktorka, przesympatyczne osoby, ale nie widzialm żadnego sensu w kontynuowaniu całego "leczenia". Kiedy po roku spotkań, braniu tych wszystkich specyfików lekarka powiedziała dokładnie to samo co pół roku wcześniej: "wszystko wydaje się w porządku, jeszcze tylko trochę panią podregulujemy i można powiedzieć, że za pół roku będzie ok" poczułam, że coś tu jest nie tak. Co pół roku będę słyszała, że jeszcze kolejne poł roku "regulowania" i będzie ok? Zdecydowałam się na naprotechnologię rozczarowana typowymi lekarzami, którzy od razu wyskakiwali z inseminacją (podobno in vitro w naszym przypadku nie wyjdzie) i przy okazji wyciągali koszmarne pieniądze – w ciągu miesiąca wydałam ok. 2500 zł. Liczyłam na to, że osoby zajmujące się naprotechnologią nie będą naciągały na kasę, ale mam wrażenie, że chyba jest inaczej. Ja naprawdę nie muszę koniecznie mieć dziecka jeśli Pan Bóg ma inny plan. Miałam nadzieję, że w instytucie naprotechnologii pomogą mi w nakierowaniu się ewentualnie na adopcję, przy okazji badając mnie dogłębnie, bo o to mi najbardziej chodziło.

Myślę, że niepłodność niestety jest bardzo intratnym "produktem" i niestety trzeba mieć na uwadze to, że ludzie są słabi i po prostu lubią mieć pieniądze bez względu na to jakie zasady wyznają (czy są blisko Boga, czy nie). Basiu33b – doskonale Cię rozumiem, w sumie tylko to chciałam powiedzieć.

21:06
4 marca 2015


basia333b

5

Małgosiu ze mną jest tak samo jak z Tobą, chodziłam po różnych lekarzach
nawet tych którzy widzą najprostszy sposób leczenia czyli inseminacje ( w kółko
słyszałam, że jest wszystko w porządku nawet po histeroskopii i laparoskopii) z
który zrezygnowałam ponieważ jestem osobą wierząca i u mnie nie wchodzi w grę
żadne sztuczne zapłodnienia.  Zaczęłam chodzić na naprotechnologie, co
prawda z lekarza na razie jestem zadowolona bo on jako pierwszy od 5 lat
skierował mnie na badania których wcześniej mi nikt nawet nie wspomniał i z
niektórych powychodziły złe wyniki. On jako pierwszy powiedział, nie jak
poprzednicy, że wszystko jest w porządku tylko, że byłam po prostu niezdiagnozowana.
A jeśli chodzi o panią instruktor to niestety nie jestem zadowolona, mąż po
pierwszym spotkaniu powiedział, że więcej do niej nie pójdzie i chodziłam sama.
Wydaje mi się, że zamiast skupić się na mojej niepłodności to marnowała czas na
wszelkiego rodzaju poprawę relacji małżeńskich. Przyszłam do niej bo mam
problem z niepłodnością od 5 lat a nie z mężem. Moi znajomi którzy się starają
od 6 lat też mieli etap z naprotechnologia, ale nie w moim mieście bo wtedy nie
było, i tak samo zrezygnowali ze względów finansowych. Są źli ponieważ jak się
dowiadują instruktorzy naprotechnologi mówią, że to wszystko drogie ponieważ
szkolenia są drogie, ale podobno kościół dofinansowuje im te szkolenia.

Po za tym nie wiem jak ty Małgosiu, ale mi bardzo ciężko się pogodzić z
niepłodnością, nie ma dnia żebym o tym nie myślała, nie raz już sobie obiecuje
- zapomnij. Ale tak się nie da, bo tu zaraz jakaś koleżanka albo urodziła, albo
jest w ciąży i tak wszystko z powrotem wraca. Też myślimy o adopcji, ale cały
czas ta decyzja jest odkładana na potem.

Pozdrawiam Cię i dziękuję za twoją poprzednią wypowiedz

02:44
28 marca 2015


Izabela Salata

6

Basiu, Małgorzato,

martwi mnie bardzo, że oceniacie  instruktorki jako osoby skupiające się na finansach. Oczywiście nie wiem, o kim mowa i nie wiem, jak było. Jednak….

