ESEJ O NADZIEI I SENSIE – realna pomoc w procesie uzdrawiania serca zranionego niepłodnością

Relacja z 5. Dnia modlitw o dar potomstwa w Sanktuarium św Jana Pawła II w Krakowie

Witajcie Kochani!

To, z czym teraz się zapoznacie, to będzie takie nasze, pisane z serca i będące naszym ciepłym głosem, sprawozdanie. Będzie ono o tym, co działo się w niedzielę, 14 grudnia 2025 roku w Sanktuarium św. Jana Pawła II w Krakowie – Łagiewnikach. A wiecie dobrze, że wznosi się ono na terenie dawnych kamieniołomów, w których jako młody mężczyzna pracował Karol Wojtyła. Dziś, już jako Święty, z pewnością mocno każdego z nas umacnia i wyprasza nam dar potomstwa, czyniąc wszystko, aby tak było, a jeszcze mocniej wspierając wtedy, kiedy z wiadomych Bogu, zawsze pełnych tajemniczej miłości powodów, tak się nie stanie.

Na łamach znanej wielu z Was strony internetowej Archidiecezji Krakowskiej mogliśmy niedawno przeczytać, że to już po raz piąty w Adwencie zorganizowano: „Dzień modlitw o dar potomstwa”, zainicjowany przez Stowarzyszenie Wspierania Małżeństw Niepłodnych „Abraham i Sara” we współpracy z Duszpasterstwem Rodzin Archidiecezji Krakowskiej. Celem jest modlitewne wsparcie małżeństw doświadczających niepłodności oraz podkreślenie, że Kościół towarzyszy im w czasie trudnego oczekiwania. Dodano też, że tegoroczne obchody odbyły się pod hasłem „Źródło nadziei” i nawiązują one do przeżywanego Roku Jubileuszowego 2025. Dopowiedzmy, że ogłosił ten Rok Święty papież Franciszek specjalną bullą zatytułowaną „Spes non confundit” (Nadzieja zawieść nie może), wydaną 9 maja 2024 roku. Za oficjalne motto Jubileuszu 2025 przyjęto hasło: „Pielgrzymi nadziei” (łac. Peregrinantes in Spem), którymi to Pielgrzymami, niczym współcześni uczniowie z Emaus, i my też właśnie jesteśmy, jako szukający sensu w tym, czego wszyscy tak boleśnie doświadczamy. Oczekujemy z ufnością na to, że Jezus Chrystus będzie nam w tym poszukiwaniu najlepszym Towarzyszem i Przyjacielem.

Msza Święta – Gaudete – Radujcie się!
Jezus Chrystus – „Nieporadny Maluszek”: Prawdziwe Źródło naszej Radości i Nadziei

Przejdźmy zatem do relacji z tego, co się działo, wedle chronologii. Zacznijmy od Mszy Świętej, która przy dużej frekwencji wypełnionego prawie po brzegi Kościoła, w atmosferze pełnego skupienia i przepięknym śpiewie Kantorki, rozpoczęła się o godzinie 12:30 w trzecią niedzielę Adwentu zwaną Gaudete – Radujcie się! Zapytacie może: „Jak się mamy radować i z czego?”. Nie odpowiem na to pytanie, lecz to, co nam przyszło wspólnie przeżyć tam, 14 grudnia, zapewne w sercu dało każdemu z nas taką lub inną odpowiedź – mam nadzieję, że mimo bólu, dodającą skrzydeł.

Czytania, jakich słuchałem, zdawały się być skierowane do każdego z nas: „Niech rozweseli się, Kochani” – zdawał się wołać prorok Izajasz – „pustynia Waszych serc i niech wyda ona kwiaty niczym lilie polne!”. Tak głośno modlił się za nami Izajasz. Psalmista Dawid natomiast ustami pięknie śpiewającej Kantorki, pragnąc nas pokrzepić na duchu, śpiewał: „Przybądź, Panie, prędko, aby ich wybawić! Czyż nie widzisz, że oni tak bardzo tego potrzebują? Dokąd będziesz zwlekał?”. Święty Jakub Apostoł z kolei przyszedł z kolejną dla nas duchową odsieczą i potężnym, silnym, a zarazem łagodnym jak powiew świeżego poranka głosem, cicho, jakby na ucho nam powiedział: „Kochani, bądźcie cierpliwi…”. Następnie odezwał się do nas w Ewangelii według Świętego Mateusza sam nasz Zbawiciel, Jezus, i prosząc o popatrzenie w głąb ponad dwutysiącletniej historii Kościoła, zapytał: „Co Kochani teraz widzicie, co słyszycie i na co patrzycie: niewidomi wzrok odzyskują, chromi chodzą, trędowaci zostają oczyszczeni, głusi słyszą, umarli zmartwychwstają… A błogosławiony jest ten, kto nie zwątpi we Mnie”. „Nie wątpcie we Mnie” – zdawał się prosić – „bo i dla Was, i to każdego z Was, mam w zanadrzu cuda, o jakich nawet nie marzycie!”. Niektóre spełnią się dokładnie tak, jak o to się modlicie i czego doświadczyło wielu z tych, którzy w Stowarzyszeniu dawali świadectwo. Inni doczekają się ich w inny sposób, zgodny z moją zawsze dobrą i miłującą wolą. „Ufajcie Mi!” – taki głos wydawał się przebijać przez karty tej Ewangelii i zatapiać się głęboko w nurtach rzeki naszego serca.

