Michał: Jesteśmy małżeństwem od 26 lat, a rodzicami adopcyjnymi od 16 lat. Mamy 2 dzieci – 16-letniego syna Maćka i 10-letnią córkę Kasię, dzieci nie są rodzeństwem. Są oni skrajnie różni, dlatego też nasze doświadczenia wychowywania ich także są zupełnie różne. Na syna czekaliśmy 3 tygodnie. Po zakończeniu kilkumiesięcznego procesu przygotowania do adopcji zaproponowano nam Maćka, który miał 3 miesiące. Na córkę doczekaliśmy się po 4 latach i adoptowaliśmy ją, kiedy była 13 miesięczną dziewczynką. Są tak różni, że jeśli jedzą pizzę to jedno zjada brzegi, a drugie środek.
Świadectwo Agnieszki i Michała
powiedziane na rekolekcjach wielkopostnych Duszpasterstwa Małżeństw Niepłodnych 9.03.2019
Agnieszka: Jesteśmy rodziną adopcyjną i taką rzeczywistość znamy, my po prostu nie mogliśmy mieć dzieci, więc jesteśmy rodzicami dzieci, które adoptowaliśmy. Prowadząc codzienne, normalne życie po prostu się o tym nie myśli. Natomiast zdarza, że prawdę iż jesteśmy rodzicami adopcyjnymi uświadamiamy sobie w nagłych sytuacjach. Czasami jest to rozmowa w szkole albo u lekarza, gdy padają pytania o przeszłość dzieci, o jakieś choroby.
Michał: Kiedy lekarz zaczyna poważny wywiad dotyczący poprzednich pokoleń, to trzeba być przygotowanym samemu i trzeba na to przygotować dzieci. My powiedzieliśmy naszym dzieciom o tym, że są adoptowane najwcześniej, jak się dało. Synowi powiedzieliśmy zanim jeszcze zaczął pytać. Nie tłumaczyliśmy znaczenia, ale oswajaliśmy ze słowem. Generalnie uważamy, że należy mówić prawdę, kiedy już pojawiają pytania „skąd się biorą dzieci”.
Agnieszka: Pamiętam, kiedy Maciek był jeszcze zupełnie maleńki, kilkumiesięczny, powiedziałam: „cieszę się, że ciebie adoptowaliśmy”. Wg mnie lepiej wcześniej wypowiedzieć te słowa, niż za późno, kiedy zaczyna się zadawanie pytań przez dziecko i możemy nie znać odpowiedzi lub nie być na to przygotowani. Dziecko oswaja się ze słowem adopcja, nie rozumiejąc jeszcze, o co chodzi, ale dla niego staje się ono słowem normalnym, nie kojarzy się z niczym złym. Były takie sytuacje, kiedy syn w przedszkolu mówił z dumą: „jestem adoptowany, a ty?”.
Michał: Kiedy synek był jeszcze zupełnie malutki, śpiewał sobie: „adoptowanie, adoptowanie…”. Zapytałem go wtedy: „A ty wiesz co to znaczy?” i podał mi wtedy świetną definicję: „mama, tata i ja”.
Agnieszka: Kiedy już zaczęliśmy rozmawiać o adopcji, to zwykle pada pytanie: „dlaczego?” albo „gdzie są rodzice biologiczni?”. Z mężem wcześniej ustaliliśmy, jakie informacje będziemy przekazywać dzieciom na kolejnych etapach rozwoju. Generalnie założyliśmy, że odpowiadamy na ich pytania, nie wyprzedzamy tych pytań, nie zarzucamy ich informacjami, bo być może oni w tym okresie życia ich nie potrzebują. Mówimy sobie nawzajem o prowadzonych z dzieckiem rozmowach, o tym jakie przekazaliśmy im wiadomości. Chodzi o to żebyśmy wiedzieli, co dziecku zostało już przekazane, co wie o swoim pochodzeniu.
