Północno-zachodni wiatr zazwyczaj przynosi do miasteczka zapach sosnowych igieł z pobliskiego lasu. Mieliśmy wolną sobotę i mocno zapragnęłam tam być – wśród drzew, patrzeć na słoneczne plamy migoczące na mchu, oddychać tym leśnym powietrzem, wypatrzeć wiewiórkę lub dzięcioła, tak bardzo brakuje mi przestrzeni, gdy siedzę w czterech ścianach… Oczywiście przeżyć to w pojedynkę – to tylko połowa szczęścia, nastawiałam więc od rana męża, aby był przygotowany na wycieczkę po południu, zarezerwował sobie czas i energię, żeby tuż przed wyjazdem nie było marudzenia, że nie uprzedzałam.
Zamontowaliśmy licznik na moim rowerku – to taka wersja miejska, bez przerzutek ale z koszykiem na zakupy – praktyczność przede wszystkim (Kupiłam licznik, ponieważ byłam bardzo ciekawa, ile kilometrów przejadę w sezonie kursując po mieście z domu na pocztę, do siostry na kawkę, do warzywniaka itp.)
Ta sobotnia wycieczka była nieco dłuższa niż zwykle, dobrze nam się jeździło przy pięknej pogodzie, ale odczuwałam już zmęczenie i myśl o galaretce owocowej czekającej w domu powracała natrętnie. Kilkaset metrów przed wjazdem do miasta, gdy licznik pokazywał, że przejechaliśmy już 25km, dostrzegłam nową ścieżkę rowerową i pokazałam mężowi.
- Jedziemy! – zawołał i natychmiast na nią wjechał.
- Masz jeszcze siłę? – zapytałam zdziwiona.
- Mam siłę! Chce mi się jeszcze jeździć i pojadę!
Zabrzęczały przerzutki w jego rowerze i zniknął za zakrętem leśnej ścieżki. Niemożliwe! Zostałam z tyłu! A przecież to ja do tej pory musiałam go zachęcać do wyjścia z domu, mobilizować do aktywności, podnosić sprzed telewizora, to ja planowałam wycieczki i szalałam w lesie… Po raz pierwszy miał ochotę gdzieś pojechać bez żadnej zachęty z mojej strony! Zachował się tak, jak gdyby nową drogę miał obowiązek wypróbować i to czym prędzej, tym lepiej!
Czy to ten sam chłopak, który jeszcze przed rokiem czy dwoma leżał w weekend na kanapie i NAPRAWDĘ nie miał sił, by wstać? To tak bardzo odróżniało go od innych mężczyzn, np. od naszych szwagrów. Dla nich każdy wtorek to niemal dzień święty – spotykają się, by grać w piłkę, a wszyscy pracują fizycznie. I jeszcze mieli chęć biegać i „męczyć się” po pracy! On – nigdy nie miał na to energii, gdy go zapraszali, żeby do nich dołączył. Coś jeszcze go od nich odróżnia – oni wszyscy mają dzieci… Od samego początku instruktorka zachęcała nas do aktywności fizycznej, ale dla męża był to spory problem. Z początku myślałam, że to tylko kwestia nawyków, ale teraz jestem przekonana, że ta niemoc wynikała z jego osłabienia, z tych niezauważonych wcześniej „problemików”, które sumowały się i zatruwały mu życie, a niedobory nie pozwalały mięśniom na wysiłek.
Czy to ten sam chłopak? Tak, ale myślę, że jest inny – teraz jest zdrowszy. Widzę to codziennie i tak ogromnie mnie to cieszy
super!:)