Boże „przypadki”

Ludzkie plany

Siedem lat temu, gdy staliśmy u progu naszego małżeństwa, niemal wszystkie szczegóły wspólnego życia mieliśmy omówione i zaplanowane. Jak zapewne większość z was przewidzieliśmy wszystko co nas spotka a przynajmniej tak nam się wydawało. Pragnęliśmy przyjąć dzieci, którymi obdarzy nas Pan Bóg, „wiedzieliśmy” kiedy się pojawią i ile ich będzie. W swoich planach braliśmy też pod uwagę adopcję, ale dopiero później, gdy już pojawią się nasze biologiczne dzieci.

Gdy przystąpiliśmy do realizacji naszej wizji małżeństwa, naszych ludzkich planów, szybko okazało się, że konieczne będą korekty. Mijały miesiące a upragniona ciąża się nie pojawiała. Dość szybko, bo już po ok. pół roku rozpoczęliśmy regularne wizyty u ginekologa i podjęliśmy pierwsze próby zdiagnozowania problemu. Kolejne badania oraz wprowadzane lekarstwa i suplementy diety – zarówno moje jak i małżonki – nie przynosiły jednak zamierzonych skutków. Dzieciątko się nie poczynało a żadne badanie nie wyjaśniało dlaczego tak się dzieje.

Minęło półtora roku leczenia, skoncentrowaliśmy się na pracy zawodowej, korzystając z tego, że byliśmy sami bardzo dużo wolnego spędzaliśmy na pieszych, górskich wycieczkach czy rowerowych wyprawach. Jak to się mówi, korzystaliśmy z faktu, że nie jesteśmy „uwiązani dziećmi”. Próby diagnozowania naszej niepłodności i leczenia biegły niejako trochę z boku, przy okazji.

Przez cały ten czas staraliśmy się zachować spokój, nie podejmowaliśmy nerwowych decyzji, nie mieliśmy kryzysów i przepłakanych nocy (choć smutne myśli i łzy się pojawiały ale raczej epizodycznie). Coraz jednak częściej zastanawialiśmy się nad naszym życiem i powoli zaczęliśmy dopuszczać do siebie myśl, że już zawsze będziemy sami. Zauważyliśmy też ze smutkiem, że tak naprawdę jesteśmy sami z naszym problemem. Nikt nas nie pytał o nic, nie próbował radzić, byliśmy na uboczu, rzadko ktoś nas odwiedzał, my też raczej do nikogo nie chodziliśmy, lepiej czuliśmy się w swoim towarzystwie. W końcu postanowiliśmy spróbować NaProTechnologii, o której usłyszeliśmy kilka miesięcy wcześniej, a która wtedy właściwie dopiero zakorzeniała się w Polsce.

FranioBoży Plan

Początek leczenia nie był łatwy, chyba niezbyt wierzyliśmy, że coś się zmieni. Mijały kolejne spotkania z instruktorką modelu Creightona a my nie zauważaliśmy wielkich różnic w porównaniu ze stosowanymi do tej pory metodami naturalnymi. Wizyty u pani doktor ginekolog niezmiennie wiązały się ze słowami „wszystko jest w porządku, już dawno powinniście być w ciąży”, z prowadzonych w kartach modelu Creightona zapisów nie wynikało niemal kompletnie nic. Zaczęliśmy powoli myśleć o rezygnacji z leczenia. Wtedy właśnie, w momencie największego kryzysu, usłyszeliśmy o krakowskim Duszpasterstwie małżeństw niepłodnych. Pełni wątpliwość pojechaliśmy na Mszę Świętą i… wszystko się zmieniło.

W duszpasterstwie poznaliśmy przede wszystkim małżeństwa, które doświadczały tego samego problemu co my oraz pełne serdeczności siostry nazaretanki goszczące nas w swoim domu. Doświadczyliśmy tam mnóstwo ciepła, delikatności, szczerości i zrozumienia. Okazało się, że nasze problemy nie są takie straszne, gdy można się nimi podzielić z innymi. Największym darem, jaki otrzymaliśmy od tej wspólnoty, był spokój ducha, pewność, że Bóg jest z nami mimo naszej niepłodności, potrzebuje nas, akceptuje nas takimi jakimi jesteśmy i ma dla nas plan, choć być może jest on jeszcze dla nas ukryty. Nieoceniona była również świadomość, że wiele osób modli się za nas, w tym, w sposób szczególny, jedna z sióstr nazaretanek.

Coraz bardziej angażowaliśmy się w życie duszpasterstwa, praca przy organizacji kolejnych dni skupienia czy comiesięcznych spotkań przynosiła nam wiele radości, odetchnęliśmy i nabraliśmy sił na dalsze leczenie. Choć w tym niewiele się zmieniło to my patrzyliśmy w przyszłość z wielkim optymizmem, wiedzieliśmy już, że nawet jako bezdzietne małżeństwo możemy się realizować i pełnić ważne role w społeczeństwie. Bardzo chętnie zaangażowaliśmy się w prace związane z powstaniem Stowarzyszenia Wspierania Małżeństw Niepłodnych „Abraham i Sara”. Czuliśmy, że znaleźliśmy nasze miejsce na ziemi, czuliśmy się potrzebni a bardzo tego nam wcześniej brakowało.