Zawsze mówimy o rodzicach biologicznych w sposób bardzo pozytywny, że jesteśmy im wdzięczni. Gdyby nie oni, nasze dzieci nie byłyby z nami. Chcemy, żeby dzieci miały poczucie, że oni nie są kimś gorszym. Kiedy mówimy o rodzicach biologicznych, to nie tłumaczymy ich decyzji, bo nie znamy ich sytuacji. Znamy tylko finał: to że ktoś oddał dziecko do adopcji, ale jakie były przyczyny, tego nie wiemy. Być może ktoś, kto oddaje dziecko, ma bardzo złe warunki, ale gdyby żył w innych warunkach, nie oddałby dziecka. Staramy się przekazywać dzieciom prawdę, jaką znamy: „nie wiemy, na pewno była to dla nich trudna decyzja”. Nasze dzieci wiedzą, że kiedy osiągną pewien wiek, to jeśli będą chciały, pomożemy im znaleźć kontakt do rodziców biologicznych. Bardzo ważna jest dla dzieci świadomość korzeni i tego skąd pochodzą. Ważne jest dla nas, aby wiedzieli, że oni nie są temu winni, chociaż ponoszą konsekwencje decyzji rodziców biologicznych.
Michał: Inteligentne dziecko bardzo szybko uzmysłowi sobie, że ktoś je oddał do adopcji czyli właściwie był niechciany. Stąd się bierze poczucie mniejszej wartości.
Agnieszka: Nasz syn mając ok. 6 lat powiedział: „byłem odrzucony”. To były bardzo dojrzałe słowa wypowiedziane przez małe dziecko. Czasami, gdy był dziwnie niespokojny, niegrzeczny, zbuntowany okazywało się, że rozmowa o tym co czuje, o adopcji rozładowywała te stany. To poczucie odrzucenia cały czas w nich jest i trzeba co jakiś czas wracać i inicjować takie rozmowy.
Michał: Takie rozmyślanie o swojej wartości czy braku wartości może blokować chęć do pytań na ten temat. My traktowaliśmy to jako pewną metodę – inicjowaliśmy te rozmowy, nadal to robimy i co jakiś czas upewniamy się, czy nie zmieniło się jego/jej myślenie o adopcji, czy to nie wywołuje innych problemów.
Agnieszka: Kiedy dzieci wchodzą w wiek szkolny, dorastają i więcej rozumieją, to zaczynają się dużo większe problemy związane z poczuciem własnej wartości. Stawiają sobie pytania i na te pytania nie mają odpowiedzi. Próbują żyć z tym, ale same nie mogą sobie poradzić z problemem, więc to rzutuje na relacje z innymi. Nasze doświadczenie jest takie, że dzieci trzeba przygotować na to, że mogą być obiektem uwag ze strony rówieśników. Dzieci w szkole potrafią być okrutne, jednemu powiedzą: „jesteś gruby” , drugiemu „ciebie matka nie chciała”. Dzieci trzeba przygotować na to, że mogą spotkać się takimi uwagami.
Kiedy przyjęliśmy Kasię, jej starszy brat często mówił: „myśmy cię adoptowali”, bo on już się czuł członkiem rodziny, a ona dopiero przyszła. Kiedy była w wieku szkolnym, słowo adopcja było dla niej czymś zupełnie akceptowalnym i nie kojarzyło się jej pejoratywnie. Aż pewnego razu wróciła ze szkoły i zapytała „mamo, dlaczego ktoś mi dokuczał, że jestem adoptowana? Dlaczego nie powiedzieliście, żeby o tym nie mówić?”. To było dla nas nowe doświadczenie, że adopcja, która w domu była częścią naszego życia, nie była przez dziecko kojarzona jako coś, co należy ukrywać na gruncie szkolnym. Stała się problemem, powodem bycia innym, wytykania przez rówieśników. Tłumaczyliśmy, że dzieci, które żyją w rodzinach z rodzicami biologicznymi, nie znają innej rzeczywistości, więc dla nich jest to coś innego. To nie oznacza coś gorszego. Każdy jest stworzony na obraz i podobieństwo Boga i ma ogromne możliwości. Ona jest samo ważna jak każdy w jej klasie. Zawsze powtarzam jej, że ma się wstydzić, jak zrobi coś złego – kogoś skrzywdzi, jest niegrzeczna. Takich rzeczy powinna wstydzić, a nie bycia adoptowanym.