Aż wreszcie o 12:47 przy zapełnionych ławkach Kościoła odezwał się czuły i mądry głos naszego Opiekuna, ks. dra Mirosława Czapli, Duszpasterza Stowarzyszenia „Abraham i Sara”, Oficjała Sądu Metropolitalnego w Krakowie. Wspólnie z Izajaszem, królem Dawidem, Jakubem Apostołem i Mateuszem Ewangelistą, zapewniał nas o tym, że nie przyszedł tutaj głosić nadziei, która jest „matką głupców”, lecz inną Nadzieję – tę Biblijną, mającą gwarancję w Słowie Boga i mającą Moc Stwórczą, działającą zatem i teraz, nawet w chwili, kiedy po ponad tygodniu to wspominamy i Ty, Siostro i Bracie, to czytasz, bo ona zawsze jest pewna i nieodwołalna. Tak zapewniał ksiądz Mirosław i przywołał obraz rolnika, co czeka cierpliwie na plony ziemi, a ta jego cierpliwość łączy się zawsze z Nadzieją, bo ta potrafi czekać… Na co, a może raczej na Kogo? Na narodziny Jezusa, „Nieporadnego Maluszka” – dodał – Prawdziwe Źródło naszej Radości i Nadziei. Nie ukrywał przy tym nasz ukochany Kaznodzieja, że aż co szóste w Polsce małżeństwo jest niepłodne… Wielu, ze współczuciem i zrozumieniem westchnął, próbuje nie poddać się rozpaczy… Podejmuje terapię, np. naprotechnologię, i staje się czasem (zatem niestety nie zawsze) szczęśliwymi rodzicami i świadkami spełnionej nadziei. Inni znowu, podkreślił, stają się rodzicami przez przysposobienie prawne, czyli adopcję, i są w pełni rodzicami – mamą i tatą… Dzielą się Dobrą Nowiną, że nimi się z Bożą pomocą stali. A w myślach i w sercu Homileta zanurzył też wszystkich, którzy w tej grupie osób się nie znaleźli, w gorącej kapłańskiej modlitwie, bo uznał zapewne, że ta ich historia jest zbyt osobista i najlepiej będzie, jak przedłoży ją w ufnej modlitwie już w skrytości, sam na sam z Bogiem. Do wszystkich bez wyjątku wołał: „Kochani Małżonkowie! Wy, którzy zmagacie się z niepłodnością! Nie lękajcie się! Miłujcie się! I zawierzcie Bogu przez Niepokalaną i Świętego Józefa ten lęk, jaki teraz wypełnia Wasze serca i pragnienia, z którymi dzisiaj tutaj przyszliście…”. Zwrócił się też Ksiądz Oficjał z gorącym apelem do Rodziców oraz każdego Dziadka i Babci i innych osób, aby podczas łamania się wigilijnym opłatkiem nie urazili swych dzieci, wnuków i krewnych kłopotliwymi pytaniami o potomstwo… Lecz, prosił: „Bądźcie z nimi, zapewniając ich o modlitwie i o tym, że ich kochacie!”. I powiedział na koniec mocnym „Amen” – niech się tak stanie!

Oprawę liturgiczną Mszy Świętej uświetniali w dostojny sposób małżonkowie Magdalena i Marcin, którzy mieli pierwsze i drugie czytanie biblijne. Śpiewem psalmów i modlitwą towarzyszyła nam także nasza koleżanka Michalina, a dary nieśli Sylwek i Marysia oraz wspomniani wcześniej Madzia i Marcin. Prośby do Boga zanosił natomiast Marcin i przywoływał wstawiennictwa Świętego Jana Pawła II, którego relikwie były na ołtarzu,   jako znak, że nieustannie trwa z nami w modlitewnej obecności.

Konferencja Paweł Gozdek „Sens i nadzieja w perspektywie logoterapii Viktora E. Frankla
– Niepłodność jako cierpienie szukające Sensu

Po zakończonej Mszy Świętej, w budynku Fides odbyła się konferencja Pawła Gozdka – certyfikowanego logoterapeuty, psychotraumatologa i psychoterapeuty, zatytułowana: „Sens i nadzieja w perspektywie logoterapii Viktora E. Frankla”. To była niezwykła uczta dla ducha i narzędzie służące do odnalezienia sensu i rozniecenia nadziei, z jakimi każdy na ten wykład przyszedł. Słuchaliśmy z zainteresowaniem o tym, co mógłby nam powiedzieć słynny austriacki psychiatra i neurolog (1905–1997), który też, tak jak i my, został dotknięty podobnym nieszczęściem.

Viktor Emil Frankl to twórca logoterapii, gdzie słowo to pochodzi z języka greckiego: od „logos” (sens, znaczenie, słowo) i „therapeia” (leczenie, opieka). Logoterapia Frankla jest nazywana – jako jeden z filarów światowej psychologii – „trzecią wiedeńską szkołą psychoterapii” (po Freudzie i Adlerze). Logoterapia to podejście psychoterapeutyczne skoncentrowane na poszukiwaniu sensu życia, którego przecież tak bardzo i my, dotknięci wiadomym nam cierpieniem, w zaciszu modlitwy lub wzajemnych rozmowach, poszukujemy. Także i Frankl tego sensu mocno poszukiwał, zwłaszcza podczas II wojny światowej, kiedy był więźniem kilku obozów koncentracyjnych w Auschwitz i Dachau. I w obliczu tej wielkiej obozowej, nazistowskiej tragedii, paradoksalnie, właśnie tam, ten sens odnalazł. I napisał książkę pod tytułem: „Człowiek w poszukiwaniu sensu” (oryg. niem. Ein Psycholog erlebt das Konzentrationslager).  Napisał tę książkę w zaledwie dziewięć dni, krótko po powrocie do Wiednia w 1945 roku. We wprowadzeniu do tego dzieła ujawnił tajniki nowej, autorskiej, metody psychoterapeutycznej – logoterapii – skupionej na odnajdywaniu sensu życia nawet w skrajnie trudnych warunkach. Ta książka stała się jednym z najważniejszych dzieł literatury psychologicznej i obozowej, sprzedając się w milionach egzemplarzy na całym świecie.  W samej książce „Człowiek w poszukiwaniu sensu” Frankl skupił się przede wszystkim na swojej żonie, Tilly (zdrobnienie od polskiego imienia – Matylda), jako duchowej sile, która pozwalała mu przetrwać, przeżyć to obozowe piekło. To ukazuje i nam pewną bardzo ważną prawdę. To mianowicie pokazuje jak bardzo Drugi Człowiek też w tym naszym konkretnym cierpieniu, które znamy, może być i jest, i Ty, i ja, Wielkim Darem od Boga, danym po to, aby Twoja Żona czy też Twój Mąż, byli w stanie znieść też to nasze, nie ubierajmy słowa w strojne, rozmijające się z prawdą „piórka”, nierzadko, psychiczne piekło…

A co przeżył Viktor Emil Frankl, co mogłoby jakoś „konkurować” z naszym cierpieniem, może zapytacie? Otóż wydarzyło się w jego życiu to, że młodsza od niego o piętnaście lat żona imieniem Tilly Frankl (z domu Grosser), gdy się pobrali (1941 r.) zaszła w ciążę, ale naziści zmusili ich do jej przerwania (pod groźbą wywiezienia do obozu). Tilly zginęła później w Bergen-Belsen tuż po wyzwoleniu obozu  (kwiecień/maj 1945 roku) lub przed nim, z powodu tyfusu plamistego i skrajnego wycieńczenia. Viktor po wyzwoleniu w kwietniu 1945 roku wrócił do Wiednia i przez wiele tygodni desperacko jej szukał. Odwiedzał urzędy, wywieszał ogłoszenia. Dopiero w sierpniu 1945 roku dowiedział się oficjalnie, że Tilly nie żyje.

