Kiedy myślę o tym, czemu warto stosować naprotechnologię, przede wszystkim przychodzą mi na myśl nasi lekarze. Dobrzy, uczciwi, poświęcający pacjentom odpowiednio dużo uwagi i czasu. Skupieni na postawieniu właściwej diagnozy, na skutecznym leczeniu. Ich dokładność i zaangażowanie są naprawdę niezwykłe. Są doskonałymi specjalistami w dziedzinie leczenia niepłodności i zaburzeń cyklu.
Na pewno istnieje co najmniej jeden lekarz nie naprotechnolog, który jest równie porządny, stawia zawsze diagnozę, dobrze leczy. Jednak wielu moich pacjentów po kilku latach leczenia u „klasycznych lekarzy” nie ma nawet postawionej diagnozy. Nie zrobiono im podstawowych badań poziomów hormonów. Oni nic nie wiedzą o swoim stanie zdrowia, lekarz im mówi – „jest Pani zdrowa! I Pan też.” A dziecka jak nie ma, tak nie ma… I kiedy potem zaczynają leczenie napro, okazuje się, że a to tarczyca nie działa prawidłowo, a to prolaktyna za wysoka……
Oczywiście w internecie znajdzie się wiele wypowiedzi osób, którym postawiono prawidłową diagnozę, wyleczono, dziecko poczęło się naturalnie, specjalista w klinice pomógł. I dobrze! Naprawdę cieszę się z tego. Nie wiem tylko, dlaczego fakt taki ma służyć podważaniu dobrej opinii o naprotechnologii. Co to zmienia w ocenie napro? Czy napro przez ten fakt staje się gorsze? To przecież oczywiste, że z pewnymi chorobami udaję się do lekarza pierwszego kontaktu (i on doskonale sobie z tym poradzi), ale z innymi do najlepszego specjalisty!
Szkoły katolickie słyną z dobrego poziomu nauczania i wspierania rodziców w wychowaniu dzieci. Dlaczego katoliccy ginekolodzy (i nie tylko) nie mieliby zawalczyć o podobnie dobrą opinię o ich usługach? Robią to pod szyldem „naprotechnologii”, stosując dobre procedury, terapie, których inni lekarze jeszcze nie próbowali w leczeniu niepłodności (np. dieta), wdrażając najnowsze techniki. I chwała im za to!
Na szczęście każdy z nas może wybrać, u kogo chce się leczyć.