raz... dwa... trzy... szukam

Czasem człowiek nie mieści się w sobie…

Obiecałam porządek, dlatego muszę się trochę cofnąć w czasie, odtworzyć i dogonić myśli, które już pouciekały.
1…2…3… to także wyliczanka, chociaż chyba za krótka, żeby pomieścić wszystkie smutki i „gnębki”, które mnie gnębią.
Już blisko 2 lata minęły od nagłej, niespodziewanej śmierci taty, który był dla mnie zawsze wsparciem, ciepłem, bliskością, pokrewną duszą. Pamiętam, że tamtego dnia wieczorem odwiedziłam rodziców. Rozmawialiśmy rodzinnie o różnych rzeczach i powiedziałam wtedy do taty, że musi mieć dużo sił, bo nie wiadomo jak długo mi jeszcze zajmie stawanie się mamą, a on będzie najlepszym dziadkiem. Nie odpowiedział nic, tylko się ciepło uśmiechnął…a w nocy odszedł, cicho i na zawsze.
Miesiąc później miałam planowane badanie drożności jajowodów, którego bałam się pierońsko. Pewnie tym głośniej było słychać spadający z serca kamień, gdy okazało się, że wyniki są bardzo dobre.
Staraliśmy się dalej. Schemat był właściwie jeden: indukcja jajeczkowania, zastrzyk powodujący pęknięcie pęcherzyka, wsparcie farmakologiczne na każdym etapie i na pełen regulator. Bez efektu. W końcu skierowanie do kliniki leczenia niepłodności, a tam właściwie schemat podobny. Tylko, że „wzbogacony” o 1…2…3… inseminacje. Każda nieudana, choć przy każdej słyszymy, że warunki idealne. Potem znów wielkie rozczarowanie, łzy, żal, obwinianie siebie właściwie nie wiadomo dlaczego, poczucie że jest się gorszym. I te nurtujące pytania, które diabeł za uchem podpowiada: a może my nie pasujemy do siebie i pewnie dlatego się nie udaje? może trzeba sobie dać spokój? To co mnie wtedy definiowało dobrze oddaje zdanie: Nie ma dziecka, nie ma szczęścia. Żyć mi się odechciewa.
Całe szczęście, że wtedy już nikt nie ma odwagi zapytać o TE sprawy i w rodzinie panuje zmowa milczenia, bo inaczej odciski moich piąstek byłyby chyba na każdym centymetrze ciała pytającego.

Tekstura





Dodaj komentarz