Kiedy się modlisz — musisz zaczekać

Przed ślubem powiedziałam Mężowi, że przez doskwierający mi zespół policystycznych jajników mogę nie mieć dzieci. Mąż zaakceptował to i dodał, że wiele dzieci czeka w domach dziecka na rodziców.

Właściwie zaraz po ślubie rozpoczęliśmy starania. Na początku za bardzo się tym nie zamartwialiśmy. Mówiliśmy sobie, że będzie jak Pan Bóg chce. Po 2 latach wspomaganych lekami niestety we mnie wzrastała frustracja. Chodziłam do różnych lekarzy, brałam najróżniejsze leki, odmawiałam nowenny, prosiłam różnych Świętych o wsparcie, bezskutecznie niestety. Z każdym mijającym miesiącem było trudniej, każdy negatywny test budził we mnie uczucie, jakbym traciła kogoś bliskiego.

Tymczasem w ciążę zachodziły kolejne kuzynki, koleżanki, przyjaciółki… większość z nich wcześniej zapierała się, że nie chce mieć dzieci. Niektóre odsuwały  w czasie, sądząc, że najpierw kariera/ wymarzone wakacje,  a potem dziecko.

Minęły już ponad 4 lata starań. Każdy radził odpuść sobie, jedź na wakacje, znajomi i rodzina opowiadali historie o kimś, kto zna kogoś, kto zaszedł w ciążę po 3… 5… 10 latach starań… , Niektórzy śmiali się z nas, że chyba nie wiemy, jak się dzieci robi – żartobliwie oferowali pomoc, koleżanki zapewniały, że rozumieją. Każdy taki żart pogłębiał w nas osamotnienie, nie mieliśmy już ochoty na kolejne spotkania i tłumaczenie, dlaczego nie mamy dzieci. O odpuszczeniu sobie nie było mowy, każdy miesiąc był skrupulatnie rozpisany – wiedziałam dokładnie, w którym dniu wziąć którą tabletkę, kiedy pojawić się na wizycie, kiedy zrobić zastrzyk, kiedy test.

Trafiłam na kolejnego, siódmego już lekarza. Zobaczył moje wyniki, nie przekreślił szans i już na pierwszej wizycie powiedział, że spróbujemy jeszcze jeden lek, potem operacja i jeśli po 3 cyklach się nie uda, zdecydujemy, czy podejmiemy bardziej radykalne kroki czy może zdecydujemy się na adopcję. Nasze stanowisko było jednoznaczne- jeśli się nie uda, adoptujemy.

Kończył się już 4 rok starań, leki nie działały, a moje wyniki badań uniemożliwiały zrobienie operacji. Kilka miesięcy później moje wyniki poprawiły się i zostałam zoperowana. Pierwszy miesiąc pełen nadziei nie przyniósł upragnionych 2 kresek. Wciąż gorliwie modliliśmy się, żeby się udało. W kolejnym miesiącu po raz pierwszy wszystkie leki zadziałały… wzrastała w nas nadzieja.

Po tygodniu od starań pojechaliśmy z Mężem do teściów. Bardzo wierzyłam w to, że tym razem się uda. Siedziałam na kanapie i czytałam książkę. W głowie usłyszałam, głos który mówił „to już, tym razem się udało”. Po takim czasie starań człowiekowi wydaje się, że już postradał zmysły… wciąż myśli się tylko o jednym, więc słyszeć można wszystko. Pojechaliśmy do kościoła na niedzielną Mszę do Sanktuarium Matki Bożej Pocieszenia w Nowym Sączu. W drodze powiedziałam Mężowi, co usłyszałam. Odparł, że rozumie ale może nie powinnam robić sobie zbyt wielkich nadziei. Pamiętam było to Zesłanie Ducha Świętego… stałam przed ołtarzem i prosiłam, żeby się udało. Obiecałam, że jeśli teraz będę w ciąży i dziecko urodzi się całe i zdrowe dam świadectwo o tym, co mnie spotkało. Zrobiło mi się ciepło na sercu i wiara jeszcze bardziej wzrastała.

Po wyznaczonych 14 dniach mogłam zrobić test… niestety był negatywny. Przeżyłam niesamowite rozczarowanie, płakałam kilka godzin. Następnego dnia rozmawiałam z Przyjaciółką, która powiedziała, że jej test był negatywny, a po kilku dniach od lekarza dowiedziała się, że jest w ciąży. Jeszcze tego samego wieczoru zrobiłam kolejny test, który nie pokazał żadnego wyniku. Dałam sobie spokój. W tym dniu była kanonizacja ks. Stanisława Papczyńskiego, postanowiliśmy poprosić go o pomoc. Kolejnego dnia wyrzucając zawartość śmietnika zauważyłam, że test jest jednak pozytywny (pierwszy raz zobaczyłam dwie kreski). Wiedziałam, że po tylu godzinach testy nie pokazują prawdy, jednak byłam tak zdesperowana, że popędziłam po kolejny test… Nie minęła minuta od jego zrobienia a już ukazały się dwie bardzo wyraźne kreski. Nawet nie wiedziałam czy się cieszę, nie wierzyłam, że się udało. Następnego dnia zrobiłam test z krwi i już było jasne, że się udało… potem badanie u lekarza i gratulacje, że zostaliśmy rodzicami :)

Kolejne 9 miesięcy przeszłam książkowo i urodziłam wspaniałą Córeczkę, która już niedługo skończy rok. Ostatecznie o Córeczkę staraliśmy się 4 lata i 11miesięcy.

Chciałabym aby moja historia dała siły do walki starającym się o dziecko. Wierzcie, módlcie się, czekajcie. Czasami musi być jak w wierszu księdza Twardowskiego:

Zaczekaj

„Kiedy się modlisz — musisz zaczekać
wszystko ma czas swój
widzą prorocy
trzeba wciąż prosząc przestać się spodziewać
niewysłuchane w przyszłości dojrzewa
to niespełnione dopiero się staje
Pan wie już wszystko nawet pośród nocy
dokąd się mrówki nadgorliwe śpieszą
miłość uwierzy przyjaźń zrozumie
nie módl się skoro czekać nie umiesz”

Pamiętam w modlitwie o każdym, kto to Świadectwo przeczytał, i proszę o modlitwę, bo nasze starania jeszcze nie są zakończone.











Dodaj komentarz