Radość rodziców pojawiająca się po urodzeniu długo oczekiwanego dziecka w wyniku zastosowania metody in vitro jest niezastąpiona. Przysłania jednak negatywne skutki zapładniania pozaustrojowego, które są niebezpieczne nie tylko dla poczętej istoty ludzkiej, ale również dla samej matki oraz następnych pokoleń. Fakty o in vitro pokazują dr Tadeusz Wasilewski i red. Grzegorz Górny.
Na świecie pierwsze dziecko poczęte w wyniku zastosowania metody in vitro – zapłodnienia pozaustrojowego – rodzi się w 1978 r. W Polsce po raz pierwszy dochodzi do tego w 1987 r. w Białymstoku.
Skuteczność metody in vitro
Skuteczność przeprowadzenia metody in vitro zależy od wielu czynników, m.in. przyczyny niepłodności, ilości zarodków wprowadzonych do jamy macicy czy samego sposobu wykonania zabiegu. Niemniej jednak średnie prawdopodobieństwo uzyskania procesu ciąży w programie in-vitro na jedno podejście – nie mówiąc o poczęciach – szacuje się na około 20-25 proc. Ile jest zatem samych urodzeń? Nikt tego nie liczy – mówi dr Tadeusz Wasilewski, który w przeszłości przez 14 lat przeprowadzał metodę zapłodnienia pozaustrojowego u kobiet, a obecnie przestrzega przed niebezpieczeństwami in vitro.
– Jeżeli chcemy realizować optymalne prawdopodobieństwo zaistnienia procesu ciąży, to transferujemy do jamy macicy dwa zarodki, a te dwa zarodki wybieramy spośród 6-8 zarodków. W związku z tym proszę zobaczyć, ile zarodków musi powstać, aby wybrać dwa – naszym zdaniem – najlepsze i transferować do jamy macicy. Trzeba podkreślić, że zaistnienie procesu ciąży to nie wszystko, ponieważ przed nami 10 kolejnych miesięcy księżycowych, podczas których dzieciątko rozwija się w łonie mamy. Na 100 pacjentek, które dzisiaj wchodzą do programu in-vitro, 25 zadzwoni za kilka tygodni z informacją, że test ciążowy jest dodatni, a 75, że nie powiodło się. Wśród tych 25 po drodze również może dochodzić do nieprawidłowości. Ciąże u nich również mogą kończyć się poronieniami. Widzimy zatem wyraźnie, że skuteczność in vitro liczona urodzeniami dzieci jest dużo, dużo mniejsza. Weźmy pod uwagę, ile istnień ludzkich ginie na etapie rozwoju zarodkowego. To nie jest nicość, ale już istota ludzka – podkreśla lekarz medycyny.
Walka o życie kosztem życia drugiego człowieka
Metoda in vitro nie jest w stanie obronić każdego ludzkiego życia, które powstanie w trakcie realizacji tego programu. Jest to fakt, o którym propagatorzy zapładniania pozaustrojowego nie przekazują swoim pacjentom.
Znaczna część zarodków powstałych w wyniku programu in vitro trafia do ciekłego azotu, gdzie zostają zamrożone na nieokreślony czas. Redaktor Grzegorz Górny, który w licznych publikacjach ukazuje skutki in vitro oraz aborcji, zwraca uwagę, iż nie zostają one unicestwione, ale ich życie zostaje jakby „zawieszone”.
– Dzieci, które zostały poczęte w wyniku zapłodnienia pozaustrojowego najczęściej są w stanie zamrożenia. W slangu lekarzy in vitro nazywa się je „mrozaczkami”. One de facto nie zostały zabite, ale nie pozwolono się im urodzić. Są przechowywane w ciekłym azocie „w półzawieszeniu” – są, ale jeszcze ich nie ma. Tutaj więc nie mamy jeszcze do czynienia z nieodwołalnym faktem unicestwienia, ale „zawieszenia egzystencjalnego”. Poczucie winy, jakie niekiedy dręczy rodziców, którzy zdecydowali się na metodę zapłodnienia pozaustrojowego jest właśnie związane z tą prawdą – nie daliśmy im się urodzić i trzymamy je w jakiejś „egzystencjalnej pustce”. Fakt poczęcia tych dzieci i ich zamrożenia jest często neutralizowany urodzeniem dziecka z in-vitro. Tutaj mamy do czynienia z pomieszaniem dwóch uczuć: dominuje pozytywne związane z tym, że nareszcie ma się dziecko, nad tym negatywnym, które czasami w ogóle nie dochodzi do świadomości, gdyż bardzo często nie ma nawet takiej wiedzy – wskazuje publicysta m.in. tygodnika „wSieci” oraz portalu „wPolityce”.
Przedmiotowe traktowanie człowieka nie pozostaje bez wpływu na życie duchowe istoty ludzkiej. Obecnie nie ma jeszcze szczegółowych badań dotyczących stanu psychicznego kobiet po zastosowaniu procedury in vitro, jak chociażby w przypadku osób, które wykonały tzw. aborcję. Jednak nie ulega wątpliwości, że niejednokrotnie też muszą zmierzyć się z trapiącym je poczuciem winy.
– Z relacji niektórych kobiet, które stosowały in-vitro, wynika, że po czasie rzeczywiście pojawia się u nich refleksja i objawy, które są w jakiś sposób porównywane z syndromem postaborcyjnym, czyli poczucie winy, żalu, wyrządzonej krzywdy. To często jest przeżywanie ogromnego bólu wewnętrznego. Nie jest on połączony z fizycznymi dolegliwościami. Tym niemniej wiadomo, że jest to sprawa, która ma konsekwencje w życiu duchowym, ponieważ takie rzeczy nie dzieją się bezkarnie, bez skutku. Jest to o wiele bardziej subtelne i nieprzejawiające się w wybitnie jednoznacznych przykładach, jak mamy z tym do czynienia w aborcji – informuje red. Grzegorz Górny.
Ciąg dalszy artykułu na www.radiomaryja.pl/