Historia niejednej miłości



Droga do dzieci
Zgłosili się do ośrodka adopcyjnego w Częstochowie, wchodząc w program spotkań dla rodziców. Dla wielu małżeństw to czas próby, weryfikacji, czy rzeczywiście chcą, czy rzeczywiście są gotowi do przyjęcia dziecka. – Dla mnie cały ten proces to było ujarzmianie własnej pychy. Gdzieś wewnątrz buntowałam się na samo postawienie sprawy, iż ktoś śmie wątpić w to, że my jesteśmy odpowiednimi ludźmi do przyjęcia dzieci. Przecież nikt w innych sytuacjach nie testuje rodziców. A w ośrodku słyszymy: „My nie wiemy, czy wy się nadajecie na rodziców, musimy to sprawdzić, występujemy w interesie dziecka” – opowiada z perspektywy czasu Agnieszka. Rafał podszedł do sprawy nieco inaczej, ciekawiło go, czy w opinii państwa jest odpowiednim kandydatem na rodzica adopcyjnego. Testy, pytania, rozmowy z psychologiem były dla obojga małżonków próbą wytrzymałości, cierpliwości, ale i pokory. Był autentyczną weryfikacją ich pragnienia o adopcji. – Sami zaczynaliśmy się zastanawiać, czy rzeczywiście jesteśmy w stanie kochać dziecko, które przyjmiemy. Czy występujemy o adopcję, bo chcemy zaspokoić tylko własne potrzeby, pokazać się w rodzinie, w środowisku, że mamy dzieci, że jesteśmy pełnoprawną rodziną – mówi Agnieszka.

Trudne pytania o miłość
Często podczas takich spotkań w ośrodku małżonkowie jeszcze raz zadają sobie pytanie, czy są w stanie pokochać obce dziecko. Czy są w stanie pokochać każde dziecko, a tym samym otoczyć je opieką. I taki jest też cel „zapoznawania” się rodziny z ośrodkiem adopcyjnym. Miłość w rodzinie adopcyjnej jest taka jak w każdej rodzinie. Realna! Nie każde małżeństwo jest powołane do tego, by przyjąć trudne, wymagające szczególnej opieki dziecko. Dlatego szczerość jest kluczowa, by wyjaśnić sobie, jakie trudności konkretna para może udźwignąć, ile jest w stanie z siebie dać. – Dla mnie najtrudniejszym pytaniem było, na jakie choroby u dziecka zgodziłabym się. Jakby ktoś mówił: „Pokaż nam, na ile umiesz kochać. Czy pokochasz głuche i niewidome dziecko, z zespołem Downa, a z innym upośledzeniem to już nie” – wyznaje Agnieszka. – Ja miałam 23 lata, mój mąż 29 lat. Czułam, że chyba nie dalibyśmy sobie rady z tak trudnym dzieckiem. Czułam, że za tę szczerość jestem też doceniana przez panią z ośrodka adopcyjnego – opowiada kobieta. – Panie z ośrodka zwracały nam uwagę, że niektóre z wad zapisane w karcie choroby dziecka są do wyeliminowania jednym podstawowym lekarstwem, jakim jest miłość rodziców – zwraca uwagę Rafał.
I rzeczywiście, doświadczenie prawie każdej rodziny adopcyjnej pokazuje, iż dzieci – nawet z poważnymi wadami – przychodząc do rodziny, z dnia na dzień, z miesiąca na miesiąc zdrowieją. Wiele chorób, dolegliwości jest przejawem choroby sierocej. A lekarstwem na nią jest miłość rodziców. – Jedna z naszych córek była bardzo chora, miała poważne problemy neurologiczne. Teraz ma już 6 lat i jest bardzo rozwinięta, także sportowo, ćwiczy akrobatykę, poza tym świetnie sobie radzi z nauką, pisaniem – opowiada Agnieszka. – Przyjmując nasze córeczki, usłyszeliśmy: „Dzieci może nie będą na was reagować nawet przez rok albo nawet dłużej, mogą się nie chcieć przytulać”. I rzeczywiście, wiele było tych trudnych momentów, ale teraz możemy powiedzieć, że udało się je pokonać – opowiadają zgodnie rodzice.

Czy łatwo pokochać?
Pytanie o to, czy uda się pokochać zupełnie obce dziecko, przyjąć je bez żadnych warunków, stawia sobie prawie każdy rodzic adopcyjny. A przecież każde dziecko, także to biologiczne, jest zagadką. Uczymy się go, poznajemy, gdy się rozwija, nawiązujemy relacje. Nawiązujemy relacje z innymi ludźmi, których spotykamy w życiu, także z przyszłym mężem, żoną. Dziecko pokocha każdego, kto zaspokaja jego potrzeby nie tylko biologiczne, ale odpowiada uśmiechem na uśmiech, przylgnięciem na przylgnięcie. Doświadczenie Agnieszki i Rafała potwierdza tę tezę. – Odkrywanie ojcostwa, które niekiedy w okolicznościach adopcji może wydawać się niektórym nie do końca uprawnione, jest czymś bardzo pięknym – wyznaje Rafał. – Na początku zastanawiałem się, po czym poznam, że to moje dziecko? – dodaje po chwili.


Małgorzata Jędrzejczyk





Dodaj komentarz