To była ogromna trauma dla Frankla – stracił żonę i nienarodzone dziecko. Ten austriacki logoterapeuta we wspomnianej książce nie opisuje jednak wprost samej sceny wymuszonej aborcji, ani nie poświęca utraconemu dziecku osobnego rozdziału. W „Człowieku w poszukiwaniu sensu” temat dziecka jest niemal nieobecny. Prawdopodobnie ból był zbyt świeży i osobisty. Natomiast możemy się o tym wielkim dramacie dowiedzieć z autobiografii Frankla  pt. „Wspomnienia. Czego nie zapisano w moich książkach” (Was nicht in meinen Büchern steht) oraz z wykładów. To tam Frankl mówi otwarcie o tym, że Tilly była w ciąży, gdy zostali aresztowani. W swoich wspomnieniach Frankl pisał o tym po latach z ogromnym bólem :

„W roku 1942, krótko po naszym ślubie, Tilly zaszła w ciążę. Jednak w tamtych czasach prawo narodowosocjalistyczne zabraniało Żydom posiadania dzieci. Każda ciąża musiała być przerwana. Musieliśmy poświęcić nasze dziecko, aby moi starzy rodzice nie zostali deportowani (co i tak się stało)” [V.E. Frankl, Wspomnienia. Czego nie zapisano w moich książkach, tłum. P. Rochowicz, Warszawa 2011, s. 78].

Frankl często podkreślał tragizm tej sytuacji słowami: „Tilly została zmuszona do przerwania ciąży w dziewiątym tygodniu.”. [Tamże. Opis ślubu z Tilly Grosser oraz wymuszonej aborcji znajduje się w rozdziale dotyczącym życia w Wiedniu przed deportacją, s. 75-80]. Frankl pisał „Człowieka w poszukiwaniu sensu” jako lekarz i naukowiec – chciał stworzyć metodę terapeutyczną (logoterapię). Świadomie unikał epatowania własnym, najgłębszym cierpieniem, aby książka nie była tylko „pamiętnikiem bólu”, ale poradnikiem przetrwania. O własnym dziecku poczętym a nienarodzonym pisał zatem dopiero później, gdy nabrał dystansu do tamtych wydarzeń. Trzeba bowiem wiedzieć, że oprócz tego, jak wynika z pism i biografii, cała rodzina Frankla zginęła: ojciec w Terezinie, matka w komorze gazowej w Auschwitz, brat w kopalni, a ukochana żona Tilly w Bergen-Belsen. Los nienarodzonego dziecka (którego nigdy nie poznał) był częścią tej całkowitej, bezpowrotnej na tej ziemi straty… Wiktor Frankl później (1947) drugi raz się ożenił a jego druga żona Eleonore, „Elly”‘ Schwindt  była, jak wynika z odpowiedzi Prelegenta na zadane z sali pytanie, gorliwą katoliczką, bardzo mocno wspierającą małżonka w tym wszystkim, czym się jako logoterapeuta, znający, jako człowiek głębokiej modlitwy, na pamięć biblijne Psalmy (dopowiedział Mówca), przez długie lata z wielkim poświęceniem i pasją zajmował. Byli małżeństwem aż do śmierci Frankla w 1997 roku. Elly żyła bardzo długo (zmarła w 2017 roku). Mieli córkę Gabriele, a jak dodał Wykładowca, także wnuka, dodajmy:  Alexandra Vesely’ego (który jest znanym filmowcem i logoterapeutą i jako postać publiczna, często opowiada o swoim dziadku w mediach) i wnuczkę – Katharinę. Warto nadmienić, że Frankl, mimo bycia naukowcem, był człowiekiem głęboko wierzącym (judaizm). Jego rodzina po śmierci ujawniła, że przez 50 lat każdego ranka odmawiał żydowskie modlitwy i recytował Psalmy z pamięci (szczególnie bliski był mu Psalm 118 i Psalm 121). [https://share.google/onfcf4OBcKg5ffThT , https://share.google/KUivH4mjYgDhiEUlq , https://share.google/q2eBqkIgtIg4QFn3J ].

Tragiczny optymizm i wymiar noetyczny
Cierpienie jako nauczycielka mądrości

Może każdy z nas zapytać: W jaki sposób Frankl po latach interpretował tę stratę w kontekście swojej terapii sensem? A tym samym, jak by on mógł pomóc nam w naszym cierpieniu niepłodności?

Dla Frankla strata dziecka i śmierć żony stały się ostatecznym sprawdzianem jego teorii. Nie traktował tego tylko jako prywatną tragedię, ale jako dowód na to, co nazywał „tragicznym optymizmem”, z którym to pojęciem nas zapoznał Pan Paweł Gozdek. Z materiałów, jakie nam dostarczył i częściowo też o tym mówił, wynika że ten „tragiczny optymizm, zdaniem Frankla: „potwierdza się w przypadkach wielu ludzi, którzy psychofizycznie byli niszczeni przez degradujące okoliczności”. Można powiedzieć, że i w naszym przypadku, to, co nas spotkało jest przykładem takich okoliczności. Dzieje się tak chociażby wtedy, kiedy to na nas samych kończy się cała historia rodu naszych Rodziców, gdy pozostałe rodzeństwo jest też bezdzietne lub w stanie kawalerskim bez potomstwa. To naprawdę bardzo boli, nie mówiąc już o własnym niespełnieniu w tym wymiarze i poczuciu wielkiej krzywdy. Dalej jednak Pan Gozdek zaznacza: „ale gdy wydobywali siły noetyczne, zadziwiająco szybko wracali do zdrowia.”. Przypomnijmy, że „siły noetyczne” to znaczy te duchowe, wypływające z „ducha” (greckie: „nous”), czyli z naszej najgłębszej egzystencji, z naszego głębokiego „ja”, chrześcijanin mógłby powiedzieć, że z pokładów nieśmiertelnej duszy. Bo według Frankla oprócz tego, że jako człowiek mam ciało i mam psychikę, można dodać, jestem ciałem wraz z moją psychiką (emocjami, uczuciami, myśleniem), to jestem także: NOUS, a zatem – Duchem (Duszą). Te siły, jakie mamy w zmaganiu się z niepłodnością i radzeniem sobie z tym wszystkim, co się z tym wiąże, pochodzą zatem nie tylko z sił, jakich doświadcza nam nasze ciało (ono właśnie jest czasem: niepłodne) i psychika (ona czasem też nie jest w pełni zdrowa i wymaga pomocy psychologicznej), lecz, pociechą jest to, że mamy w sobie coś znacznie więcej: ducha – nous!

