Bóg robi niespodzianki

Panie Boże, który napełniłeś ich serca bólem, pobłogosław ich nowym życiem, którego tak pragną – prosił ks. Artur Ważny podczas Godziny Łaski w kaplicy sióstr nazaretanek fot. Monika Łącka/GN

Duszpasterstwo małżeństw niepłodnych. – Bezdzietne życie też ma sens, trzeba go tylko odnaleźć – przekonują Ania i Zdzisław, małżeństwo, które w duszpasterstwie jest od samego początku, czyli prawie trzy lata.

– Tu zrozumieliśmy, że jako małżeństwo możemy być potrzebni nie tylko dzieciom, których jeszcze nie mamy, ale przede wszystkim sobie nawzajem i innym małżeństwom, od których otrzymujemy wsparcie.

Za wszystkie małżeństwa każdego dnia modlą się siostry nazaretanki. Skutecznie, bo w krakowskim duszpasterstwie małżeństw niepłodnych urodziło się pięcioro dzieci. Sześcioro kolejnych (a być może jeszcze więcej) jest „w drodze”. Większość mam o tym, że jest w błogosławionym stanie, dowiadywała się krótko po rekolekcjach duszpasterstwa, albo po comiesięcznych spotkaniach i modlitwie wstawienniczej. Przypadek? Raczej namacalne działanie Ducha Świętego.

To On sprawia, że w duszpasterstwie czasem dzieją się rzeczy niezwykłe, mistyczne wręcz. Przekonała się o tym Ola, jedna z założycielek duszpasterstwa, a dziś szczęśliwa mama 1,5-rocznej Zosi. Przez wiele lat wraz z mężem zmagała się z problemem niepłodności. – Przeszliśmy długą drogę. Zaufaliśmy jednak najlepszemu Reżyserowi naszego życia, który przeprowadził nas przez to doświadczenie uzdrawiając wiele sfer naszego życia, uwalniając od wszelkich obciążeń duchowych i dając czystą kartę nam i naszemu dziecku – mówi.

Wsparcie jest w Kościele

Ola: – Typowa wizja chrześcijańskiej rodziny to szczęśliwe małżeństwo z kilkorgiem dzieci. Trudno w niej znaleźć miejsce na niepłodność, i pewnie dlatego w Kościele rzadko można usłyszeć słowa, które byłyby oparciem, pocieszeniem. A gdzie mają go szukać ludzie wierzący, ufający Bogu, jeśli nie w Kościele? Gdy lata mijają, a dziecka nie widać, w małżeństwie często pojawia się pierwszy poważny kryzys. Rodzina i znajomi dodatkowo ranią, gdy np. z okazji Bożego Narodzenia życzą potomstwa lub mówią, że najpierw myślimy o karierze, a dziecko odkładamy na później.

Nadzieję wlał w jej serce dopiero list biskupów z grudnia 2008 r., w którym podjęty został m.in. problem niepłodności, sztucznego zapłodnienia, naprotechnologii i adopcji.

– To były bardzo mocne słowa, które odbiły się w mediach głośnym echem. Mnie zainspirowały do szukania prawdziwego wsparcia. Bo ci, którzy promują in vitro, grają na emocjach mówiąc, że biednym, bezdzietnym małżeństwom dziecko się należy. Wielu ginekologów proponuję tę metodę, choć nawet nie szuka przyczyny niepłodności. Naprotechnologia szuka jej i leczy, choć są małżeństwa, dla których nawet nowoczesna medycyna jest bezradna – mówi.

Efektem poszukiwań Oli było nawiązanie kontaktu z warszawskim duszpasterstwem małżeństw niepłodnych (www.adonai.pl/nieplodnosc), który po kilku miesiącach zaowocował spotkaniem z Izabelą Salatą, jedną z sześciorga wówczas krakowskich instruktorów modelu Creightona.

– Rozmawiając z wieloma niepłodnymi małżeństwami widziałam, że czują się odtrąceni przez Kościół. Długo szukałam księdza, który zechciałby zostać ich duszpasterzem. W końcu spotkałam ks. Artura Ważnego, kapłana diecezji tarnowskiej – mówi I. Salata.

