z portalu wiara.pl
Statystyki powstały na podstawie kartotek przychodni Macierzyństwo i Życie dr. Macieja Barczentewicza w Lublinie. Próba statystyczna to 847 przypadków małżeństw, które zgłosiły się tam w latach 2008–2010. Do analizy wykorzystano metodę skumulowanego prawdopodobieństwa wystąpienia urodzeń żywych według Kaplana-Meiera.
Wyliczony według niej wskaźnik urodzeń żywych wyniósł około 34,8 procent. Wskaźnik „surowy”, czyli odsetek par, które doczekały się narodzin żywego dziecka, to blisko 20,2 procent.
Wyniki osiągnięte w lubelskiej przychodni są nieco niższe od tych, które pojawiły się w publikacji irlandzkiego naprotechnologa dr. Phila Boyle’a. Wyniosły one odpowiednio: 52,8 proc. i 25,5 procent.
Komentując osiągnięcie nieco niższych wyników, niż to się udało irlandzkiemu koledze, dr Barczentewicz zauważył, że jego statystyki dotyczą okresu, w którym jeszcze uczył się naprotechnologii (do 2012 r.). – Jestem teraz w stanie osiągać lepsze wyniki – ocenia ginekolog. Dodaje, że przygotowuje kolejne, aktualne badania statystyczne.
Ostatnia szansa?
Interesujące będzie porównanie wyników dr. Barczentewicza (34,8 proc.) i dr. Boyle’a (52,8 proc.) ze skutecznością in vitro. Wynosi ona – przy trzech podejściach – około 50 procent. Poza tym w polskich warunkach wykonanie trzech prób in vitro jest problematyczne, ponieważ koszt jednego podejścia to kilkanaście tysięcy złotych, nie mówiąc o kosztach zdrowotnych, emocjonalnych i moralnych.
Mówi się o in vitro, że to metoda ostatniej szansy. Czy rzeczywiście? Sprawdźmy statystykę poczęć i urodzeń u kobiet, które przed leczeniem NaPro próbowały zapłodnienia pozaustrojowego. Dzięki leczeniu u dr. Barczentewicza 20,5 proc. z nich udało się zajść w ciążę, 18,2 proc. z nich urodziło żywe dzieci, a wskaźnik skorygowany (obliczony według wspomnianej metody) wylicza szansę na urodzenie sięgającą 28,8 procent.
Kogo objęło badanie?
Próba statystyczna lubelskiego badania to 847 przypadków małżeństw, które zgłosiły się do przychodni dr. Barczentewicza w latach 2008–2010. Część par zrezygnowała z leczenia przed zakończeniem pełnego okresu 24 miesięcy. Dlatego do analizy statystycznej pozostałych 774 par małżeńskich wykorzystano metodę skumulowanego prawdopodobieństwa wystąpienia urodzeń żywych według Kaplana-Meiera.
Przyjrzyjmy się dokładniej grupie badanej. Średni wiek kobiet – 32,9 (od 28 do 48 lat). Średni wiek mężczyzn – 34,7 (od 28 do 51 lat). Średni okres starań o dziecko – 4,5 roku (od 1 roku do 17 lat, przy czym dwa małżeństwa po 14 i 17 latach niepłodności doczekały się narodzin dzieci). 24 proc. pacjentek było już wcześniej w ciąży i poroniło. 11 proc. pacjentek urodziło wcześniej żywe dziecko. 28 proc. pacjentek poddano wcześniej sztucznej inseminacji, a 5 proc. par przeszło próbę/próby zapłodnienia pozaustrojowego (in vitro).
Przyczyny niepłodności
Wśród przyczyn niepłodności rozpoznawanych w badanej grupie stwierdzono między innymi: endometriozę i chorobę Hashimoto (po około 32 proc.); zaburzenia owulacji (12,6 proc.), zespół policystycznych jajników (18,9 proc.), niedrożność jajowodów (15,7 proc.); zaburzenia produkcji śluzu szyjkowego i zaburzenia hormonalne fazy lutealnej (40–60 proc.); mięśniaki macicy (12 proc.) oraz obniżone parametry nasienia (21 proc.). Cytowane odsetki nie sumują się do 100 proc., ponieważ u jednej pary mogły wstąpić – i często występowały – różne przyczyny jednocześnie.