Tam mieszka najgłębiej Bóg i tam dociera i umacnia nas poprzez Święte Sakramenty (też i to w sposób nadzwyczajny: Małżeństwo!) i modlitwę. Wykładowca wobec tego relacjonuje, że: „Skutki traumatycznych wydarzeń są najczęściej zauważalne w płaszczyźnie psychiki i ciała, dlatego odwołanie się do pokładów duchowych i naturalnego noetycznego oporu może stać się głównym czynnikiem leczącym.”. Można dopowiedzieć, że Frankl nazywał wymiar noetyczny „duchowym bastionem” (ang. spiritual powerhouse / niem. Trotzmacht des Geistes). To piękne określenie – bastion (inne określenia: „noetyczna siła oporu” lub „moc uporu ducha” – Trotzmacht des Geistes), którego w nikim spośród nas, żadna choroba                    ani niepłodność nie mogą zdobyć ani zniszczyć (zob. V.E. Frankl, Homo Patiens. Próba wyjaśnienia sensu cierpienia, tłum. R. Czernecki, J. Krzysztof, Warszawa 1998.  Frankl opisuje tam „moc uporu ducha” jako zdolność wymiaru noetycznego do przeciwstawienia się ograniczeniom ciała i psychiki).

Frankl nauczał o sensie płynącym z cierpienia (Homo Patiens – Człowiek Cierpiący, w języku Austriaka: Zdolny do zajęcia postawy wobec nieuniknionego cierpienia) i uważał, że człowiek może odnaleźć sens nawet w sytuacji beznadziejnej. Za „organ” odkrywania sensu uważał sumienie, które jako miejsce kontaktu z transcendencją jest tą instancją w człowieku, która w zmiennych sytuacjach życia pozwala odczytać jedyny i niepowtarzalny sens. Twierdził, że fakt, iż on i Tilly musieli „poświęcić” dziecko, by ratować rodziców (choć plan ten ostatecznie się nie powiódł, bo hitlerowcy i tak wywieźli rodziców), nadawał temu strasznemu wyborowi zawartemu w słowie „tragiczny”, wymiar moralny, co odzwierciedlał wyraz „optymizm”. To nie był „ślepy traf”, ale tragiczna decyzja podjęta z miłości. On i Żona tak to tłumaczyli w świetle etyki, jaką w sumieniu żyli, mimo że nam może się to wydać moralnie naganne. Pokazuje to jednak, że dane cierpienie (np. niepłodność) ma swoje tajemnicze, może dla nas kompletnie niewidoczne, ale jednak: „optymistyczne dno”…

Tak niejako na marginesie dodam, że z naszej, katolickiej perspektywy – aborcja jest uznawana za zło obiektywne. Jednak teologia moralna odróżnia obiektywny czyn od subiektywnej winy. Aby grzech był ciężki, musi być popełniony z pełną wolnością. Tilly i Viktor działali w warunkach potwornego szantażu i terroru. W prawie kanonicznym i teologii przymus fizyczny lub moralny (zagrożenie życia własnego lub bliskich) drastycznie zapewne zmniejszyłby lub całkowicie znosił winę osobistą. Ale oni akurat obydwoje byli wyznania żydowskiego. Z punktu widzenia psychologii i etyki egzystencjalnej, byli oni ofiarami systemu, który postawił ich w sytuacji bez wyjścia. Poza tym w żydowskiej tradycji (Halacha) podejście do aborcji było inne niż w katolicyzmie. Choć życie jest święte, płód do momentu narodzin nie miał według judaizmu pełnego statusu osoby (nefesh). W sytuacjach ekstremalnych, gdy zagrożone było życie matki lub – w tragicznych realiach getta – gdy ciąża oznaczała śmierć dla całej rodziny, żydowskie prawo religijne często dopuszczało (lub wręcz nakazywało) ratowanie życia już narodzonych kosztem nienarodzonych. A mimo to sam Frankl  pisał o tym wydarzeniu z ogromnym bólem jako o „poświęceniu”. Nie robił tego z wygody, ale z tragicznie pojmowanego obowiązku ratowania rodziców.

Frankl mocno dotknięty tragicznym wydarzeniem utraty własnego dziecka, osobistym doświadczeniem aborcji wymuszonej przez system totalitarny, po wojnie był bardzo sceptyczny wobec aborcji „na życzenie”. W swoich pismach etycznych podkreślał, że życie ma sens od samego początku, a jego tragiczne doświadczenie z Tilly było dla niego dowodem na to, jak wielkim gwałtem na naturze ludzkiej jest odbieranie możliwości zostania rodzicem w tak okrutny sposób (aborcja). To cierpienie zatem stało się „nauczycielką mądrości”, które daje każdemu człowiekowi szansę na najgłębszy, większy niż dotąd, rozwój wewnętrzny. Być może zatem i dla nas to, co nam doskwiera czegoś ważnego ma nauczyć? Czego to już sami pewnie w swoim czasie się dowiemy albo już coś niecoś rozumiemy. Warto ponadto wiedzieć, że Frankl po wojnie, mimo traumy, został lekarzem, który uratował tysiące ludzi przed samobójstwem. Jeszcze przed wojną w Wiedniu Frankl stworzył program zapobiegania samobójstwom wśród studentów (w roku, w którym go wprowadził, liczba samobójstw w Wiedniu spadła do zera). Po wojnie, jako ordynator polikliniki neurologicznej, leczył tysiące osób z tzw. „nerwicy egzystencjalnej”. To pokazuje, że „nauczycielka mądrości” (cierpienie) wydała w jego życiu obfity owoc w postaci pomocy innym. Dla nas jako małżeństw dotkniętych niepłodnością może to być sugestia, że i nasze doświadczenie cierpienia może kiedyś stać się wsparciem dla innych par, którym będziemy mogli pomóc. To świetnie pokazuje, że cierpienie nie musi być „ślepym zaułkiem”, ale może stać się źródłem siły dla innych. W ten sposób to zasmucające nas tak głęboko, biologiczne lub psychiczne  ’nie’ naszej psychiki i organizmu dla utęsknionego przez każdego z nas potomstwa, może nieoczekiwanie stać się wielkim ‘tak’ dla naszego duchowego rodzicielstwa wobec tych, którzy potrzebują naszej rady, wysłuchania i zrozumienia”. Każda bowiem bez wyjątku płodność (nawet ta, która nie kończy się narodzinami dziecka) może, a nawet powinna być z pełną miłości hojnością otwarta na dawanie życia innym w sensie duchowym (zob. V.E. Frankl, Lekarz i dusza. Wprowadzenie do logoterapii i analizy egzystencjalnej, Warszawa 2009. Autor rozwija tam koncepcję „wartości postawy”, tłumacząc, że sposób, w jaki człowiek przyjmuje nieuniknione cierpienie, jest jego ostatnią szansą na realizację sensu i może stać się świadectwem dla innych).

