Chcesz pisać na forum – zaloguj się! Zaloguj
Wpisz słowo kluczowe:


 






Użytkowanie znaków specjalnych:
*    zastępuje dowolną ilość znaków
%    Zastępuje dokładnie jeden znak

kryzys małżeński po adopcji

UżytkownikWpis

11:49
20 listopada 2012


Agnieszka

1

Szczęść Boże. Kiedyś mogłabym napisać – jesteśmy szczęśliwymi
rodzicami adoptowanego synka Piotrusia – dzisiaj po 3 latach od adopcji
mogę napisać że tylko ja jestem szcześliwą mamą. Nasza historia
zaczęła sie 9 lat temu – po naszym ślubie 3 lata leczylam sie po
wszystkich możliwych specjalistach a dziecka i tak nie było.Okazało sie
w mięzyczasie że moj mąż też nie może mieć dzieci. Rozpacz nasza
była ogromna. ja jednak nosiłam chyba od zawsze pragnienie stworzenia
domu dla dziecka porzuconego. Rozmawiałam z mężem 2 latai w koncu
zdecydował sie rozpocząć kurs adopcyjny. Na warsztatach przechodząc po
wszystkich etapach straty dziecka nienarodzonego mój mąż przeprosił
mnie przy wszsytkich 9 parach, pani psycholog za to ze kazał mi sie
leczyć- powiedział że jest gotowy na przyjęcie dziecka adoptpwanego.
Rozpoczęliśmy kurs a potem czekaliśmy rok na telefon. Piotruś jest z
nami juz 3 lata, adoptowaliśmy go w wieku 3 lat (dziecko nie mówiło)
Wiele sie zmieniło od tego czasu jeśli chodzi o mojego męża – od
złości frustracji do alkoholizmu – a jedyny problem – nie zaakceptowal
Piotrusia. po roku od adopcji miał juz żal ze wszyscy w pracy mu mówili
ze jak adoptujemy to ja sie odblokuje i bedziemy mieć swoje dziecko (przed
adopcją nie usłyszałam tych strasznych słów)obecnie przechodzimy
poważny kryzys małżeński -  żyjemy jakby w 2 odrębnych światach -
mój mąż coraz bardziej odsuwa sie od nas i zapija wszystko alkoholem.
jak sie upije do upadłego to mówi ze to ostatnia szansa i ze mamy iść
na zabieg in vitro, ze chce mieć swoje dziecko, ze  nie pogodził sie z
tym ze Pan Bóg  jest dla niego taki okrutny. Nie  potrafię już do niego
dotrzeć, nie wiem jak rozmawiać z moim mężem , wszystko go drażni.
jakiekolwiek rozmowy odbiera jako atak na swoją osobę. Bardzo chę
ratować nasze małżeństwo ale chyba nie mam juz sił.  boję sie ze
naszmałżeństwo runie – bo jak długo może żyć Piotruś z takim
odtrąceniem przez tate. czy da sie uleczyć takie zranienia?- bo jeśli
moj mąż nie zaakceptuje Piotrusia to jaki sens ma nasze małżeństwo? Czy mam prawo odejść? Czy mam czekać aż psychicznie mnie wykonczy? A co z dobrem dziecka? jeszcze rok temu mój mąż bil go za byle przewinienie – teraz nie bije, ale nasz syn tak bardzo walczy o akceptacje męża ze az serce mnie boli gdy po raz kolejny widze odrzucenie w słowach, gestach, jak na razie to stoje między młotem i kowadłem i widzę jak krzywdzimy nasze dziecko. Ja nauczyłam sie stawać w obronie dziecka ale to oznacza odsuwanie sie od męża (pije wtedy coraz wiecej ) i kolo sie zamyka

 

proszę o modlitwe i odpowiedź

11:34
22 listopada 2012


ks. Grzegorz

2

Szczęść Boże,

na początku chciałbym podziękować Pani za troskę zarówno o dobro Piotrusia, jak i dobro męża oraz Waszego małżeństwa. Jak Pani doskonale czuje i wie (proszę wybaczyć, że piszę o rzeczach oczywistych), dobro Piotrusia jest ściśle zależne od tego, co dzieje się w Waszym związku. Wasz synek bardzo potrzebuje Waszej akceptacji, bliskości i ma prawo do tego, by mieć kochających go i siebie nawzajem rodziców. To jest cel, do osiągnięcia którego, mimo trudności, należy dążyć. Dlatego też odejście nie jest dobrym rozwiązaniem. Jeśli w ogóle miałoby być brane pod uwagę, to tylko i wyłącznie jako środek ostateczny, jako mniejsze zło w sytuacji, w której mąż stwarzałby poważne i bezpośrednie niebezpieczeństwo fizyczne lub duchowe dla dziecka albo Pani i zostałyby wyczerpane wszystkie inne środki obrony. Ale nie jest także dobrym rozwiązaniem czekanie „aż mąż Panią psychicznie wykończy”. Co zatem robić?

