Małymi krokami do zdrowia

Przyczyna niepłodności nieznana. Kwiecień i maj 2011

W kilku pierwszych wpisach na moim blogu muszę cofnąć się pamięcią do dni, których wolałabym już nie pamiętać – tak bolesne i smutne są te wspomnienia… Nie da się ich jednak pominąć, są ważną częścią naszej historii…

W naszym małżeństwie do planowania rodziny stosowaliśmy przed naprotechnologią metodę objawowo-termiczną. A właściwie objawową, jako że ocena temperatury nie dawała mi żadnych informacji (brak skoku temperatury lub niewielki skok o czym napiszę później). Miałam co prawda objawy napięcia przedmiesiączkowego, ale nigdy nie słyszałam, aby PMS przeszkadzał w zajściu w ciążę. Nie byłam przygotowana na trudności z poczęciem. Kiedy trzy cykle ze współżyciem w dni płodne nie przyniosły oczekiwanego efektu w postaci ciąży, mąż zaproponował, żeby rozpocząć diagnostykę.

Postanowiliśmy zatem zacząć od niego: w kwietniu 2011 wykonaliśmy pierwsze badanie nasienia.

Wynik był po prostu traumą: brak plemników…

Zapłakana pobiegłam do mojej lekarki rodzinnej, która wypisała skierowanie do Poradni Leczenia Niepłodności i usiłowała mnie pocieszać, że taki wynik to jeszcze nie wyrok, że ta sytuacja może być odwracalna.

Badanie należało powtórzyć – znalazł się 1 plemnik poruszający się prawidłowym ruchem.

Wizytę w Poznaniu na Polnej wyznaczono nam na koniec maja.

Przed wizytą kolejne badanie nasienia. Spora kolejka mężczyzn czekających do kabiny aby „oddać próbkę” – potwornie pesząca. Poczekalnia bardzo wąska – byłam jedyną kobietą, miałam wrażenie, że nie powinno mnie tam być, ewakuowałam się zatem i czekałam w umówionym miejscu.

Profesor rekomendowany jako najlepszy specjalista od niepłodności męskiej był bardzo… szybki… Wizyta trwała tylko 2 min, może dlatego, że okazało się że w trzecim badaniu ponownie nie ma ani jednego plemnika. Mąż został wypytany czy chorował na świnkę, choroby przewlekłe i nowotworowe, a gdy odpowiedział, że nie – dowiedział się, że na jego przypadłość nie ma żadnej tabletki, że przyczyny raczej się nie odnajdzie, że ma zabrać ze sobą żonę, przyjechać na prywatną wizytę i zbierać pomału 2 500 zł na biopsję jąder jeśli chce być biologicznym ojcem… I „do widzenia”.

Zaczęłam intensywnie uczyć się o niepłodności męskiej. Czytałam wszystko od forów zaczynając na publikacjach naukowych kończąc – internet bardzo się przydał.

Nasza sytuacja to azoospermia/kryptozoospermia, obie praktycznie traktuje się w medycynie tak samo. Ponieważ uważam, że trudno decydować o leczeniu nie znając diagnozy – skupiłam się na poszukiwaniu przyczyn niepłodności.

Na prywatną wizytę pojechaliśmy, bo liczyłam, że dowiemy się czegoś więcej. Zostało przynajmniej zrobione USG, podyskutowaliśmy na temat tego, że wyniki hormonów (LH, FSH i testosteron) są prawidłowe i że to wyklucza tylko podłoże hormonalne niepłodności – i o tym, co mogą wnieść do diagnozy badania genetyczne.

Profesor poinformował nas, że na naturalną ciążę przy takich wynikach liczyć nie można, sytuacja do żadnego leczenia się nie nadaje i zaproponował inseminację z nasieniem dawcy lub adopcję. Wspomniał też o in vitro, ale dodał, że – choć to musi być nasza decyzja – on nie będzie nas zachęcał: szansę na ciążę w wyniku procedury in vitro oszacował na 0,05% i to tylko pod warunkiem, że w biopsji jąder znajdą się jakieś plemniki.

Wykonaliśmy badania genetyczne zalecane przy azoospermii: kariotyp, mutacje AZF i CFTR. Wyniki prawidłowe. Przyczyna niepłodności nieznana.

Płakałam codziennie przez dwa piękne wiosenne miesiące. Czułam, że stoję przed murem, którego nie da się obejść, przeskoczyć ani zburzyć. Nie tak wyobrażałam sobie moje życie stojąc w białej sukni przed ołtarzem, gdy mój ukochany wkładał mi obrączkę na palec…

Pewnego popołudnia mąż postawił przede mną kubek gorącej herbaty i mrugnąwszy wesoło powiedział: „Skarbie, odwodnisz się, jak będziesz tak ciągle płakała!”

Roześmiałam się przez łzy, naprawdę mnie rozbawił. Uwielbiam się śmiać. Wiedziałam, że w małżeństwie jest się ze sobą na dobre i złe, oraz że właśnie nadeszło to „złe”, i trzeba jakoś z tym żyć. Dość płaczu. Dojrzałam, by pogodzić się z losem i przemyśleć zaproponowane nam rozwiązania na zostanie rodzicami.

ingloriel

Komentarze: (1)


  1. Hej Ingloriel:) Ale miło widzieć Cię po tej samej stronie „pisactwa”. Dzięki za podzielenie się początkiem historii. Czekam na więcej… ! I pozdrawiam serdecznie!

Dodaj komentarz