Małżeństwo i Miłość Wzajemna jako „Pierwsze Dziecko”

W logoterapii Frankl wyróżniał trzy drogi do odnalezienia sensu: poprzez pracę (tworzenie), poprzez miłość (doświadczanie) oraz poprzez postawę wobec cierpienia. Frankl często mówił, że jego „pierwsze dziecko” – rękopis książki Lekarz i dusza, który mu odebrano w obozie – było dla niego symbolem woli życia. Stratę biologicznego dziecka „przetworzył” w misję pomocy innym rodzicom, którzy stracili dzieci. Też i my możemy „przetworzyć” naszą „stratę i ból” w coś, co posłuży innym w miłości. A tak, jak dla Frankla, „pierwszym dzieckiem” stała się książka, tak jeszcze mocniej dla nas, sakramentalnych małżonków tym naszym „pierwszym dzieckiem” może być i już jest nasza wzajemna miłość oraz małżeństwo jakie zawarliśmy. Pierwszym zatem dzieckiem i to wspaniałym, które też potrzebuje miłości, troskliwej opieki i czułej, mądrej pielęgnacji jest ta właśnie miłość, jaką darzymy naszych Współmałżonków oraz wypływające z niej „Źródło” – „drugie dziecko”, czyli nasze małżeństwo sakramentalne, które pragnie żyć i nie chce być abortowane, czyli zabite poprzez aborcję lub zdradę. Ono pragnie być bardzo kochane. I dla tej właśnie wzajemnej miłości i małżeństwa możemy być niczym nootyczni, duchowi, kochający ojcowie, czuli i nieugięci, ofiarni  strażnicy w miłości ku żonie i obronie wartości sakramentu małżeństwa i niczym duchowe, a płomiennie kochające matki, kochające z pełną delikatności i stanowczości pasją własnego męża i małżeństwo, które obydwoje przed Bogiem zawarli.

Poza tym Frankl wierzył w sferę ducha (noetyczną). Pisał, że miłość do osoby, która odeszła (żony, dziecka), jest tak samo realna jak miłość do osoby żyjącej. W książce Człowiek w poszukiwaniu sensu opisywał moment duchowego dialogu z żoną – nie wiedział wtedy, że ona nie żyje, ani że ich dziecko nigdy się nie urodzi, ale to samo poczucie więzi było tym, co uratowało mu życie. Wypracował zatem w logoterapii metodę leczenia poprzez spotkanie z samym sobą i innymi (nawet zmarłymi) w sferze „noo-dynamicznej”, czyli w wymiarze „dynamizmu ducha”. To też może być i wyzwanie dla nas, małżonków dotkniętych niepłodnością lub brakiem potomstwa. Jakie wyzwanie, zapytasz ? Na przykład takie, aby w miłości ku współmałżonkowi pójść dalej i głębiej, czyli mocniej niż jego czy jej urodą (ciałem) oraz cechami charakteru (psychiką), zachwycić się, wpaść w „ramiona podziwu” z powodu ducha (nous) Twojego Współmałżonka, który jest Nous, czyli Nieśmiertelnym Duchem w Ciele i Psychice, bo czy św. Jan Paweł II nie nauczał, że jesteśmy duchami (duszami) ucieleśnionym i ciałami uduchowionymi ? Wszyscy zatem jesteśmy bardzo Piękni i może to „Noo – Piękno” ma właśnie zrodzić w nas większy niż dotąd „dynamizm” we wzajemnej miłości, nawet tym mocniejszej im większe nawet jest cierpienie, któremu przecież nikt z nas nie zaprzecza, nie wypiera, nie zamiata go „pod dywan”? Możemy zatem patrzeć na Drugiego (Żonę/Męża) w sposób płodny duchowo, czyli  przede wszystkim jak na Nieśmiertelnego a Ucieleśnionego Ducha, a wtedy nasza wzajemna relacja miłości ma cel wykraczający poza samą tylko biologię. Ta małżeńska miłość obejmująca nie samo tylko ciało Współmałżonka i nie samą jedynie, jakby powiedział Frankl, psychikę, ale przede wszystkim też Nieśmiertelną Duszę, całego Człowieka, oznacza, że kochamy w nim nie matkę naszych dzieci (której byciem ból poronień zdaje się zaprzeczać), ale Osobę-Ducha w fizycznym i psychicznym ciele. Taka miłość jest odporna na ból bezdzietności, bo jej fundamentem jest coś nootycznego – duchowego (greckie: nous), czego żadna choroba nie może zabić i ubezpłodnić. W duchu nieśmiertelnym zawsze jesteśmy Płodni.

To, co Frankl zrobił ze swoim cierpieniem – fakt, że mimo straty dziecka, żony i rodziców, poświęcił resztę życia na pomaganie innym jako Terapeuta w odnajdywaniu sensu – jest chyba najpiękniejszym pomnikiem, jaki mógł im wystawić. Znana jest poza tym wypowiedź Frankla, że Jezus nadał sens bezsensowi krzyża”. Dla austriackiego psychologa  krzyż był symbolem sytuacji granicznej. To, kiedy Jezus na krzyżu głośno wołał: „Boże mój, czemuś mnie opuścił?” w przekonaniu Wiktora był momentem w którym człowieczeństwo styka się z absolutną pustką. Frankl twierdził, że cierpienie samo w sobie nie ma sensu (jest bezsensowne). Sens pojawia się dopiero wtedy, gdy człowiek wnosi go w to cierpienie. Jezus „nadał sens”, bo zdaniem tego uczonego nie umarł jako ofiara ślepego losu, ale jako Ktoś, kto czyni z tego czyn miłości. W naszym przypadku ta dokuczająca nam bezdzietność a innym dodatkowo i poronienie, każde „nie” od biologii, jest takim krzyżem. Nadanie mu sensu to być może nasza decyzja: „Nie pozwolę, by ten ból mnie zamknął na świat; uczynię z niego źródło jeszcze większej delikatności wobec mojej żony/męża i innych, bo krzyż w Oczach Boga, skoro go nie pragnąć, dopuścił, to musi być formą „klucza” do czegoś dobrego, może do większej jeszcze miłości? Nawet zatem i wtedy możemy zachować względem siebie nawzajem piękno uczuć, wrażliwość, troskę o potrzeby innych, a zwłaszcza właśnie naszych cierpiących Współmałżonków.  Możemy wciąż okazywać Innym szacunek, okazywać miłosierdzie i przebaczenia. To ciernie niepłodności wcale z nas nie czynią niewolników  rozpaczy… I z naszej twardej gleby cierpienia być może, a nawet na pewno, zobaczymy, że może już teraz albo w niedalekiej przyszłości wyrosną cudowne kwiaty…  Poza tym to my Wszyscy już teraz Kochani jesteśmy Ogrodem Pięknych Kwiatów, mimo że to Kwiaty cierpienia …Każdy z nas poza tym, podobnie jak Viktor Frankl, pisze, tyle że nigdzie nie drukowaną, swoją własną życiową książkę „W poszukiwaniu sensu”, na kartach której opisuje swoje bardzo osobiste i niepowtarzalne doświadczenia tego cierpienia i sposoby z nim sobie radzenia. I gdzie sposób jednego, niekoniecznie musi być lekarstwem dla drugiego. Bo jedni z nas na przykład na swoim etapie tego przeżywania cierpienia wolą przebywać i bawić się z dziećmi (niekiedy jako chrzestni), podczas gdy Inni z nas, przeciwnie, bardzo cierpią nawet na sam widok małych dzieci. I trzeba to wzajemnie uszanować. To cierpienie ma swoją wielką godność a w tym jego „koszyku” są różnorodne kwiaty tego cierpienia. Każde jednak ma własny kolor i zapach, który zapewne jest modlitwą o wielkiej sile, jaką możemy Bogu  ofiarować w różnych intencjach albo i bez intencji, a Bóg sam wybierze, w jakim celu ten ofiarowany Mu ból spożytkować dla dobra naszego lub innych ludzi, może nawet naszej Ojczyzny, Kościoła lub Świata. Być może poprzez te cierpienia – modlitwę oddane Bogu powstrzymujemy wojny, tragedie, rozwody i aborcje ? Poza tym, jak ostatnio mówił papież Leon XIV do więźniów, nawet w obliczu największych wyzwań nie jesteśmy sami: Pan jest blisko idzie z nami, a gdy On jest u naszego boku, zawsze wydarzy się coś pięknego i radosnego… Możemy też sobie przypomnieć Jezusa Zmartwychwstałego na drodze ku Emaus… I tak jak Hiob – patron logoterapii, postać biblijna, którą Frankl najczęściej przywoływał, możemy być wobec świata dowodem na to, że można stracić nawet nadzieję na bycie rodzicem albo wciąż tego nie być pewnym, że Bóg nas wysłucha, a jednak zachować ostatnią wolność  – wolność wyboru naszej postawy wobec tego zgniatającego nasze serca cierpienia… Wiktor Frankl w obozach koncentracyjnych stracił całą najbliższą rodzinę, w tym swoją żonę Tilly i nienarodzone dziecko. Mimo to, jego głównym przesłaniem było, że sens jest osiągalny w każdych okolicznościach – nawet w skrajnym cierpieniu – i że człowiek zawsze ma wolność wyboru swojej postawy wobec losu.

