- Może jednak zostaniemy w domu? – przed wyjazdem na rekolekcje ta myśl systematycznie wracała do nas jak bumerang. Problemy piętrzyły się z prędkością światła, obowiązków w pracy przybywało w tempie jednostajnie przyspieszonym i wszystkie znaki na niebie i ziemi zdawały się krzyczeć: nie jeźdźcie! A ponieważ lubimy czasem zrobić coś na przekór, pojechaliśmy.
***
W grudniu 2011 r., po niemałych perturbacjach – o czym dowiedzieliśmy się na miejscu od Księdza – odbyły się w Sulejówku k. Warszawy rekolekcje dla małżeństw borykających się z problemem niepłodności. Z kilku zgłaszających wcześniej zainteresowanie par, pojawiły się w sumie… trzy małżeństwa. Najbardziej kameralne grono rekolekcyjne, w jakim dotychczas przyszło nam się spotkać.
- Hmmm, w takim gronie nie będzie się można zgubić w tłumie w razie jakichkolwiek trudności czy spadku energii do pracy – pomyśleliśmy optymistycznie po zapoznaniu się z pozostałymi uczestnikami. Ale że u księży marianów zostaliśmy ciepło powitani, postanowiliśmy nie uciekać z Sulejówka pod osłoną nocy i poczekać na to, co przyniesie kolejny dzień.
***
Rekolekcje trwały od piątku do niedzieli. Zaczęliśmy kolacją, a skończyliśmy obiadem – dla nas, lubiących jedzenie, było to ważne otwarcie i zamknięcie rekolekcji. Jednak to, co działo się pomiędzy tymi posiłkami, było zdecydowanie ważniejsze. W piątkowy wieczór zebraliśmy się wszyscy na powitalnym spotkaniu. Wszyscy, tzn. trzy małżeństwa i ks. Michał Kozak, który się nami przez cały weekend opiekował i dbał o strawę duchową. Przedstawiliśmy nasze oczekiwania i obawy dotyczące uczestnictwa w tych rekolekcjach, posłuchaliśmy Księdza, po czym udaliśmy się na zasłużony odpoczynek. A spało nam się wyjątkowo dobrze.
Ona: Początek był dla mnie trudny. Temat niepłodności – na co dzień niejednokrotnie przeze mnie spychany na boczne tory, momentami wypierany ze świadomości – pojawił się bardzo wyraźnie we wstępie rekolekcji i – co więcej – zrozumiałam, że zagości na dłużej. Był to moment uświadomienia sobie, że przyjechałam tu właśnie dlatego, że nie mamy dzieci, że jest to dla nas problem i że czas przyjrzeć mu się uważniej i poświęcić nieco uwagi. Pierwsze słowa na wieczornym spotkaniu wypowiadałam przez ściśnięte gardło, powstrzymując łzy. Choć teoretycznie byłam na nie przygotowana – połowę mojej torby, z którą przyjechałam, zajmowały chusteczki higieniczne. Jak się później okazało, był to dla mnie jedyny tak trudny moment podczas całych rekolekcji. Dość szybko też poczułam się w naszej małej grupie bezpiecznie, dzięki czemu resztę czasu przeżyłam w dużym spokoju i w poczuciu bycia rozumianą. I to chyba było najważniejsze. Żadnych masek, żadnego udawania, żadnych rad. Wiedziałam, że jestem wśród swoich.
On: Dla mnie też było bardzo ważne to, że znajduję się w gronie osób, które dobrze rozumieją problem niepłodności. Ważne szczególnie z tego względu, że zwykle w męskim gronie ten temat jakoś nie istnieje, nie funkcjonuje. Na co dzień trudno jest mi znaleźć oparcie wśród moich znajomych, nie czuję się przez nich w pełni rozumiany.
Na początku, szczególnie przed samym przyjazdem towarzyszyło mi wiele obaw. Bałem się chyba w szczególności tego, że te rekolekcje będą bardzo bolesne. Owszem, emocji było sporo, ale nie czułem się do niczego przymuszany, nie miałem wrażenia, że niepotrzebnie rozdrapuje się rany. Dzięki temu czułem się na rekolekcjach bardzo bezpiecznie.
***