Michał: Nie ostrzegaliśmy jej, żeby nie mówiła o adopcji, bo nam to nie przyszło do głowy. Jednak dziecko trzeba przygotować, że rówieśnicy mogą tego nie rozumieć. W razie potrzeby można rozmawiać z nauczycielami i rodzicami. Nasze doświadczenia w kontaktach z nimi były i są takie, że zawsze otrzymywaliśmy pomoc. Dla dorosłych to jest bardzo oczywista sprawa.
Agnieszka: Kiedyś na lekcji pani poprosiła dzieci, żeby zapytały rodziców, o której godzinie się urodziły. Nasza córka podniosła rękę i powiedziała, że nie może, bo jest adoptowana. Nie czuła się gorsza, tylko chciała wyjaśnić, że nie może wykonać tego zadania. Pani zaskoczona, ponieważ nie wiedziała o tym fakcie, nie zareagowała odpowiednio . Skontaktowaliśmy się z rodzicami dzieci, które potem dokuczały Kasi, i poprosiliśmy, żeby porozmawiali w domu. Myślę, że wszyscy to zrobili, bo od tamtej pory córka już nigdy nie żaliła się, że ktoś jej dokuczał. Nasz syn mówi o sobie, że jest pierworodny i mówi do córki: ” bo myśmy cię adoptowali „. Kiedy robi rodzinne drzewo genealogiczne, czuje się dziedzicem i opowiada, że jest naszym pierworodnym synem.
Michał: Obecnie doświadczamy wielu problemów, bo Maciek jest wieku dorastania, ale rozmawiając z innymi rodzicami, widzimy, że wszyscy mamy podobne problemy, nie wiążemy ich tylko z faktem adopcji. To jest 16-latek i bunt to także jest przejaw jego rozwoju.
Agnieszka: W komentarzu do dzisiejszych czytań ksiądz powiedział zdanie: „Chrystus, kiedy podszedł do celnika Lewiego zobaczył w nim nie tego kim jest teraz, ale tego kim może być”. Tak teraz staram się myśleć o naszym synu, chcę, patrząc na niego, ujrzeć tego, kim on może być kiedyś.
Wrastanie dzieci w rodzinę, to też jest pokazanie rzeczywistości rodziny, która się kocha. Gdzie się na siebie pokrzykuje, ale się przebacza i przeprasza. Gdzie rodzice okazują sobie szacunek, pomoc, przytulają się i całują. Mamy ogromne przeświadczenie i pewność, że to są korzenie i baza, które dziecku dajemy. Wiek dojrzewania to czas, kiedy młody człowiek chce wszystko zburzyć i zbudować swoje. Uderza w wartości, które są dla nas najważniejsze. On dokładnie wie, w co ma uderzyć, bo wie na czym my budujemy. Widzimy jednak w różnych sytuacjach, że jednak często opiera się na wartościach, które mu przekazaliśmy. Dzieci nasiąkają tym domowym ciepłem i mamy nadzieję, że będą miały tę bazę na zawsze.
Jednocześnie jest ważne uświadomić sobie, że kiedy adoptujemy dziecko, to staje się ono częścią rodziny, która ma pewną historie, zwyczaje, należy do określonego środowiska. Na dziecko automatycznie przenosi się pewne oczekiwania.
Michał: Fakt adopcji sprawia, że musimy uwolnić się od takiego myślenia. Dziecko nie dziedziczy po nas żadnych genów i nie mamy podstaw, żeby lokować w nim swoje niespełnione pragnienia czy ambicje, to całkiem odrębny człowiek. Nie wiadomo dokąd on dojdzie, jak poradzi sobie w życiu. Jest to pewna niespodzianka i nie muszę oczekiwać, że on będzie wybierał jak ja. To trochę uwalniające.
Agnieszka: Dla mnie niespodzianką jest, odkrywanie cech, których my nie mamy, a dziecko je ma. Czasem nie rozumiem, dlaczego podejmuje pewne decyzje tak różne od moich, ale później myślę, że to doświadczenie mu się kiedyś w życiu przyda. Wiele jest takich rzeczy, których ja się od nich uczę. Nasze dzieci są bardzo otwarte, chcą innym sprawiać przyjemność, mówią komplementy obcym (np. pani w kasie w sklepie „Jak pięknie pani dziś wygląda”), myślą o innych.