Frankl nauczał o obecnym w każdym człowieku: Duchowym Ja (The Spiritual Self). Twierdził, że w samym centrum człowieka takiego, jak Ty, czy ja, jest „Ja”, które nigdy nie choruje, nawet w schizofrenii czy depresji. I można dodać: W skrajnym bólu „wycia” z powodu tego, że mogę nigdy nie być ojcem, mogę nie być matką… A jednak! Mówi Frankl: Duchowy, zdrowy, piękny, zdolny do Wielkiej Miłości rdzeń w Każdym z nas wciąż pozostaje nienaruszony i żywy, a w nim duchowo jesteśmy zawsze płodni. Nasza niepłodność biologiczna nie jest zatem nigdy niepłodnością egzystencjalną.

Samotranscendencja i modulacja własnej postawy
Niepłodność to nie jest moje imię

Na wykładzie Pana Pawła Gozdka poznaliśmy ponadto pojęcie samotranscendencji (wychodzenia poza siebie, samoprzekroczenia, autotranscendencji) jako jednej z najpiękniejszych koncepcji Frankla wyrażających się w przekonaniu, że człowiek jest w pełni sobą tylko wtedy, gdy wykracza poza siebie ku komuś Drugiemu poprzez miłość lub ku czemuś innemu, na przykład jakiemuś dziełu. Bo im bardziej jesteśmy zanurzeni w kimś innym, tym bardziej stajemy się sobą i można dodać, że tym więcej samych siebie naprawdę kochamy. Wykładowca powtarzał na konferencji, że człowiek nie jest w stanie stać się w pełni osobą bez sięgania poza siebie. Możemy być jak samolot, który wznosi się ponad to, co się w sposób bolesny zadzieje w naszej codzienności, jak i też ponad nasz własny egocentryzm. Frankl posługiwał się tym terapeutycznym obrazem samolotu a i też „związanej kobiety”, a może i mężczyzny, gdzie jesteśmy jakby owinięci sznurkiem własnego cierpienia lub egoizmu, ale we własnych dłoniach trzymamy końcówkę tego sznurka i możemy go rozwiązać, w przypadku cierpienia może poprzez powiedzenie samemu życiu, miłości, altruizmowi i Bogu, jeszcze mocniej niż dotąd : TAK !

Samotranscendencja polega wtedy na wyjściu poza zaklęty krąg własnego „ja”, ale też i na tym, że małżonkowie, stając w obliczu niepłodności, mogą utknąć w wymiarze biologicznym. Wyjściem jest „pierwszy krok” w imię przytoczonych podczas konferencji słów: „Nie musisz widzieć całych schodów, wystarczy, że zrobisz pierwszy krok. Każdego dnia, spokojnie, do przodu„. Tym pierwszym krokiem może być wyjście poza sam biologiczny wymiar bycia człowiekiem, kobietą – żoną i mężczyzną – mężem, w kierunku wymiaru duchowego, gdzie sens jest niezależny od biologicznego rodzicielstwa. Ten pierwszy krok jest aktem suwerenności naszego ducha nad biologią. To motto o pierwszym kroku idealnie oddaje logoterapeutyczną perspektywę też i w innym rozumieniu. Nie trzeba bowiem znać ostatecznego powodu cierpienia (od razu „widzieć całych schodów), wystarczy podjąć decyzję o poszukiwaniu sensu w tu i teraz, co jest aktem wolności ducha, a ten sens pomału Pan Bóg pozwoli nam zauważać. Frankl mówił: „Oko widzi świat, ale nie widzi samego  siebie”. Tak samo człowiek – odnajduje sens tylko wtedy. gdy zapomina o sobie, a skupia się na Drugim (żonie, mężu, Bogu, dziele). W bezdzietności samotranscendencja to moment, w którym małżonkowie przestają pytać „dlaczego my?” i zaczynają pytać: „Komu możemy teraz pomóc naszym wspólnym, dojrzałym doświadczeniem?”.

Nauczał też Frankl, jak wynika z konferencji, jak w prawidłowy sposób patrzeć na samego siebie, to znaczy nie jako na osobę, która jest Zaburzeniem, ale, jako na tego, kto te zaburzenia ma. Z tego wynika zatem, że nie jesteśmy Niepłodni, nie takie jest nasze imię, lecz ze tylko mamy, dotknięci jesteśmy niepłodnością. I ono samo stawia nam pytania o sens noetyczny, czego się mogę z tego nauczyć, komu mogę poprzez to służyć, być mu/jej pomocny i jak mogę poprzez to trudne doświadczenie bardziej jeszcze dojrzeć? Bo nawet podczas tego ciężkiego doświadczenia niepłodności mogę wkroczyć w okres wzrostu potraumatycznego (post-traumatic growth), poprzez który możemy wznieść się na wyższy poziom naszej własnej empatii. Nie możemy zmienić genotypu, ale możemy nadać temu cierpieniu inny kierunek.

