Małymi krokami do zdrowia

miau, miau i chrum, chrum!

Był to grudniowy wieczór roku 2010, kiedy usłyszałam przeraźliwe miauczenie pod blokiem. Piętnaście stopni mrozu i śnieg na 15 cm. I w tym śniegu trzymiesięczny czarny kociak… Dookoła nikogo. Skąd tutaj?

Wpuściłam go do piwnicy i dałam coś do jedzenia, ale nadal wrzeszczał, trudno – wzięłam do mieszkania. Trzymany na kolanach uspokajał się.

Przygarnęłam nie wiedząc, jak zareaguje mąż. Cóż – zachwycony nie był. Zamknięte w łazience kociątko krzyczało z samotności, wpuszczone do pokoju – nadal domagało się uwagi i nie dawało nam spać. Pierwsze trzy noce były naprawdę trudne, ale wytrzymaliśmy, bo mój ukochany też nie miał serca wystawiać zwierzaka na mróz. Po wizycie u pani weterynarz okazało się, że to kotka. Szukaliśmy dla niej innego domu, ale nie udało się, w końcu bardzo się do niej przywiązaliśmy.

Potem rozpoznano u nas niepłodność. W maju 2011 trzeba było kicię wysterylizować, naprawdę było to dla mnie przykre. Przez chwilę myślałam o tym, żeby pozwolić jej się kocić, żeby mieć w domu coś „nowo narodzonego”, ale cóż bym zrobiła z następnymi kilkoma kociakami?

Po roku mąż zaczął na kotkę reagować alergicznie – serie po kilkanaście kichnięć, najczęściej przy zamiataniu, więc jeszcze łudziłam się, że to może być kurz, ale nie – testy wykazały sierść kocią (i psią). Trzeba było kicię oddać – zdrowie męża przecież najważniejsze. W tej sytuacji zgodzili się ją przygarnąć moi rodzice – za co bardzo im dziękuję, bo mogę moją „tygrysicę” widywać i wiem, że się jej dobrze wiedzie. Ona też dziękuje – po swojemu, przynosząc myszy, nornice i wróble…

************************

Niedługo minie rok od wizyty u dietetyczki – pora na podsumowanie. Z jej zaleceń nie posłuchałam tylko jednego – nie potrafię odmówić sobie czekolady – muszę zjeść 2 lub 3 kosteczki, to silniejsze ode mnie. Mieliśmy wyeliminować wieprzowinę i to się udało: cielęcina i wołowina, raz się zdarzył nawet królik. Mąż kategorycznie odmówił zjedzenia go, co mnie zdziwiło – króliki pamiętam z dzieciństwa – ojciec hodował, gdy były problemy z kupieniem mięsa i obiadowi z królika towarzyszyła duma i radość. Co było robić? Zamroziłam gotowe danie, by tydzień później podać znów na stół z komentarzem: „wyjątkowo smaczny wyszedł mi dziś ten kurczak”! A mąż przytaknął i  spałaszował całą swoją porcję ;-)

Kłamstwo w dobrej sprawie liczy się jako mniejsze zło, prawda? :roll:

Rosoły na cielęcych kościach i gospodarskich eko-kurczakach od cioci szwagra, wołowe gulasze i zrazy zawijane (zwane u nas roladami). Wędliny udało się baaardzo ograniczyć, z czego się naprawdę cieszę – nie częściej niż raz na tydzień pojawia się albo kiełbasa (wszak sezon grillowy nie mógłby się czasem bez niej obejść, choć lobbingowałam na rzecz cukinii, papryki i kukurydzy doprawionych do smaku sosem czosnkowym własnej roboty), albo wędlina na kanapce, albo parówka na śniadanie.  Kawał dobrej roboty!

A całkiem niedawno przypomniało mi się, że mięso wieprzowe reaguje krzyżowo z alergią na kocią sierść – czyli dobrze się stało, że trafiliśmy właśnie do tej pani dietetyk!

ingloriel

Komentarze: (1)


  1. Witaj,
    Śledzę Twój blog już od pewnego czasu. Dawał mi dużo nadziei kiedy miałam złe dni. Gdybyś miała czas i ochotę odezwij się do mnie pod adresem mireya@interia.pl Bardzo potrzebuję porozmawiać z kimś kto zmaga się z podobnym problemem jak ja.

Dodaj komentarz