Czy można zbluźnić przeciw Duchowi Świętemu z niejako rozpędu lub niechcący? Przykładowo: człowiek ma problem z nieczystością i…
przyciśnie go, zacznie wchodzić w grzech. Jednocześnie pojawią się myśli mówiące np. „ale wiesz, że będziesz musiał iść do spowiedzi, a w takim razie grzeszysz licząc na Miłosierdzie Boże” i człowiek czując się niejako między młotem a kowadłem i czując jakąś rozpacz pojawiającą się w tej sytuacji z rozpędu powie tym myślą „Precz!” w poczuciu, że jest to coś co mnie chce zastraszyć, albo nie chce żeby mnie dręczyło, a po chwili uświadamia sobie, że mogło to być jednak jakieś dobre natchnienie i pojawia się jeszcze większy strach czy przypadkiem nie zrobiłem TEGO?!
Wiem, że w KKK 1864 jest napisane: "Miłosierdzie Boże nie zna granic, lecz ten, kto świadomie odrzuca przyjęcie ze skruchą miłosierdzia Bożego, odrzuca przebaczenie swoich grzechów i zbawienie darowane przez Ducha Świętego. Taka zatwardziałość może prowadzić do ostatecznego braku pokuty i do wiecznej zguby." Ale spotkałem się też ze stwierdzeniami, że nieco inną sytuacją jest potraktowanie czegoś pochodzącego od Boga jako pochodzącego od złego i że jest to coś już skrajnego – niewybaczalnego. Kto inny stwierdził, że jeśli człowiek dopuszcza do siebie możliwość – obawę, że mógłby takie coś popełnić to znaczy, że tego nie popełnił. Wiem, że należy ufać Katechizmowi ustanowionemu przez Kościół, ale jakaś niepewność i lęk pozostaje. Co troche w myślach przewija się to straszliwe "NIGDY" i "Wieczne potępienie".
Co się dzieje w człowieku w przypadku takiego grzechu? Czy przestaje być zdolny do wyznawania wiary? Czy nieodwracalnie odrzuca w takiej sytuacji Ducha Świętego z jego darami, natchnieniami i jest od tej chwili niezdolny powiedzieć nawet "Panem jest Jezus", modlić się i szukać Boga? Wiem, że ksiądz zarzuci mi czepialstwo i szukanie dziury w całym, ale pytania i lęki pojawiają się same i zatruwają, bo Pan Jezus jak ktoś powiedział, celowo nie wyjaśnił o co dokładnie mu chodziło? Z jednej strony mogła to być konsekwencja samego zarzutu faryzeuszów o powiązania z szatanem i ubliżenie w ten sposób osobie Ducha Świętego, a z drugiej może po prostu Pan Jezus znał ich serca i wiedział, że faktycznie są już tak zamknięci, że nie nawrócą się nigdy i nie da się nic zrobić. To takie moje własne przemyślenia poniekąd zaczerpnięte też z innych. Aczkolwiek możliwość ewentualnego nieprzebaczenia mimo wszystko mam poczucie kłóci się ze wszystkim co wiem na temat Bożego Miłosierdzia i tego co przekazała np. św. siostra Faustyna. Ponadto wydaje mi się, że gdyby nauka Kościoła była jakoś niewłaściwa w tej kwestii, Bóg zainterweniowałby już dawno.