Zanim spróbuję cokolwiek zasugerować, postaram się w kilku słowach napisać jak rozumiem sytuację, w której Pani się znajduje. Wczytując się w to, co zostało napisane wydaje się, że podstawowym problemem jest brak akceptacji przez męża swojej niepłodności. To z tego braku akceptacji zdają się wynikać brak akceptacji dla Piotrusia i ucieczka w alkohol. W pierwszym rzędzie istnieje zatem potrzeba, by mąż podjął wysiłek zmiany swojego nastawienia do samego siebie. Najlepiej byłoby, gdyby odważył się na konsultację psychologiczną i rozpoczął dłuższą współpracę z psychologiem. Nie jest wykluczone, że pomocna byłaby także terapia małżeńska, wspólna dla Państwa. Podstawowym warunkiem jednak, by terapię indywidualną lub małżeńską podjąć jest zgoda na nią męża. A to, jak rozumiem, nie jest w tej chwili oczywiste. Jeśli zatem mąż nie zgadza się na razie na wizytę u psychologa, bardzo wskazane byłoby, aby Pani sama korzystała ze specjalistycznego wsparcia. Z jednej strony pomogłoby ono w rozeznaniu jak rozmawiać i postępować z mężem, z drugiej jak najlepiej chronić Piotrusia. Sugerowałbym konkretnie zwrócenie się najpierw do ośrodka adopcyjnego, w którym Państwo przygotowywaliście się do adopcji. Jeśli to nie byłoby z jakichś względów możliwe można zwrócić się z prośbą o pomoc do każdego innego ośrodka adopcyjnego. Jeśli w jakikolwiek sposób mogliby być pomocni specjaliści Diecezjalnego Ośrodka Adopcyjnego oraz Diecezjalnego Centrum Służbie Rodzinie i Życiu w Sosnowcu, w którym od września tego roku pracuję, proszę o kontakt telefoniczny albo mailowy. Informacje i dane kontaktowe znajdują się tutaj:

http://www.rodzina.sosnowiec.p…..adopcyjny/

http://www.rodzina.sosnowiec.p…..e-i-zyciu/

Pamiętam w modlitwie. Pozdrawiam.

02:09
2 grudnia 2012


Kasik

3

Agnieszko

 

Długo zastanawiam się i rozmawiałam z mężem o sytuacji, w której

się znajdujesz.

Sami adoptowaliśmy dwójkę dzieci. Dzięki temu , że pierwsze

dziecko – synka, kiedy miał zaledwie 3 miesiące, nauczyliśmy się jak wychowywać

i przygotować jego i nas do życia ze świadomością adopcji. Kiedy sześć lat później

adoptowaliśmy córkę ( miała roczek) byliśmy już nieco przygotowani. Potrafię

sobie wyobrazić ile czasu, wysiłku i miłości kosztowało was / ciebie wyrwanie

waszego syna ze stanu bezsilności i rezygnacji,  w którym się znajdował i osiągniecie stanu, w

którym jest tak mocny, że walczy o ojca pomimo wielokrotnego okazywania mu

niechęci. Nas kosztowało wiele wysiłku, czasu i nierzadko łez zmaganie się z lękami

i strachem córki by stała się odważną i mocną dziewczynką .

 

Twój mąż, wg mnie, nie był przygotowany na tak dużą zmianę.

W gruncie rzeczy liczył ( z tego co piszesz) że adopcja będzie narzędziem do

posiadania własnego potomstwa. Musiał się zmierzyć zarówno z zaakceptowaniem własnej

niepłodności, opinią kolegów z pracy, jak i okresem, w którym ty byłaś mocno skoncentrowana

na dziecku.

Zanim adoptowaliśmy naszą córkę też  mieliśmy wiele wątpliwości i mój maż do tej pory

wstydzi się, że kiedyś nie wierzył, że z naszej córki rozwinie się piękna i mądra

dziewczynka.

Jednocześnie nie ukrywał faktu adopcji i nie wstydził się

tego. Wręcz przeciwnie.  Kiedy adoptowaliśmy

syna, a potem córkę zaniósł do pracy ciasto i zaprosił wszystkich znajomych, żeby

ogłosić że został ojcem. Ta postawa otwartości i radości z posiadania dziecka

spowodowała, że adopcja nie była tematem tabu, wszyscy mu gratulowali dokładnie

tak samo jak z narodzin własnego potomka.

Zastanawialiśmy się z mężem dlaczego niektórzy tak bardzo

lękają się adopcji. Myślimy, że to strach przed nieznanym i przed opinią społeczną.

Własne geny, choćby cechy z którymi się zmagamy, łatwiej zaakceptować niż

nieznane, choćby miały być częścią wspaniałego człowieka. Wg mnie miłość ,

troska i mądrość rodziców potrafią tak kształtować dziecko, że obawa przed „obcymi”

genami jest zupełnie nieuzasadniona. Zresztą lęki ,które towarzyszą ciąży są również

duże. Przecież nie wszystkie dzieci rodzą się piękne i zdrowe i każdy rodzić

musi z takimi lękami także zmierzyć.

Nasza córka jest przykładem, że dziecko w rodzinie rozkwita.

Teraz mąż patrzy na córkę pełen podziwu i zachwytu.

Dzieci są z nami kilkanaście lat ,a potem założą własne

rodziny, wyjada na studia, do pracy…. Chcemy je przygotować do samodzielnego życia,

 dać im tyle miłości i poczucia bezpieczeństwa,

żeby mogły wykorzystać te zasoby w przyszłości. Tak traktujemy nasze rodzicielstwo.

My traktujemy nasze dzieci jako dar , który dostaliśmy od

Boga. Zawsze o tym im mówimy.

Bóg nam i wam dał ten dar i da nam siły i moc, żeby go

rozwijać. Trzeba Mu zawierzyć.

Modlimy się za wasza rodzinę i jednocześnie polecam wam msze

św. o uwolnienie i uzdrowienie – m.in. sprawowane  przez o.Witko w Krakowie, ul.Reformacka ( najbliższa

 jest we środę 2012-12-05 17:30 –

20:30) http://www.se.neteasy.pl/index…..p;Itemid=1



 

Możliwość komentowania jest wyłączona.