Mamy poza tym, o czym już wspominaliśmy, swoje głębokie „Ja”, oprócz tego, że mamy ciało i mamy psychikę. Nasze „ja” ma dwie odsłony: to „ja” faktyczne, takie jakie teraz jest (np. cierpiące z powodu niepłodności) i to „ja” fakultatywne. To drugie związane jest z pytaniem: „Czy taką osobą chcę się stać, jak na przykład podpowiadają mi to moje myśli lub niskie impulsy ? Szukam zatem zawsze najlepszego wyboru ! Bo też i potencjał jaki mam jako człowiek, potencjał tego, że jestem człowiekiem jest czymś zawsze większym od tych braków i niedoskonałości, jakie w sobie dostrzegam. Jesteśmy wobec tego tak naprawdę w swoim potencjale, jakim obdarzył nas Bóg, kimś o wiele większym niż ta niepłodność! Doświadczenie niepłodności lub poronienia (smutna płodność) może rodzić w każdym poczucie bezsensu. Logoterapia uczy jednak, że potencjał bycia Człowiekiem (godność, wolność, odpowiedzialność, duchowość) jest nienaruszony i zawsze większy niż te tragiczne doświadczenia. Tym bardziej, że Największym Źródłem tego potencjału w nas jest Bóg, który go w każdym złożył, niczym cenny kruszec ukryty w podziemiach ziemi.

Możemy w imię noodynamiki dokonać modulacji własnej postawy, czyli zająć stanowisko w postaci przekroczenia tego, co nas teraz w postaci tej niepłodności napotyka. Możemy dokonać derefleksji: nie chować „pod dywan” tego problemu, nie wybierać go, ale też nie czynić hiperrefleksji nad nim, ciągle o tym problemie, nieustannie, bez wytchnienia myśląc. To tak jak z tym obrazem dwóch rzędów cyfr, które nam pokazywał Pan Gozdek. W jednym rzędzie były cyfry od 1 do 5, a w drugim od 6 do 10. Tyle że tam brakowało ósemki. To był brak, owszem, brak było cyfry osiem i moglibyśmy nad tym rozpocząć i to rozdrapywać bez ustanku, ciągle to wypominając, że brakuje ósemki, bo są dwie siódemki ! A przecież aż dziewięć cyfr jest napisanych poprawnie ! A my tego „Sensu” jakoś nie widzimy…  Możemy zatem zmienić swój sposób patrzenia na własne cierpienie. I w imię zalecanej w logoterapii zmiany postawy, zamiast pytać „Dlaczego my?”, jako małżonkowie możemy pytać: „Po co nam to doświadczenie?” lub „Do czego nas to wzywa? Możemy w ten właśnie sposób dokonać zmiany postawy nawet wobec czegoś niezmienialnego (niepłodności).

Jezus Chrystus – Słońce Nadsensu: Ono świeci za chmurami niepłodności

Pan Gozdek nam też mówił o tym, że Viktor Frankl korespondował z Zygmuntem Freudem. I znając dobrze jego koncepcję psychicznej podświadomości uważał jednak, że można pójść o krok dalej i stworzył teorię podświadomości duchowej. Bo uważał nie psychikę, lecz to, co bardziej i głębiej duchowe w człowieku za centralny i najważniejszy osobowy czynnik naszego bytu i najgłębszą oś naszej osobowości. Napisał książkę pt.: „Bóg nieuświadomiony”, w której zachęcał, aby to właśnie co „boskie” odkryć w samym sobie, to piękno, jakim Bóg każdego z nas obdarował, w tym, co jeszcze nieuświadomione, a mimo to prawdziwe. I uważał też, że zawsze za danym problemem, jaki nas nęka, na przykład za ciemnymi „chmurami niepłodności” można dostrzec pięknie świecące Słońce, jako symbol Dobrego Sensu – Nadsensu tego czegoś, co za tymi chmurami się kryje, a o czym jeszcze nie wiemy. Ten czas jednak samego nawet poszukiwania tego Sensu i czekania na jego odkrycie już ma Sens, bo cały czas jesteśmy w drodze, właśnie, można dodać, niczym uczniowie z Emaus. A ich historia przecież skończyła się bardzo szczęśliwie, ponieważ spotkali na tej drodze Jezusa Zmartwychwstałego, mimo że Go z początku nie rozpoznali… Nie widzieli jeszcze Boskiego Sensu, mimo że On szedł cały czas z nimi… Tym zatem Największym dla nas chrześcijan i katolikow Słońcem Nadsensu wschodzącym znad chmur naszej niepłodności jest Jezus, który nas kocha i ma odpowiedź na każde nasze „dlaczego”? Ta metafora słońca ilustruje zatem, jak perspektywa nadsensu rozjaśnia doświadczenie cierpienia. Nieświadoma religijność: To nasze „czucie duszy”. Frankl uważał, że każdy człowiek ma w sobie „ukrytego Boga” – immanentną relację z Absolutem. Nawet jeśli ktoś mówi, że jest niewierzący, to jego pragnienie sensu, jego ból z powodu bezdzietności, jego miłość do żony, czy męża, są modlitwą bez słów. Wtedy i poprzez „wrażliwość naszej duszy”, poprzez ten właśnie „duchowy organ” możemy wyczuć obecność Pana idącego z nami do Emaus, nawet gdy nasze „oczy są na uwięzi” (Łk 24, 16).

