Moda na napro – recenzja książki o T. Hilgersie

MODA NA NAPRO

recenzja książki pt. „Nadzieja na dziecko, czyli cała prawda o naprotechnologii” (autorzy: T. Terlikowski, T. Hilgers, Wydawnictwo Fronda 2015)

 

Wstęp

Naprotechnologia – z tym terminem prędzej, czy później, spotykają się wszystkie osoby choć trochę zainteresowane sprawami małżeństwa i rodziny, w szczególności każde małżeństwo planujące w potomstwo lub już od jakiegoś czasu się o nie starające. Zawrotna kariera tego określenia widoczna jest również w Polsce, wciąż jednak ciężko jest znaleźć kompleksowe i jednoznaczne wyjaśnienie jego znaczenia. Czym więc jest naprotechnologia, o której ciągle słyszymy ze wszystkich stron? Odpowiedź na to pytanie znajdziemy w książce pt. „Nadzieja na dziecko, czyli cała prawda o naprotechnologii”wydanej w 2015 r. przez Wydawnictwo Fronda. Główną część publikacji, mającą zapewne najbardziej zainteresować potencjalnych czytelników,  stanowi obszerna rozmowa z prof. Thomasem Hilgersem – twórcą zarówno przedmiotowego określenia, jak i założycielem oraz liderem całego ruchu społecznego z nim związanego. Wydawca co prawda sugeruje, że adresatami książki mają być przede wszystkim małżeństwa doświadczające trudności związanych z niepłodnością, jednak wydaje się, że rzeczywisty zamiar jej twórców był o wiele bardziej ambitny.

Po pierwsze, omawiana pozycja dostarcza zwięzłego, a zarazem treściwego (i dającego wiele do myślenia) naświetlenia społeczno-kulturowych okoliczności, w których narodził się współczesny ruch pro life. Mamy okazję cofnąć się do Stanów Zjednoczonych z lat 60. i 70. XX wieku i dowiedzieć się o debatowanych już wówczas głównych problemach bioetycznych (m.in. aborcja, antykoncepcja, in vitro), które do dnia dzisiejszego wzbudzają ogromne emocje społeczne w wielu krajach, także i w Polsce. Co ciekawe, okazuje się, że wiele ówczesnych argumentów podnoszonych przez obie strony zachowuje swą żywotność również i teraz – łatwo możemy zauważyć, że aktualnie jesteśmy świadkami kolejnych stadiów procesu polegającego na tym, że w leczeniu niepłodności „technika zastępuje etykę”, a nowe życie jest na tym gruncie traktowane nie jako „dar”, ale raczej jako „produkt”. I to „produkt” nie tylko sztucznie tworzony („produkowany”), ale też na wcześniejszych etapach wcześniej „zaprojektowany” zgodnie z preferencjami składających zamówienie i płacących za niego „klientów”. Z drugiej strony, okazuje się, że podjęta przez prof. Hilgersa kilkadziesiąt lat temu próba zaproponowania czegoś innego niż medycyna reproduktywna, a więc zajęcie się niepłodnością od strony skutecznego rozpoznawania i eliminowania jej rzeczywistych przyczyn, już od samego początku była dyskredytowana argumentami o rzekomym zacofaniu i podporządkowywaniu medycyny „jakimś” abstrakcyjnym ideałom moralnym.


Kim jest Thomas Hilgers?

Kolejnym ciekawym wątkiem książki jest osoba samego Thomasa Hilgersa, który własnymi słowami opowiada, jak to już w trakcie studiów zaczął prowadzić badania nad naturalnymi wskaźnikami płodności i już wtedy działał w (składającym się wtedy z niewielkiej garstki osób) środowisku pro life, gdzie zresztą poznał swoją przyszłą żonę. Dowiadujemy się wielu ciekawych faktów o życiu osobistym światowej sławy lekarza, a także o jego poglądach i ogromnej motywacji w dążeniu do celu. Sam prof. Hilgers nie ukrywa tego, że na całą jego działalność duży wpływ miały encyklika Pawła VI pt. „Humanae Vitae” oraz nauczanie Jana Pawła II na temat teologii ciała, małżeństwa i rodziny. Uderza to, że do nauczania papieży twórca naprotechnologii nie podszedł w sposób naiwny, polegający na pokornym przytakiwaniu, ale potraktował je jako skierowane osobiście do niego wezwanie do ciężkiej pracy. I rzeczywiście, czytając wypowiedzi prof. Hilgersa, dochodzimy do wniosku, że musi on być osobą bardzo odważną, ale nie zaślepioną idealizmem. Wydaje się, że można bohatera omawianej książki podawać za wzór mądrego (racjonalnego, systematycznego i konsekwentnego) realizatora zasad moralności chrześcijańskiej, wbrew nieprzychylnemu otoczeniu. Bo trzeba też dodać, że czytelnikowi zostają w pamięci fragmenty, w których twórca naprotechnologii przyznaje wprost, że rozwijając prekursorskie metody leczenia odczuwał dojmującą samotność – i to nie tylko w środowisku lekarskim, ale też wśród swoich współwyznawców – chrześcijan. Jak sam przyznaje, jedyne stałe punkty oparcia w jego życiu to więź z żoną i relacja z Bogiem. W tym świetle omawiana książka pozwala nam poznać prawdziwego świadka wiary, starającego się zarazem dać nadzieję na rozwiązanie trudnych problemów wielu innym ludziom.


