O wątpliwościach związanych ze stosowaniem metod sztucznego rozrodu mówił podczas lubelskiej konferencji poświęconej naprotechnologii 13 września 2009r. dr Philip Boyle z Galway Clinic w Irlandii. Przedstawił też efekty jedenastu lat swojej praktyki leczenia niepłodności metodą naprotechnologii.
Lekarz przywołał artykuł opublikowany w lipcu przez amerykańskiego lekarza dr Sami Davida w „Sunday Times”. Pisze on tam, że jedynie jedna para na 80 w USA, mająca problemy z niepłodnością, uzyskuje poczęcie dzięki in vitro, a ponad 75 proc. próbuje metod alternatywnych. Potwierdził też, że 50 proc. z kobiet, które zgłaszają się, nie potrzebuje in vitro. Większość par jest kierowana do tych procedur bez głębszej diagnostyki.
Efektywność metod sztucznego rozrodu opisuje w warunkach europejskich raport ESHRE (Narodowy Rejestr Rozrodu Wspomaganego). Wynika z niego, że skuteczność procedur in vitro oraz ICSI sięga ok. 30 proc. Dane z 2005 roku, opublikowane w roku ubiegłym, mówią o ok. 80 tys. klinicznych ciąż, z czego w 47 tys. przypadków doszło do porodu, a 32 tys. to poronienia.
Dr Boyle zwrócił uwagę, że z danych wynika, iż we Włoszech zanotowano tylko 8-procentowy wskaźnik żywych urodzeń przy regulacjach prawnych, mających na celu ochronę embrionu. Wnika z tego, że aby wskaźnik żywych urodzeń in vitro był znaczący, niezbędne jest wyprodukowanie nadwyżki embrionów.
- Bardzo ważne w polskiej debacie na temat ustawy o ochronie życia poczętego jest, by rozmawiać o koniecznych uwarunkowaniach, nie dopuszczających niszczenia i zamrażania embrionów – zauważył.
Stwierdził też, że spośród 750 tys. embrionów otrzymanych w procedurze in vitro w Wielkiej Brytanii, mniej niż 35 tys. miało szanse się urodzić, co wskazuje, że jest to wysoce aborcyjna technika. In vitro może także powodować powikłania, zarówno u kobiety, jak i dziecka – tu dwukrotnie wyższe ryzyko wad wrodzonych czy uszkodzenie płuc. Długofalowe skutki in vitro nie są znane.
- Powinniśmy naszą praktykę weryfikować etycznie. In vitro może być sukcesem, ale nie gwarantuje stuprocentowego sukcesu, nie ma metody, która by go gwarantowała – podkreślił dr Boyle.
W Irlandii dzięki naprotechnologii od 1998 r. urodziło się ok. tysiąca dzieci. Sukces udało się osiągnąć u średnio 50 proc. niepłodnych par, u par po nieudanym in vitro – takie pary mają 20 do 30 proc. szans na poczęcie, a także u par z problemem nawracającego poronienia, tu skuteczność leczenia wynosi ok. 80 proc.
Dr Boyle zwrócił uwagę, że procedury in vitro nie przewidują dokładnej diagnostyki, co jest podstawą w naprotechnologii. Jego praktyka to 168 poczęć wśród 136 par po nieudanym in vitro. Większość z tych kobiet była w zaawansowanym wieku prokreacyjnym, a 74 proc. z nich nigdy wcześniej nie rodziło. Każda z tych par przynajmniej raz próbowała in vitro. W 73 proc. diagnoza nie była jasna, dzięki naprotechnologii doktorowi udało się zdiagnozować zaburzenia hormonalne, a w 65 proc. udało się uzyskać narodzenie.
Lekarz podkreślił, że oprócz ścisłej diagnostyki i odpowiedniego leczenia farmakologicznego i chirurgicznego ważny jest czas. Poczęcie powinno nastąpić optymalnym czasie, po poprawie cyklu, najlepiej dać sobie na to czas dwunastu cykli. Zauważył, że lekarze stosujący in vitro najczęściej zachęcają pacjentki do szybkiej decyzji, bo po 34 roku życia wskaźnik żywych urodzeń w metodzie in vitro spada. Tymczasem z badań wynika, że wskaźniki naturalnych poczęć są wyższe w każdym przedziale wiekowym.
Lekarz przedstawił także w czasie wykładu szczegółową analizę szeregu przypadków wyleczenia męskiego czynnika w niepłodności, a także w jaki sposób pomógł parom, które wcześniej miały poronienia lub nieudane próby in vitro.
Konferencja odbywała się w Uniwersytecie Medycznym w Lublinie.
mj / Lublin