Początki duszpasterstwa były skromne – na spotkania przychodziło tylko kilka małżeństw, ksiądz i siostra nazaretanka.

– Pierwsza Msza św. odbyła się w Łagiewnikach, w kwietniu 2010, ale szybko przenieśliśmy się do klasztoru bardzo nam życzliwych sióstr nazaretanek, które codziennie omadlają wszystkie nasze małżeństwa. Także te, które pod adres nieplodnosc.krakow@gmail.com przysyłają prośbę o modlitwę – opowiada I. Salata.

Na jednodniowe rekolekcje w Wielkim Poście 2011 r. przyjechało już 25 małżeństw. Część z nich do dziś przyjeżdża na spotkania, i to z całej Polski (m.in. z Lublina, Poznania, Gdańska, Chorzowa), a nawet zza granicy. Niedawno do ks. Artura dołączył też drugi duszpasterz, krakowski kapłan ks. Mirosław Czapla, a w Adwentowych Dniach Skupienia AD 2012 wzięły udział aż 44 małżeństwa.

Nowi ubodzy

– Misją Kościoła jest troska o ubogich, czyli osoby biedne, chore, niepełnosprawne. Łatwo je rozpoznać. A my? Wszyscy na pozór piękni, zdrowi, młodzi, szczęśliwi. A jednak czegoś (kogoś) brakuje. Niepłodne małżeństwa mogą być nowymi ubogimi, którzy Kościoła bardzo potrzebują i dlatego tak chętnie tu przyjeżdżają – zauważają Agnieszka i Bartek z Tarnowa, którzy z niepłodnością nie tylko się zmagają, ale też innym niepłodnym małżeństwom z sukcesami pomagają (Agnieszka jest instruktorem modelu Creightona).

Danusia i Jarek w rekolekcjach uczestniczyli po raz drugi.

Danusia: – Przyjeżdżamy też na comiesięczne spotkania. Najważniejsze były dla nas słowa, które usłyszeliśmy na „dzień dobry”. Siostra Lidia powiedziała wtedy, że choć nazaretanki zawsze modliły się za rodziny, to dopiero małżeństwa niepłodne uświadomiły im ważną rzecz. Że pełna rodzina to nie tylko ta, w której są dzieci. To także ta, w której ich brak, choć małżonkowie bardzo dzieci pragną. No właśnie! Wiele osób tego nie dostrzega. Gdy zbliżały się święta, to nasi bliscy wręcz zmuszali, żebyśmy przyszli, „bo co tak sami będziemy siedzieć? We dwoje tylko?” Właśnie tak spędzimy to Boże Narodzenie.

Jarek: – Podczas Mszy św. czujemy, że Pan nas namaszcza, kocha i będzie z nami, cokolwiek się zdarzy. Od rekolekcjonisty usłyszeliśmy też ważne słowa: że najważniejsze jest małżeństwo, sakrament o który mamy dbać. Spotkanie z innymi niepłodnymi małżeństwami pomogło zrozumieć, że choć po ludzku musimy przejść trudne leczenie, to ostatecznie dziecko daje Bóg.

Ania i Janek, małżeństwo ze Słowacji, informację o krakowskim duszpasterstwie i rekolekcjach znaleźli w internecie.

– Na Słowacji naprotechnologia dopiero raczkuje. Tu znaleźliśmy wszystko: małżeństwa takie jak my, dające ogromne wsparcie i przyjaźń innym (spotykamy się także poza duszpasterstwem, np. na wycieczkach), informacje o naprotechnologii, adopcji, nauczaniu Kościoła Katolickiego, możliwość spotkania z lekarzami, bioetykami, mądrymi kapłanami i najważniejsze: dużo modlitwy i Mszę św. Z tego czerpiemy siłę, by dalej nieść nasz krzyż. W duszpasterstwie Duch Święty działa bardzo mocno, czego dowodem są narodziny kolejnych dzieci – mówią.