Czy tego chcecie czy nie Wasze instrukorki są za Was odpowiedzialne przed lekarzem, za jakość Waszych obserwacji i poprawność zapisu na karcie. One także Was znają, wiedzą jak wyglądają Wasze karty, jakie macie problemy. Uważam, że tylko Wasze instruktorki – na podstawie tej wiedzy – mogą decydować, kiedy i czego Was nauczyć. Nie mnie w to ingerować.

I jeszcze parę słów o kosztach.

instruktorzy naprotechnologii mówią, że to wszystko drogie ponieważ
szkolenia są drogie, ale podobno kościół dofinansowuje im te szkolenia.

Szkolenia drogie. W polskich realiach bardzo drogie – dobrze ponad 10tys zł. Niektórym może Kościół dofinansował, ale na pewno nie wszystkim i nie 100%. Trzeba też pamiętać, że w Polsce koszty pracy są wysokie, z opłat od pacjentów trzeba opłacić ZUS, podatki, wynajęcie lokalu itp. Proszę mi uwierzyć, że to, co zostaje, to nie są kokosy…

Mam świadomość, że dla części pacjentów 150zł to dużo. Ale każde indywidualne spotkanie ze specjalistą będzie tyle mniej więcej kosztowało – z dietetykiem, nauczycielem języka obcego, psychologiem itp. Ba, nawet wymiana opon w samochodzie (20min pracy osoby o niskich kwalifikacjach) kosztuje 60zł….

W całym tym zamęcie życzę Wam nadziei i pokoju serca :)

10:31
17 czerwca 2015


Małgorzata

7

Pani Izabelo, bardzo dziękuję za odpowiedź. W swojej wypowiedzi chciałam pokazać, że nie zawsze naprotechnologia jest "lekiem na całe zło". Za pracę w tej specjalizacji (może kiedyś zostanbie dopisana do innych specjalizacji lekarskich) biorą się różni ludzie, stąd niektórzy mają pecha i trafiają na niezbyt dobrych instruktorów czy lekarzy. Tak jest w każdym temacie. Ja zraziłam się do lekarza, chociaz podkreślam, że pani doktor jest bardzo miłą osobą, absolutnie nie mam jej nic do zarzucenia jeśli chodzi o traktowanie pacjenta. Podobnie instruktor – sympatyczna dziewczyna. Natomiast za bardzo chaotyczna i być może nieumiejąca przekazać w sposób odpowiedni wiedzy. Na spotkania chodziłam regularnie tak jak jest to wyznaczone, więc miałam chyba 6 wizyt przez ok. rok. Obserwuję się cały czas (kończę właśnie 4 kartę) i niestety uważam, że nadal nie umiem posługiwać się metodą. Wręcz wydaje mi się ona "picem na wodę". Nie jestem pewna żadnego wyznaczonego przeze mnie peaku, a przez rok co miesiąc robiłam badania w 7 dniu po peaku i na tym opierało się leczenie. Wczoraj (z innych względów) miałam USG w 14 dc. Zgodnie z obserwacjami (i porownując z poprzednimi cyklami, które są bardzo regularne 28-30 dni) powinnam być tuż przed owulacją, ponieważ peak zaznaczam zazwyczaj 16-17 dnia. Śluz mam coraz lepszy, wczoraj 10 (nigdy nie wiem kiedy jest k stuprocentowe, więc zaznaczam często c/k). Natomiast w USG okazało się, że nie mam żadnego pęcherzyka dominującego, do owulacji jeszcze trochę czasu (to, że mam owulację jest potwierdzone). W tamtym miesiącu zaznaczyłam sobie peak chyba 16 czy 17 dnia, naprawdę nie miałam śluzu. A potem, po 3 lub 4 dniach miałam ewidentne bóle owulacyjne. Jak jeszcze chodziliśmy do lekarza od in vitro to dostalismy za zadanie "dokonać" współżycia ok. północy w dniu, w którym pojawi się płodny śluz, a rano polecieć do niego na badanie żywotności plemników itd. Zrobiliśmy jak kazał, a obserwowałam się dokładnie i śluz zauważyłam wieczorem (więc akurat). Na badaniu rano lekarz stwierdził, że jest ciałko żółte, więc owulacja była w ciągu ostatnich 72 godz. I te moje doświadczenia sprawiają, że metoda Creightona przestała mnie przekonywać, chociaż dałam jej bardzo dużą szansę. Jednak jest wiele osób, które ją stosują z powodzeniem, więc myślę, że w moim przypadku to jest zdecyzowanie problem z instruktorem, który nie potrafił mnie nauczyć (a nie wydaje mi się, żebym była mało pojętna). Dlatego pojawiają się myśli, że szkoda tych pieniędzy. Może Pani mogłaby polecić mi jakiegoś instruktora w Warszawie?

