In vitro


Dziś temat, który pojawił się zupełnie dla mnie niespodziewanie po opublikowaniu   artykułu z miesięcznika „W drodze” zatytułowanego „Gdy sumienie się waha”. Oto jeden  z wątków dyskusji, która się wywiązała  – problem jest prosty i został w komentarzach postawiony mniej więcej w następujący sposób. Jedna z czytelniczek napisała:

In vitro jest sprzeczne z nauką Kościoła z tego samego powodu co aborcja – czy w tym przypadku serce też mówi Ci co innego niż nauka Kościoła?

Na co inna czytelniczka nie omieszkała odpowiedzieć w następujący sposób:

każdy myślący człowiek wie, że aborcja to zabijanie człowieka, tymczasem in vitro to jego tworzenie. Ale jeśli nawet wyeliminuje się różne podejrzane działania z zarodkami (co jest możliwe) to według kościoła pozostaje jeszcze godność istoty ludzkiej, która przez poczynanie się na szkiełku jest naruszana. Jeśli mi ktoś sensownie wytłumaczy, dlaczego pobyt zarodka na szkle narusza ludzką godność, a pobyt jego o pół roku starszego kolegi w inkubatorze już nie, albo czemu pomaganie plemnikowi jest złe, a wszczepianie sztucznego serca dobre, to z przyjemnością publicznie odszczekam swoje poglądy. Tylko nie mówcie, że to jest złe, bo kościół tak naucza – to znaczy, że jak by nie było kościoła, to by ta sama rzecz nie była zła? No bez sensu.

Problem jest zatem całkiem poważny a pytania podstawowe.

1) Dlaczego metoda in vitro narusza ludzką godność?

2) Czy mamy tu do czynienia jedynie z prawem wyznaniowym i religijnym, które wynika wyłącznie z nauczania Kościoła, czy też chodzi w tej sprawie o swoistego rodzaju prawo naturalne czyli obowiązujące powszechnie?

3) Czy (a jeśli tak to w jakim sensie) aborcja czyli zabijanie jest podobne do tworzenia życia – co dzieje się przecież w przypadku metody in vitro?

Zasada etyczna
Zacznijmy od początku. Otóż, zasada etyczna, która może służyć za najbardziej pierwotną podstawę dla sprzeciwu wobec metody in vitro najlepiej została sformułowana nie przez żadnego katolickiego filozofa z papieskiego wydziału czy uniwersytetu, ale przez faceta, który co prawda chrześcijaninem był i prowadzał swoich studentów do kościoła w Królewcu, ale wyłącznie w ramach praktykowania społecznej dyscypliny. Chodzi mi oczywiście o Kanta. Otóż Maniek Kant (spędziliśmy razem tyle nocy, że przeszliśmy „na ty”) sformułował coś, co nawet bardzo sceptyczni filozofowie zwykli nazywać „formułą człowieczeństwa” albo – mniej poetycko – drugim sformułowaniem „imperatywu kategorycznego”. Otóż formuła ta brzmi mniej więcej tak:

„Postępuj tak, byś człowieczeństwa tak w swej własnej osobie, jako też w osobie każdego innego używał zawsze zarazem jako celu, nigdy tylko jako środka.”

To jest sformułowanie tej zasady z „Uzasadnienia metafizyki moralności” Kanta. I o co w tym wszystkim niby chodzi? Cóż, świat naszych relacji dzieli się z grubsza rzecz biorąc na dwie części. Pierwszą stanowią relacje jakie wiążą nas z przedmiotami szeroko rozumianymi (przedmiotem jest w tym rozumieniu wszystko, co nie jest osobą – czyli także np. idee), drugą zaś grupę relacji w jakie wchodzimy stanowią relację, jakie łączą nas z osobami. Różnica polega na tym, iż o ile przedmiotów możemy używać, czyli posługiwać się nimi z myślą o nas samych, o tyle z ludźmi tak postępować nie wolno. Zawsze kiedy to robimy uprzedmiatawiamy osobę i grzeszymy. Ludzi nie możemy używać dla naszych własnych celów, ale powinniśmy wchodzić w relacje z nim mając na celu dobro tych konkretnych osób, których łączą z nami jakieś relacje. Przedmiotów używamy dla naszego dobra, z ludźmi jesteśmy w relacji mając na celu ich dobro, nawet jeśli sami przy okazji z tej relacji korzystamy.


Janusz Pyda OP





Dodaj komentarz