Nie zapomnieliśmy też o naszych wyprawach w nieznane. Zaplanowaliśmy wczasy marzeń – wyjazd z rowerami do Toskanii, 2 tygodnie wycieczek, morskich kąpieli, lenistwa. Wszystko było już przygotowane. Tyle tylko, że to nie był Boży Plan…

Nic nie dzieje się przypadkiem

Jeszcze w styczniu podjęliśmy decyzję, że zrobienie testów na nietolerancję pokarmową i podjęcie diety eliminacyjnej będzie ostatnim etapem naszego leczenia. Pierwsze tygodnie diety nie zapowiadały żadnych zmian, minęły kolejne wielkopostne rekolekcje w duszpasterstwie, zbliżała się Wielkanoc. Karolina zauważyła, że jej organizm jakoś inaczej się „zachowuje”. I wtedy, dzień po Świętach Wielkiej Nocy dowiedzieliśmy się, że zostaniemy rodzicami. Radość była ogromna ale też od razu pojawił się niepokój, czy wszystko będzie dobrze, czy dziecko będzie zdrowe, czy donosimy ciążę i wiele wiele innych. Pani doktor od razu wysłała Karolinę na zwolnienie lekarskie i kazała wieść spoczynkowy tryb życia. Nic złego się nie działo jednak chciała mieć pewność, że stres połączony z pracą lub związana z nią aktywność fizyczna nie zaszkodzi dziecku. Po tylu latach czekania wolała chuchać na zimne. Jak się później okazało, decyzja ta miała ogromne znaczenie i prawdopodobnie uratowała życia dziecka. Ciąża przebiegała spokojnie i bez komplikacji choć nie obyło się bez niemal dwumiesięcznego nakazu bezwzględnego leżenia czy też kilkudniowej wizyty w szpitalu i podaniu sterydów przyspieszających rozwój płuc maleństwa.

Dzieciątko nasze od początku było dla nas Franiem, Franciszkiem – nawet zanim poznaliśmy jego płeć. Miało urodzić się 6-go grudnia jednak ostatecznie wybrało sobie inną datę – 29-go listopada, to też nie był przypadek. Na porodówce wylądowaliśmy o 4 nad ranem, pełni radości, że to „już” ale też i obaw związanych z tym co nas czeka.

Cud narodzin

Poród przebiegł bardzo sprawnie. Karolina dzielnie znosiła jego trudy, dość powiedzieć, że mimo braku znieczulenia ani razu nie krzyknęła nawet. Osoby obecne przy porodzie nie mogły wyjść z podziwu, zwłaszcza, że Franio nie był maluszkiem ale sporym chłopcem mierzącym 57cm i ważącym 4,010kg. Radości – gdy już leżał w ramionach mamy – nie można opisać. Pamiętam pierwsze słowa żony jako mamy: jaki on jest piękny…

Wtedy przyszedł czas na łożysko… położna gdy je zobaczyła powiedziała tylko: „mieliście bardzo dużo szczęścia” i wyszła z sali do innego porodu zostawiając na nas na długie minuty z tą suchą informacją.  Później wszystko wyjaśniła nam pani doktor, która czuwała nad nami od początku ciąży i w czasie porodu. Okazało się, że pępowina była bardzo słabo i w złym miejscu przymocowana do łożyska. Jest to wada rzadka ale niezwykle groźna, gdy pępowina się urywa nie ma szans na uratowanie dziecka… Pani doktor powiedziała wprost – to cud, że dziecko żyje.

Już podczas pobytu na sali porodowej, czekając na poród, dostałem wiadomość od znajomej siostryFranio Karmelitanki, że właśnie tego dnia rodzina franciszkańska obchodzi święto Wszystkich Świętych Zakonu Serafickiego. Wierzymy, że kilkuset świętych i błogosławionych następców Świętego Franciszka z Asyżu, prosiło Boga Najwyższego u Tronu Niebieskiego o cud życia dla jednego maleńkiego Franciszka, naszego synka… i żyje nasz Franio choć wg wiedzy ludzkiej nie powinien się nawet począć, a już na pewno nie powinien przeżyć swoich pierwszych 9 miesięcy pod sercem mamy. Ale dla Boga nie ma nic niemożliwego a w Jego planach wobec nas nic nie dzieje się przypadkiem.

Dlaczego Franio?

Wiele osób pyta nas, czy nasz Franio otrzymał imię po papieżu. Odpowiedź nie jest jednoznaczna. Co prawda nasz obecny Ojciec Święty nie był dla nas inspiracją ale… gdy 13.03.2013 ogłoszono wybór nowego papieża i poznaliśmy jego imię, mama Karoli zadzwoniła do nas i powiedziała: „zawsze chciałaś mieć synka Franciszka, teraz gdy mamy papieża Franciszka na pewno Wam się uda”! 2 tygodnie później, po 5-ciu latach oczekiwania, test ciążowy potwierdził, że zdarzył się cud.

Karolina i Grzegorz











Dodaj komentarz