Pozdrawiam serdecznie i życzę owocnej pracy

10:49
17 czerwca 2015


Małgorzata

8

Basiu, nie zaglądam często na forum, więc stąd brak odpowiedzi. Bardzo poruszyły mnie Twoje słowa o tym, że trudno jest Ci się pogodzić z niepłodnością. Powiem krótko o sobie: podobnie jak u Ciebie, u nas starania trwają już prawie 5 lat. W tym czasie okazało się, że tak naprawdę nic wielkiego się nie dzieje, mąż ma przecietne plemniki: nie za mocen, ale nie za słabe, u mnie cykle odbywaja się niemal jak w zegarku, owulacja jest potwierdzona monitoringiem cyklu, comiesięcznymi badaniami estradiolu i progesteronu. Jedyne co zostało wykryte to baaaardzo wczesne stadium Hashimoto, które w ogóle nie dawało żadnych objawów, ponieważ to są naprawdę początki (i tu dzięki za naprotechnologię, dzięki której zostalam skierowana na odpowiednie badania i podjęte zostało leczenie zanim cokolwiek stało się tarczycy). To co zostało wykryte prze lekarza od in vitro: przeciwciała w surowicy krwi na plemniki mężą i rezerwa jajnikowa nie powinno mieć zanaczenia (wg lekarza naprotechnologa) przy zachodzeniu w ciążę, która nadal jest możliwa. Mam 34 lata, więc jest oczywiste, że nie mogę mieć wyników jak 20-latka. Niestety tak bardzo zafiksowałam się na tych wszystkich staraniach, że bardzo rozjechalismy się emocjonalnie z mężem. Pojawiły się wzajemne pretensje, a ostatecznie niechęć do współżycia. Na szczęści należymy do wspólnoty, która działa przy naszej parafii i dzięki temu trwamy mocno w Panu. Dodatkowo oboje zdecydowaliśmy się na uczęszczanie do Poradni Rodzinnej przy naszej parafii, gdzie wreszcie zaczęliśmy głośno rozmawiać o naszym wspólnym problemie i o tym co oboje przeżywamy w związku z tym. Najwspanialsze były też rekolekcje które przeżyliśmy wraz ze wspólnotą małżeństw niepłodnych z Krakowa, z których "wywodzi się" Abraham i Sara. Piszę to po to, żeby zaświadczyć, że najgorsze co może być to pozostawanie z problemem w 4 ścianach. Bardzo ważne jest spotykanie się z innymi małżeństwami przeżywającymi ten sam problem, można bardzo dużo od nich się nauczyć i co najważniejsze poczuć ogromne wsparcie, że nie jest się jedynym na świecie dziwolągiem i że niepłodność nie jest żadnym wstydem, ale chorobą taką jak każda przewlekła choroba. Nie wiem skąd jesteś (ja akurat z Warszawy), ale naprawdę gorąco polecam Ci zaangażowanie się we wspólnotę. Ta działająca w Krakowie u sióstr nazaretanek jest naprawdę cudowna, skupia fantastycznych ludzi i żałuję, że mieszkam tak daleko. Jednak na następne rekolekcje też się wybiorę – jak Pan Bóg pozwoli.

Pozdrawiam Cię serdecznie



 

Możliwość komentowania jest wyłączona.