Mężowi wyskoczyła na dziąśle jakaś narośl, taka kulka. Przez trzy tygodnie obiecywał, że zapisze się do dentysty, ale cóż – albo zapominał, albo nie miał czasu zadzwonić. W końcu wzięłam to na siebie i zapisałam go… Oczywiście wybrałam datę najgorszą z możliwych, ale skąd mogłam wiedzieć, że akurat na ten dzień umówił się na przegląd auta? (Pomijam milczeniem, że do stacji diagnostycznej miał czas zadzwonić i nie zapomniał ) Stwierdził jednak, że jego zęby mają pierwszeństwo przed samochodem i przegląd przełożył, dumna z niego jestem.
Od dentysty wrócił obolały i zniechęcony, na dodatek z wiadomością, że to nie jest narośl, tylko ujawnił się ropiejący korzeń zęba, który kilka lat temu był leczony kanałowo. Nic nie bolało, bo ząb był martwy, ale coś tam w dziąsłowych głębinach się działo. Istnieje możliwość infekcji kości (trochę się wystraszyłam, to brzmi poważnie), może ząb trzeba będzie usunąć, ale na razie ma założone lekarstwo i czekamy na rozwój wydarzeń.
Dla mnie nawet taka sytuacja ma swoje plusy – wykryto kolejne źródło zakażenia w jego organizmie i właśnie jest leczony! To przecież bardzo dobra wiadomość! Udało mi się go zarazić optymistycznym nastrojem, i przez następne kilka dni mieliśmy znakomite humory.
Gdy ząb uda się wyleczyć mój skarb będzie znów nieco zdrowszy! Nie mogę powiedzieć, że nie dbał o zęby, bo dbał bardzo, regularnie kontrolował i leczył, ale przy tym jego skandalicznie niskim poziomie wit. D, wapnia i fosforu nie ma się co dziwić, że zęby się psuły.
P.S. A wracając do samochodu – gdybyśmy wiedzieli, że odkryjemy takie źródło ropy, to kupilibyśmy autko z dieslem, a nie LPG hihi!