Jesteśmy teraz innymi, lepszymi ludźmi niż na początku starań

Kiedy pewnego pięknego majowego dnia w 2013 roku przyrzekaliśmy sobie przed Bogiem wierność małżeńską nie spodziewaliśmy się, że czeka nas bardzo długie oczekiwanie na upragnione potomstwo. W mojej pamięci zapadło kazanie z mszy świętej, w którym ksiądz przytoczył metaforę małżeństwa jako stołu, który opiera się na trzech nogach – filarach: mężu, żonie i Bogu. Jak wielka szkoda, że zajęło nam tak wiele czasu, aby wdrożyć tę mądrość w życie.

Przyznaję szczerze, że przez pierwsze dwa lata po ślubie nie chcieliśmy mieć dzieci. Stosowaliśmy antykoncepcję, a ja uważałam wtedy, że wiem lepiej, kiedy jest czas na zostanie mamą. Myślałam, że kontroluję moje życie w pełni. Nie było w nim miejsca na Bożą wolę, choć nadal uważałam się za osobę wierzącą i „chodziłam” do kościoła, mimo braku możliwości przyjęcia komunii świętej.

Starania o dziecko rozpoczęliśmy w 2015 roku, a kiedy mijał rok bez poczęcia, poszłam do lekarza. Kolejne lata ubiegły po znakiem ciągłych badań hormonów, kolejnych diagnoz stawianych przez następnych lekarzy, zabiegów: dwóch histeroskopii, laparoskopii diagnostyczno-operacyjnej z usunięciem ognisk endometriozy. W końcu trafiliśmy pod opiekę jednego naprotechnologa, potem drugiego. Dodatkowe konsultacje u immunologa i androloga nie poprawiły naszych rokowań. Przechodziliśmy na wiele różnych diet, łykaliśmy suplementy i leki, ale upragnionej ciąży nie było. W tym czasie przeszliśmy też kryzysy naszej relacji. Tragiczny był dla nas rok 2021, w którym straciliśmy troje bliskich, w tym mojego siostrzeńca, który odszedł do nieba jako trzytygodniowe niemowlę. Wtedy coś we mnie pękło, przeszłam załamanie nerwowe, zachorowałam na depresję. Moja psychika nie była w stanie unieść takiej ilości bólu i rozsypała się jak domek z kart. Jednocześnie przyszedł ogromny kryzys wiary, zarzucałam Bogu, że nie uzdrowił mojego siostrzeńca, że nie dał nam upragnionego dziecka. Rozpoczęłam leczenie u psychiatry, mój dobrostan się poprawiał, ale dusza nadal cierpiała.

W grudniu 2021 roku przed świętami Bożego Narodzenia stwierdziłam, że pójdę do spowiedzi „ostatniej szansy”. Mówiłam w duchu stojąc w kolejce do konfesjonału „Boże, nic od Ciebie nie oczekuję. Ja chcę już odejść.” Kiedy przystąpiłam do sakramentu odklepałam „formułkę” i jednym tchem wymieniłam grzechy. Ksiądz od razu, natchniony Duchem Świętym jak wierzę, spytał „Co się dzieje w Twoim życiu?”. Tama pękła, ze łzami opowiedziałam o wydarzeniach minionego roku i że ja już po prostu nie wierzę w Boga. Kapłan jednak stwierdził, że skoro tu jestem, to mam wiarę. Wtedy w tym sakramencie pokuty dostałam tak wiele, mimo, że już niczego nie oczekiwałam: stałego spowiednika i formację na kolejny rok. Dzięki temu zaczęłam codziennie czytać Pismo Święte. Moja psychika i dusza zdrowiały.

Rozpoczął się proces nawrócenia. Dołączyłam do wspólnoty charyzmatycznej, ale też zaczęliśmy praktykować mszę każdego 8-ego dnia miesiąca w Kiekrzu pod Poznaniem dla małżeństw oczekujących potomstwa. W tym miejscu poznaliśmy inne wspaniałe małżeństwa, w podobnej do nas sytuacji. W październiku 2023 roku byliśmy tak wyczerpani psychicznie, że zrezygnowaliśmy z dalszego leczenia, przestaliśmy brać jakiekolwiek leki, suplementy i stosować dietę bezglutenową i bezmleczną. W listopadzie 2023 roku przeżyliśmy modlitwę wstawienniczą o uzdrowienie z niepłodności. Zaczęłam każdego dnia dziękować za uzdrowienie, wierząc pierwszy raz w życiu, że Bóg może mnie uzdrowić. W międzyczasie w grudniu rozpoczęliśmy przygotowania do procedury kwalifikacji na rodzinę zastępczą. To był bardzo wymagający dla nas czas, ale testy psychologiczne i rozmowa z pedagogiem dały nam ogrom wiedzy na temat nas jako rodziców i współmałżonków. Na każdym etapie i po każdym spotkaniu rozmawialiśmy szczerze ze sobą, a więc można powiedzieć, że uczyliśmy się dialogu małżeńskiego. Kiedy mąż pewnego dnia powiedział do mnie, że jedynym plusem bycia rodziną zastępczą będzie, że w „domu będzie jakiekolwiek dziecko” – zrozumiałam, że ta droga nie jest dla nas. Nasze szanse malały również ze względu na pewne choroby, które oboje przeszliśmy. Pod koniec lutego zrezygnowaliśmy z dalszej procedury na rodzinę zastępczą. Opłakałam tę decyzję, choć wiedziałam, ze jest dobra dla naszej rodziny.

W marcu 2024 roku rozpoczęłam nową pracę, a w kwietniu okazało się, że… jestem w ciąży. Byliśmy w szoku, ale to prawda, że po ponad 8 latach starań, w wieku 37 lat zaszłam w ciążę bez leków, suplementów i diety! Przez pięć miesięcy przed poczęciem nie stosowaliśmy nic z tych rzeczy, które miały nam dać dziecko. Całkowicie odrzuciłam kontrolowanie wszystkiego i zdałam się na Boga. Wierzę, że doświadczyliśmy uzdrowienia. W grudniu 2024 roku urodziła się nasza wyczekana upragniona córka Łucja. Pan Bóg wszystkie trudne doświadczenia obrócił w dobro – zabrał nawet mój lęk przed porodem siłami natury! Wierzę, że jesteśmy teraz innymi, lepszymi ludźmi niż na początku starań, a przede wszystkim stoimy po stronie Boga. Mamy nadzieję, że nasze świadectwo umocni wszystkie małżeństwa oczekujące potomstwa.

Szczęśliwi rodzice Łucji











Dodaj komentarz