Michał: Często dostajemy ze szkoły informacje o nich, że są wspaniali, kulturalni, przyjacielscy, a w domu bywa różnie. Rozmawialiśmy o tym z psychologiem, bo był taki okres, kiedy nas to trochę przestraszyło, dlaczego jest taki dysonans. Wyjaśniono nam, że dziecko w ten sposób pokazuje, że w domu czuje się bezpiecznie. Na zewnątrz zna granice, ale gdzieś musi dać ujście swoim emocjom, wie, że w domu, w rodzinie może sobie na wiele pozwolić.
Agnieszka: Bywa tak, że kiedy słucham opinii ludzi z zewnątrz, to mam wrażenie, że oni nie mówią o naszym dziecku. Tak jak Michał mówił, dziecko może pozwolić sobie w domu na odreagowanie, ale nam ciężko jest przeżyć te wybuchy. Jednak zawsze dostają od nas informację: „i tak cię kocham”. „Jesteś moim synem/ córką i do końca tak będzie”. W takich sytuacjach ciężkich, kiedy jesteśmy już mocno zmęczeni różnymi dziecięcymi wybuchami, pojawiają się pytania: „czy ja dobrze zrobiłam, czy nadaję się na rodzica, skoro takie rzeczy się dzieją?”. Nasze świadectwo-doświadczenie jest takie – miłość to jest decyzja, to nie uczucia, które się zmienią. Tak jak miłość, którą się ślubuje w sakramencie małżeństwa, to jest decyzja. Nawet jeżeli są sytuacje, które są dla nas strasznie ciężkie, kiedy dziecko wybucha, to kochamy je, bo to jest nasza decyzja.
Są sytuacje, które są niezwykłe, rozczulają np. kiedy wychodząc do szkoły Kasia prosi „Mamo, pomachaj mi przez okno”, a ona z dołu przesyła całusy, serduszka, macha dwoma rękami. Albo kiedy córka wieczorem modląc się mówi: „Panie Boże, dziękuję Ci, że mama i tata są moimi rodzicami”. Innym razem zapowiedziała, że będzie oszczędzać pieniądze, bo tatuś powiedział (nieopatrznie), że wymarzył sobie wyjazd do Nowej Zelandii, wiec ona zbiera do skarbonki, żeby tacie sprawić przyjemność.
Są takie sytuację, kiedy naprawdę jesteśmy dumni z naszych dzieci. Kiedy nasz syn prowadzi babcię pod rękę do kościoła. Wydaje się to naturalne, ale z drugiej strony nastolatek prowadzący babcię pod rękę, wspierający ją, to obrazek nietypowy. To, co udało się naszym dzieciom przekazać, to aby zauważali potrzeby innych i byli odważni w pomaganiu. Tydzień temu późnym wieczorem nasz syn oświadczył, że musi jechać do koleżanki, bo ona potrzebuje pomocy, rozmowy i wsparcia. Córka, kiedy wymyślała zabawę do przeprowadzenia w klasie przygotowała upominki na pocieszenie dla tych, którzy przegrają. To są takie rzeczy, które nas jako rodziców, bardzo cieszą, że mogliśmy im takie wartości przekazać. To jest nasze zadanie – przekazywać dzieciom wartości, którymi będą dalej żyć.
Pytanie 1 (od publiczności): Co się dzieje w czasie wakacji?
Sposób spędzana wakacji był dostosowany do wieku, w którym były dzieci. Jest to jednak czas na odpoczynek także dla nas. Był taki moment, że nasza córka mając 15 miesięcy już z nami pojechała na camping. Zawsze organizowaliśmy pobyt tak, aby był czas na rzeczy, które lubimy my i rzeczy, które lubią dzieci. Na przykład pół dnia zwiedzania, pół dnia na basenie, itp. Teraz jest inaczej, Maciek, lat 16, chce robić już inne rzeczy, poza nami. Zawsze jednak w okresie wakacji znajdujemy czas, który spędzamy razem. Jest także czas tarć między rodzeństwem, ale i poznawania siebie i wspólnych radości. Były takie lata, że wyjeżdżaliśmy na wakacje z inną rodziną, ale wtedy dorośli się zajmowali sobą, a dzieci były same. Uznaliśmy, że nie jest to dobre dla naszej rodziny i teraz wyjeżdżamy sami, choćby na kilka/ kilkanaście dni. Oczywiście, że na wspólnych wakacjach mając więcej kontaktu ze sobą narażeni jesteśmy na różne problemy. Staramy się traktować je jak schody, których jak kolejne stopnie przygotowują nas do pokonywania następnych. Gdybyśmy nie przeszli przez pewne trudności wcześniej, nie dalibyśmy sobie rady z kolejnymi większymi.
