Kiedy rodzice zostają zakwalifikowani do adopcji, przychodzi okres oczekiwania na dziecko. Nie wiadomo, jak długo będzie on trwał. Kiedy już znajdzie się czy też urodzi się dziecko, które ma zostać powierzone konkretnej rodzinie, przyszli rodzice są informowani o tym. Od pracownika ośrodka dowiadują się o dziecku jak najwięcej szczegółów, o jego stanie zdrowia, o pochodzeniu, o rodzinie. Potem mają niedługi czas na przemyślenie, czy to dziecko, o którym tyle wiedzą, mogą przyjąć. Dopiero po tej decyzji mogą je zobaczyć, nie wcześniej. – Co zmienia fakt, że zobaczymy małe dzieci w powijakach? Kochasz decyzją woli – wyznaje Agnieszka. – Tak jak w małżeństwie na początku jest eksplozja uczuć, a potem z biegiem lat to mija, maleje, przychodzi codzienność, która uczy nowych, innych postaw miłości. Odpowiedzialność wobec życia zostaje – dodaje kobieta. Marzeniem Rafała był syn, tutaj okazało się, że są córeczki – 2,5-miesięczne bliźniaczki, chore, słabiutkie, umieszczone w szpitalu. Jednak oboje rodzice wiedzieli, że to będą właśnie ich córeczki.
Upłynęło trochę czasu, zanim mogli je zabrać do domu. Gdy to nastąpiło, mieli już umówione wizyty u lekarzy, rehabilitantów. Wcześniej – rozprawa w sądzie o czasowe przysposobienie, które pozwala przyjąć dzieci pod swój dach, a następnie główna rozprawa, kiedy sąd orzeka o pełnoprawnym rodzicielstwie. – Gdy dzieci były już w domu, rodziły się uczucia. Na początku mogę powiedzieć, że był szok emocjonalny. Jechałam w samochodzie z dwojgiem obcych dzieci. Prawdziwa, głęboka więź emocjonalna przyszła z czasem – wyznaje Agnieszka. I nie było w tym zachowaniu nic dziwnego, takie uczucia towarzyszą niejednej mamie adopcyjnej. Adoptują przecież zwyczajni ludzie z normalnymi uczuciami, którzy chcą i potrafią kochać. Pozytywne emocje rozwijają się na takim gruncie.
Miłe chwile i trudne pytania
Przyszedł czas na pierwsze doświadczenia, poznawanie się, intensywna opieka nad dziewczynkami i wiele miłych chwil doświadczenia rodzicielstwa. – Niesamowite, bo mogłem uczestniczyć na równi z żoną w karmieniu. Dla mnie to było wyróżnienie. Nie każdy przecież ma bliźniaki – uśmiecha się Rafał. – W momencie kiedy Agnieszka karmiła trzecią córkę, nasze starsze dziewczynki zaczęły zadawać pytania: „A my, jak my byłyśmy karmione?”. Wtedy zaczęła się trudna, ale też uwalniająca droga odpowiadania na pytania związane z rodzicami biologicznymi – wspomina Rafał. – Na bieżąco odpowiadamy na te pytania, w taki sposób i na tyle, na ile dziewczynki są w stanie zrozumieć. Mają do tego prawo, a my mamy obowiązek przekazać im prawdę – opowiada mężczyzna. – Jak moglibyśmy wychować nasze dzieci do prawdy, gdybyśmy ją zatajali albo okłamywali dzieci? – dodaje Agnieszka. – A prawdą jest to, że dziewczynki są dla nas ogromnym prezentem, że znaleźliśmy siebie w odpowiednim czasie. Taka prawda przecież nie jest czymś przykrym i w takim duchu rozmawiamy z dziewczynkami o ich przeszłości. Teraz są jeszcze małe, i to na razie wystarcza, zadowala je. Mówimy im o tym, że właśnie znaleźliśmy siebie, że Pan Bóg nas znalazł na swojej drodze – dodaje kobieta. – Dziewczynki zazwyczaj w jakichś nieoczekiwanych momentach, na przykład gdy jedziemy samochodem, zadają pytanie: „A tamta mama to żyje?”. Odpowiadam: „Nie wiem, Marysiu”. Jak najkrócej, najprościej. Na tym poziomie nasze odpowiedzi wystarczają. Dzieci chcą wiedzieć, że są kochane, że mają jakąś przeszłość, mają swoją historię, nie są znikąd. Dziecko jest szczęśliwe, że się je szanuje i mówi się mu prawdę – wyznaje mama.
Najprawdziwsza rodzina
Taka szczera rozmowa nie byłaby zapewne możliwa, gdyby rodzice adopcyjni myśleli o swym rodzicielstwie jako o tym gorszym. Każdy z nas jest powołany do ojcostwa, do macierzyństwa. Nie każdy ma rodziny, nie każdemu rodzą się dzieci. Adopcja to po prostu inny rodzaj rodzicielstwa, z pewnością bardziej wymagający.
– Mówimy córeczkom, że tamta mama dała najcenniejszy skarb – życie, urodziła i nic cenniejszego już nie mogła dać. Dała wolność, dzięki której odnalazły nas. Bardzo się tego trzymam, by mówić z ogromnym szacunkiem i wyrażać wdzięczność rodzicom biologicznym. Jeśli ja będę miała szacunek do tej osoby, to również i dzieci będę miały szacunek do własnego życiorysu. To jest ich historia, ich tożsamość. Jest to również wyzwalające dla mnie, nie czuję się tą „gorszą” mamą, bo jestem druga w kolejności. Wszystkie nasz córeczki kocham tak samo. Ktoś, kto uważa, że „własne”, biologiczne dziecko bardziej się kocha, nie wie, czym jest miłość – tłumaczy Agnieszka.
Normalność jest kluczowa, gdy dzieci wiedzą, że są tak samo kochane. Nie można też przesadzać z miłością i nadmiernym zainteresowaniem, okazywaniem uczuć, jakby się chciało zrekompensować dziecku trudną przeszłość. – Nie można zagłaskiwać dziecka, dlatego że zostało jakoś pokrzywdzone. To byłoby nienormalne. Każdy z nas w pewnym sensie ma ciężką historię życia w jakimś momencie. Każdy niesie jakiś krzyż, nasze dziewczynki dostały go na starcie – wyjaśnia Agnieszka.
Czy do adopcji można zachęcić?
Trudno jest radzić, zalecać. Każdy wybiera drogę dla siebie, wybiera czas. Pewien rodzaj perfekcjonizmu uczy nas wstydzić się łez, bólu. Brak dziecka wiąże się z przeżyciem żałoby, pogodzenia się z sytuacją. I warto dać sobie czas na łzy, ból, może złość, może gniew. Nie ma szybkich lekarstw na taki ból, każdy potrzebuje innego czasu, innych doświadczeń. Zgoda na to, że nie mogę mieć dzieci, zgoda na to, że nie mogę ich mieć teraz, jest bardzo potrzebna i być może wówczas okaże się, że kolejnym krokiem będzie właśnie adopcja. Agnieszka z Rafałem i ich córki pokazują wymownie, jak ubogacający i piękny jest ten wybór.
Nasz Dziennik 25 października 2010, Nr 250 (3876)