Pełne wyniki badań dr. Barczentewicza mają się ukazać w publikacji przygotowywanej we współpracy z zespołem prof. Josepha B. Stanforda z Uniwersytetu Utah. Ośrodek ten prowadzi badania nad skutecznością naprotechnologii, gromadząc dane statystyczne z różnych krajów świata.
***
Wnioski dr Macieja Barczentewicza:
Wciąż dowiadujemy się nowych rzeczy, np. o powiązaniach problemów z płodnością z układem immunologicznym. To znaczy, że wiele jest jeszcze do odkrycia.
Hormonalne środki antykoncepcyjne maskują problemy z płodnością. Są one często zapisywane kobietom, cierpiącym z powodu bolesnych miesiączek. Ich przyczyną bywa endometrioza. I rzeczywiście po przyjęciu pigułek dolegliwości bólowe nieraz ustępują, ale z każdą przebytą miesiączką endometrioza postępuje i coraz bardziej upośledza płodność. Mało kto jednak ją diagnozuje. W efekcie od pierwszych objawów endometriozy do jej rozpoznania mija od 9 do 14 lat!
Ogólne statystyki mówią, że czynnik męski niepłodności występuje w 20 proc. przypadków, kobiecy – w 39 proc., przyczyny obustronne – w 26 proc. przypadków, zaś powody niepłodności nie są znane u 15 proc. cierpiących na nią par (dane z 2010 r.). Dzięki pogłębionej diagnostyce jesteśmy w stanie obniżyć odsetek przypadków niewyjaśnionej niepłodności poniżej 5 procent.
W cywilizacji zachodniej coraz bardziej przesuwany jest moment zajścia w ciążę. Tymczasem z czysto zdrowotnego punktu widzenia najlepiej jest urodzić pierwsze dziecko przed 24. rokiem życia.
U par cierpiących z powodu niepłodności nie wolno rozbudzać nadmiernych nadziei. Trzeba jasno powiedzieć, że jest grupa małżeństw, którym nie da się pomóc. Z moich obserwacji i publikowanych badań wynika, że skuteczność medycyny naprawczej i in vitro jest zbliżona. Może to oznaczać, że grupy tych, którym nie jest w stanie pomóc naprotechnologia i tych, którym nie jest w stanie pomóc in vitro, prawie pokrywają się ze sobą.
Warto leczyć metodami naprawczej medycyny prokreacyjnej, w tym naprotechnologii. Po pierwsze dlatego, że po leczeniu w mojej przychodni poczęło się już ponad 550 dzieci. Po drugie dlatego, że koszty takiego leczenia są mniejsze niż in vitro. I nie chodzi tylko o koszty finansowe, ale przede wszystkim o koszty moralne. Wystarczy powiedzieć, że według wiarygodnych statystyk brytyjskich, zaledwie 3 proc. dzieci poczętych pozaustrojowo ma szansę się narodzić. Tymczasem my nie prowadzimy do poczęć tzw. zarodków nadliczbowych, a odsetek poronień jest mniej więcej taki, jak w przypadku ciąż, do których doszło bez pomocy ze strony medycyny (20–30 proc.). Poza tym nasze leczenie jest leczeniem przyczynowym. Jeżeli nawet program in vitro dostarcza dzieci, to pomija przyczyny niepłodności. Choroba nie jest leczona, problem pozostaje.
Niewiele małżeństw spośród par, które wcześniej bez powodzenia przystąpiły do in vitro, decyduje się na dalsze poszukiwanie przyczyny niepłodności, a przecież realnie możemy mówić o około 30 proc. szans na urodzenie dziecka, pomimo niepowodzenia in vitro. Wynika to oczywiście z tego, że powszechnie uznano tę procedurę za najbardziej skuteczną, jak również z powodu wyczerpania środków finansowych.