Jako małżeństwo staramy się też mieć czas dla siebie, dzień który jest „nasz”, mamy tzw. wtorki małżeńskie. Dzieci wiedzą, że we wtorek mama i tata wychodzą. Kiedyś była potrzeba opieki nad nimi z zewnątrz, a teraz już zostają sami. To jest nasz czas. Tak jak w czasie wakacji chcemy dbać o relacje rodzinne, tak we wtorkowe wieczory chcemy dbać o nasze małżeństwo, żeby się rozwijało.
Pytanie 2: Jak przeszliście drogę adopcyjną?
Uczestniczyliśmy w kursie adopcyjnym w Towarzystwie Przyjaciół Dzieci i właściwie zaraz po zakończeniu zaproponowano nam dziecko. To przygotowanie było świetne. W ośrodku adopcyjnym powiedziano nam, że tak długo, jak trwa ciąża, powinno trwać przygotowanie do adopcji. To był rodzaj warsztatów, kursów z zakresu psychologii, fizjologii, zajmowania się dzieckiem. Dużo nam dały spotkania z osobami, które same były adoptowane. Ten kilkumiesięczny czas i tematy poruszane pozwolił na przegadanie wielu spraw, np. jakie mamy doświadczenia z naszego domu rodzinnego, związane w tworzeniem rodziny, wychowywaniem, podziałem ról i obowiązków. Kiedy później przychodziła konkretna trudna sytuacja, to nie byliśmy zaskoczeni swoim zachowaniem.
Droga adopcji drugiego dziecka była znacząco inna. Kiedy byliśmy gotowi, aby starać się o drugie dziecko, nasz syn także był gotowy i bardzo chciał być braciszkiem. Jednak proces adopcji trwał na tyle długo – 4 lata, że Maciek nie chciał już słyszeć o kolejnym dziecku w domu. Było to dla niego bardzo trudne. Kiedy zaproponowano nam Kasię, Maciek poczuł się zagrożony i podawał racjonalne argumenty, żeby tę swoją pozycję jedynaka obronić. Nie było też czasu na przygotowanie go do roli starszego brata. Cała procedura adopcji Kasi trwała około miesiąca. I tylko tyle czasu mieliśmy na przygotowanie naszego jedynaka do roli starszego brata.
Pytanie 3: Czy dzieci chcą poznać rodziców biologicznych?
Tu jest różnie… Syn kiedyś mówił do nas: „wy jesteście kiepscy, ale moi biologiczni rodzice byliby lepsi”. Parę lat później zmienił zdanie: „wy jesteście moimi rodzicami i innych nie chcę, nie chcę ich spotkać i znać”. Córka z kolei nie może doczekać się, kiedy zacznie poszukiwanie swoich biologicznych rodziców, ponieważ powiedzieliśmy wyraźnie, że do tego potrzeba pewnej dojrzałości: „ Jak będziesz miała 16 lat i nadal będziesz chciała, to pomożemy”. Zdarzało się, że w sytuacjach kiedy chcieli wymusić jakąś decyzję, potrafili powiedzieć: „gdybyś była moją biologiczną matką, to na pewno pozwoliłabyś mi na …”. Jest to trudne, ale wiemy, że to sposób na wymuszenie pewnych zachowań i nie dajemy się sprowokować. Nasze dzieci wiedzą, że jeśli chciałyby poznać swoich rodziców biologicznych, to my im w tym pomożemy.
Pytanie 4: Czy znacie ich historię, jak to się stało, że zostali oddani do adopcji?
Wiemy w takim zakresie, w jakim to jest podawane przy adopcji, na tyle, na ile ten wywiad był możliwy. Rodzicom przekazywana jest informacja o sytuacji rodzinnej, o ewentualnych chorobach, które mogą mieć znaczenie dla wychowywania i zdrowia dziecka.