Relacje Uczestników. Płaszczyzna Gaussa-Frankla

Konferencja o logoterapii Frankla wzbudziła żywe  zainteresowanie wśród członków naszego Stowarzyszenia. Kasia, najbardziej zapamiętała przywołane przez Pana Gozdka hasło o autodystansie i w jego ramach podlewaniu trzech kwiatków: poczucia humoru, przebaczania i wdzięczności. Natomiast Marcin, fenomenalnie łącząc ścisły umysł z wrażliwością ducha, zauważył, że to, co zaproponował Frankl to  jest rozwiązanie bardzo uniwersalne. Dla Każdego! Daje ono nam narzędzia do pracy nad sobą. A to, jakich dokładnie formuł użyjemy, a wcześniej je odkryjemy, to właśnie doprowadzi nas do SENSU. Ponadto możemy to też wytłumaczyć matematycznie i informatycznie: Dostajemy pusty Excel, bo jeszcze tego Sensu nie znamy, a następnie zapełniamy tego exela treścią, czyli swoimi formułami – naszym SENSEM. Ale najbardziej chyba niesamowitą i odkrywczą myślą, jaką Marcin się podzielił była ta w postaci matematycznego przedstawienia ludzkiego życia w oparciu o liczby zespolone i koncepcję logopedii i stworzenie przez Marcina w związku z tym matematyczno – logopedycznej płaszczyzny Gaussa – Frankla. Składała się ona z dwóch osi cyfr „urojonych” (obraz tego, co duchowe) wyznaczonych na pionowej osi Y (oznaczonej też małą literą „b”) i cyfr rzeczywistych naszego życia (symbol tego, co materialne, w tym nasze czyny), zaznaczonych na poziomej osi X (oznaczonej małą literą „a”). Punktem ich przecięcia była kropka symbolizująca moment naszego urodzenia. Na prawo od pionowej osi Y tuż powyżej poziomej osi X w pewnym miejscu wyznaczony był punkt Twojego i mojego życia, w którym jesteśmy określeni jako: z = a + bi, gdzie „a” to część rzeczywista (materialna) z kolei „b” to część duchowa („urojona”). Od kropki urodzenia rozpoczynała swój bieg linia naszego życia, która w postaci sinusoidy przecinającej w różnych miejscach poziomą oś X dotykała obszaru płaszczyzny pod [- Y = myśli negatywne/pesymistyczne/zło] i nad [+Y = myśli pozytywne/optymistyczne/dobro]. A wszystko zdążało ku temu Najwyższego Sensowi naszego życia, czyli Bogu i Zbawieniu Wiecznemu.

W ten oto obrazowy i niesamowicie odkrywczy sposób udało się połączyć abstrakcyjny świat matematyki z filozofią logoterapii Wiktora Frankla! Pomysł ten w uniwersalny sposób wykorzystał  strukturę płaszczyzny Gaussa do wizualizacji duchowej podróży człowieka, zmierzającego ku Bogu. Frankl przeżył niewyobrażalną tragedię – utratę żony i dziecka w obozach koncentracyjnych. Mimo to, w swoim dziele „Człowiek w poszukiwaniu sensu” podkreślał, że sens można odnaleźć nawet w największym cierpieniu, jeśli tylko się je zaakceptuje i nada mu wartość (np. wartość heroicznego znoszenia losu, by zachować godność). Dla pary małżonków sakramentalnych, którzy tak jak większość z nas nie doczekała się dzieci, ich życie na tej płaszczyźnie Gaussa może mieć sinusoidę  schodząca bardzo nisko (głębokie poczucie straty, bezsensu, „zła” na minusowej osi b). Jednak zgodnie z logoterapią sens możemy odnaleźć w: 1) wartościach twórczych: Poświęceniu się innej pracy, pomocy innym; 2) wartościach przeżyciowych: Wzajemnej miłości, doświadczaniu piękna świata, pielęgnowaniu relacji, 3) Wartościach postaw: Właśnie w sposobie, w jaki radzą sobie z tym cierpieniem, przekształcając je w coś wyższego, co na tej płaszczyźnie Gaussa – Frankla symbolizowałoby gwałtowny wzrost w wymiarze duchowym (b), mimo braku „materialnego potomstwa (a). Takim też sposób Marcin Kamiński wykazując się nad podziw głęboką kreatywnością stworzył potężne narzędzie metaforyczne. W czasie konferencji Pana psychoterapeuty Pawła Gozdka wpadł na niezwykły pomysł, jakiego nie zna nauka, przekształcenia czysto matematycznej płaszczyzny Gaussa w „logoterapeutyczną płaszczyznę Gaussa-Frankla” ! Wykorzystał istniejącą strukturę matematyczną do wyrażenia głębokiej prawdy egzystencjalnej w nowy, unikalny sposób, „sens i nadzieję w perspektywie logoterapii Viktora Frankla” ukazując matematycznie  na płaszczyźnie Gaussa. Ta unikalna stworzona przez Marcina metafora dzięki swojej wizualnej sile może służyć jako potężne narzędzie dydaktyczne lub terapeutyczne w pracy nad sensem życia także małżeństw dotkniętych niepłodnością. Płaszczyzna logoterapeutyczna pozwala nam „zobaczyć” odkrywany sens jako ruch w wymiarze duchowym (b), niezależny od strat w wymiarze materialnym (a). I na tej płaszczyźnie Gaussa można dokonać wizualizacji wszystkich możliwych scenariuszy, tj. Par Małżeńskich: 1) starających się o adopcję, 2) tych, które doznały straty dziecka  (poronienie) i brak jest kolejnych szans na potomstwo, 3) Brak dzieci (niemożność  adopcji) przy braku poronień. Ta płaszczyzna logoterapeutyczna jasno pokazuje, że nawet gdy oś X materialna życia (zdrowie, rodzina, kariera) cierpi, wymiar duchowy (oś Y) jest nienaruszalny i to w nim tkwi ostateczna wolność i nadzieja. Tak jak Jezus po Zmartwychwstaniu objawił się uczniom w Emaus, interpretując Pisma i otwierając ich umysły na sens cierpienia i nadziei zmartwychwstania (Łk 24, 13-35), tak ten model otwiera oczy na to, że nasza liczba zespolona (z = a + bi) jest zawsze kompletna, a wartość b jest wartością, którą możemy świadomie podnosić poprzez nasze postawy, niezależnie od wartości a).

Duchowa Adopcja Dziecka Poczętego.
Zakończenie dnia (wspólny obiad)

Podczas konferencji uświetnił jej przebieg poprzez swoją obecność i pasterskie słowo ks bp Robert Chrząszcz. A wraz z nim słuchaliśmy także słowa Księdza – Misjonarza z Brazylii, który zachęcał do podjęcia się duchowej adopcji Dziecka Poczętego. Prosił, żeby Te Dzieci otaczać miłością, bo one zostały poczęte, ale rodzice nie planowali ich życia i dlatego są one zagrożone śmiercią w drodze aborcji. A potrzebują  kogoś kto by o nich myślał, jako ich duchowa mama i tata.

I wreszcie już na sam koniec poszliśmy na smaczny dwudaniowy obiad do stałego już i znanego Wszystkim miejsca przy Sanktuarium Jana Pawła II. Obiad był bardzo smaczny i Wszyscy wraz z Księdzem Mirosławem i Panem Pawłem Gozdkiem byli zadowoleni, a czas jaki tam spędziliśmy był niepowtarzalny. Wymienialiśmy się swoimi refleksjami i cieszyliśmy się miłymi ze sobą rozmowami a już na zakończenie złożyliśmy sobie serdeczne świąteczne życzenia. I jak zwykle ciężko było się rozstać.

Przemek





Dodaj komentarz