Zajmijcie się najpierw sobą…

Na dzieci czekaliśmy długo, ale z ufnością. Radość przyszła – mówią (od lewej) Marek i Ania oraz Małgosia i Mateusz fot. Monika Łącka/GN

Małgosia i Mateusz długo czekali na dziecko.

– Dwa lata po ślubie pomyśleliśmy, że czas powiększyć rodzinę. Wszystko zaplanowaliśmy. Myśleliśmy, że wszystko będzie dobrze, a dziecko niedługo się pojawi. Pan Bóg miał jednak dla nas inny plan – wspominają.

Małgosia dwa razy poroniła. – Zaczęliśmy szukać przyczyny, chodziliśmy od lekarza do lekarza i robiliśmy mnóstwo badań. Wszystkie wyniki były dobre. W końcu trafiliśmy do naprotechnologa, który stwierdził, że mam silną nietolerancję pokarmową, muszę zmienić dietę, wykonać kolejne badania i że bez tego nie zaczynamy leczenia, bo to nic nie da, i tak znowu poronię. Nie rozumieliśmy, o czym do nas mówi. Nie mieliśmy jednak wyjścia – opowiada Małgosia.

Okazało się, że na 300 badanych składników miała uczulenie na ponad 100 i dlatego jej organizm źle funkcjonował. Dodatkowo była alergikiem, często chorowała, brała antybiotyki. – Po dziewięciu miesiącach koszmarnej diety, która bardzo mi pomogła i różnych badaniach zaczęliśmy starać się o dziecko. Pojawiały się kolejne problemy. Trochę zrezygnowani przyszliśmy na Mszę i spotkanie. Kilka dni później czułam się fatalnie. Zrobiłam test. Gdy pokazałam dwie kreski mężowi powiedział, że nawet lekarz mówi, że w tym miesiącu to jeszcze możliwe. A jednak pojawiła się Zuzia – cieszy się Małgosia.

Ania i Marek są małżeństwem od ośmiu lat. Gdy starania o dziecko nie przynosiły efektu, zaczęli szukać pomocy, ale lekarze rozkładali tylko ręce i dawali kolejne leki. – Łykałam ich nawet filiżankę dziennie. W końcu jeden stwierdził, że przepisze leki wspomagające owulacje, a tak naprawdę przepisał środki hormonalne o działaniu antykoncepcyjnym, blokujące owulacje – opowiada Ania. – Naprotechnologia stawiała wtedy dopiero pierwsze kroki. W między czasie trafiliśmy do duszpasterstwa. Tu usłyszeliśmy mocne słowa: zajmijcie się najpierw sobą – dodaje Marek. – Jak to? – Pomyśleliśmy. – Przecież od ślubu dbamy o siebie, budujemy relacje. A jednak skupienie na próbach poczęcia dziecka spowodowało, że przestaliśmy się rozumieć. Potrzebowaliśmy przerwy – mówią. Pod opieką naprotechnologa rozpoczęli nowe leczenie, zupełnie inne od dotychczasowego. – Dieta wyregulowała mój organizm, zniknęły problemy ciągnące się latami – mówi Ania. – Okazało się też, że i ja mam problemy ze zdrowiem. Wcześniej nikt mnie jednak nie badał – dodaje Marek. Po pewnym czasie na świecie pojawił się ich syn, ale radość nie trwała długo. – Umarł, ale dał nam o wiele więcej, niż my mogliśmy dać jemu. Umocnił nasze małżeństwo. Troska, jaką wtedy otoczył nas naprotechnolog, jest bezcenna. Kilka miesięcy później znowu byłam w ciąży – mówi Ania przytulając córeczkę. – Gdy pomyśleliśmy, że znowu trzeba będzie się leczyć, by Nastka mogła mieć rodzeństwo, Bóg zrobił nam niespodziankę, Ania jest w ciąży. Za całą naszą drogę – chwała na wysokościach Bogu! – cieszy się Marek.

Artykuł ukazał się w Gościu Niedzielnym nr 51-52

Monika Łącka





Dodaj komentarz