Pytanie 5: Czy nastąpiło zrzeczenie tamtych rodziców czy odebranie sądowe praw rodzicielskich?
Informacje, które ośrodek przekazuje rodzicom obejmują wiadomości o sytuacji prawnej dziecka. W przypadku naszych dzieci było zarówno zrzeczenie się rodziców już w okresie ciąży i decyzja, aby dziecko trafiło do adopcji, jak i zrzeczenie się praw, kiedy dziecko miało już rok. W momencie, kiedy dziecko trafia do adopcji, musi mieć uregulowaną sytuację prawną. Nie może ruszyć proces adopcyjny, jeśli nie są uregulowane sprawy sądowe. W przypadku, kiedy już w czasie ciąży rodzice podjęli decyzję o zrzeczeniu i tak musiały minąć trzy miesiące po narodzeniu, aby rozpocząć proces adopcyjny, bo takie było prawo. Trzy miesiące od narodzin, to jest czas, kiedy rodzice biologiczni mogą zmienić zdanie, czy oddają dziecko do adopcji i dopiero potem rozpoczyna się cała procedura formalna.
Pytanie 6: Czy jest taka możliwość, że dziecko jest odebrane rodzicom, np. za nieduże przewinienia i rodzice adopcyjni nie wiedzą, że przyczyniają się do krzywdy dziecka?
Wg mojej wiedzy do adopcji może trafić dziecko, kiedy zakończą się wszystkie procedury związane ze zrzeczeniem się praw rodzicielskich. Patrzmy zawsze na dobro dziecka. Jeśli dziecko zostało pokrzywdzone przez system, to ono ma alternatywę; bycia w rodzinie, w której będzie kochane albo bycia w ośrodku, domu dziecka, gdzie będzie jednym z wielu dzieci w systemie.
Pytanie 7: Czy dziecko może odrzucić rodziców podczas procedury adopcyjnej?
Może. Jeśli dziecko w momencie rozpoczęcia procesu adopcyjnego ma min.14 lat to rozmawia się z nim o adopcji.
Pytanie 8: Jak zareagował syn, kiedy przywieźliście Państwo pierwszy raz córkę do domu?
Michał: Nasza córka Kasia przebywała w domu dziecka i tam razem z synem pojechaliśmy, aby mógł się z nią zobaczyć. To pierwsze spotkanie było dziwne, bo dzieci w domu dziecka nie są przyzwyczajone do przebywania w towarzystwie mężczyzn. Kasia płakała, kiedy mnie zobaczyła. Idąc na odwiedziny musiałem być ogolony i ubrany w jasne ubrania, ale i to niewiele pomagało. Maćka zaakceptowała od razu i on był bardzo z tego dumny. To ułatwiło proces zaakceptowania Kasi, ale kiedy przywieźliśmy ją do domu zauważył, że teraz ona będzie zajmowała miejsce, które wcześniej należało do niego. Myślę, że to podobne doświadczenia do tego, kiedy w rodzinie na świat przychodzi kolejne dziecko, ale jednak inne. Po pierwsze czas oczekiwania jest dłuższy i można ze starszakiem więcej rzeczy przegadać, po drugie, kiedy rodzi się małe dziecko i ono śpi odpowiednią ilość godzin, wtedy matka ma czas, żeby starszemu dziecku poświęcić uwagę. Noworodek nie przeszkadza tak bardzo starszemu dziecku , np. zabierając zabawki, i jest czas na oswojenie się. W naszej sytuacji czas przygotowania był bardzo krótki, dodatkowo jeszcze bagaż doświadczeń Kasi, która była w domu dziecka przez rok, spowodował że Maciek musiał nagle całkowicie zmienić swoje zwyczaje.
Nasze dzieci mocno walczą ze sobą co da nas, rodziców, jest bardzo trudne. Ale czujemy, że to co robimy ma sens. Jesteśmy przekonani, że nasza miłość, relacje, okazywane ciepło i troska przyniosą efekt. Nasze dzieci będą czuły się wartościowe i założą w przyszłości dobre rodziny.
PS. Serdecznie dziękujemy Monice za przepisanie świadectwa z nagrania