Naprotechnologia jako przyszłość medycyny

Co dzięki streszczonej wyżej postawie osiągnął prof. Thomas Hilgers? Czym jest dzieło, któremu poświęcił większość swojego życia? Jaka jest jego recepta na ograniczenie negatywnych skutków dominującego współcześnie nurtu „degeneracji ginekologii”? No i czym w końcu jest naprotechnologia? Lektura książki pozwala czytelnikowi poznać w szczegółach tajniki tej nowoczesnej gałęzi medycyny i zorientować się w jej zawiłościach terminologicznych. W tym miejscu wskażmy tylko na kilka najważniejszych cech podejścia wypracowanego przez prof. Hilgersa na podstawie wieloletnich skrupulatnych badań. Naprotechnologia to metoda kompleksowego analizowania przyczyn różnorodnych nieprawidłowości mogących np. ograniczać lub uniemożliwiać poczęcie potomstwa, która na tej podstawie dostarcza zaleceń co do skutecznego leczenia (czasami wystarczy zmiana stylu życia, modyfikacja diety, podanie serii lekarstw, a czasami niezbędny będzie zabieg w szpitalu). Bazuje ona przede wszystkim na naturalnych procesach zachodzących w ludzkim organizmie (metoda ekologiczna), wykorzystująca informacje możliwe do odczytania z tzw. biomarkerów (głównie chodzi o parametry śluzu kobiecego). Jest do metoda ustandaryzowana, powtarzalna i obiektywna, co oznacza, że pacjenci nie są „przywiązani” do jednego lekarza, ale teoretycznie te same czynniki i samą diagnozę mógłby postawić w konkretnym przypadku każdy lekarz na całym świecie, jeśli tylko postępuje według zaleceń stosowanego w omawianym podejściu Modelu Creighton’a. Wśród podstawowych założeń naprotechnologii można wymienić także aktualność i stały rozwój. Prof. Hilgers od początku dbał o to, aby nowe podejście do leczenie niepłodności opierało się na „jednym zintegrowanym języku”, który umożliwi wymianę doświadczeń i wprowadzanie nowych, bardziej skutecznych rozwiązań, jeśli tylko staną się dostępne (i będą spełniały wymagania etyczne). Trzeba też dodać, że reguły naprotechnologii skierowane są nie tylko do lekarzy (dla których opracowano specjalny system kształcenia, rozszerzający wiedzę zdobytą na studiach medycznych), ale również i do innych podmiotów zaangażowanych w proces leczenia: konsultantów medycznych, instruktorów i edukatorów – oni wszyscy powinni posiadać odpowiednią wiedzę i doświadczenie. Częścią całego systemu opracowanego przez prof. Hilgersa są oczywiście również i pacjenci, a bierze się pod uwagę zarówno czynniki ograniczające niepłodność ze strony kobiety, jak i ze strony mężczyzny. To, że metody obserwacji biomarkerów są zrozumiałe dla wszystkich, to przejaw założenia, że kwestia płodności jest sprawą wspólną, która powinna integrować oboje małżonków.

Odnośnie zastosowań leczenia naprotechnologicznego prof. Hilgers wymienia cały katalog przypadków – od najpoważniejszych (np. brak możliwości poczęcia dziecka w długim okresie czasu, nieudane procedury in vitro czy przedwczesne porody) po mniej poważne, ale równie dolegliwe (np. zespół napięcia przedmiesiączkowego, bolesne miesiączki). Ogólnie, omawiane podejście może pomóc w zdiagnozowaniu i leczeniu praktycznie każdego problemu kobiecego (pomaga np. radzić sobie z negatywnymi skutkami długotrwałego zażywania tabletek antykoncepcyjnych) oraz męskiego, zarówno metodami nieinwazyjnymi, jak i nowoczesnymi technikami chirurgicznymi. Dodajmy, że naprotechnologia dostarcza też etycznej metody pobierania męskiego nasienia do badania (bez konieczności masturbacji, a więc bez popełniania grzechu). Co do efektów stosowania leczenia zgodnego z omawianym podejściem, to prof. Hilgersowi najwięcej satysfakcji dostarcza widok zadowolonych pacjentów, nawet, jeśli ich problemu nie udało się rozwiązać w stu procentach. Od strony osoby stosującej naprotechnologię na pewno ważna jest gwarancja etyczności wszystkich metod – kierunek ten cieszy się poparciem instytucji kościelnych w wielu krajach, ale od razu trzeba dodać, że jest on otwarty na wielu użytkowników pod wieloma względami, również i pod względem religijnym – nie jest to w żadnej mierze propozycja skierowana jedynie do katolików. Inny wymiar elastyczności naprotechnologii dotyczy zakresu stosowania – mogą z niej korzystać nie tylko pary niepłodne, ale też pary nie doświadczające w tym zakresie trudności. Można ją wykorzystywać też nie tylko jako pomoc w powiększeniu rodziny, ale też przy odłożeniu go w czasie.  W tym sensie naprotechnologia sprawdza się jako metoda dająca wolność i możliwość świadomego podejmowania ważnych decyzji małżeńskich. Wyróżnia się też wśród innych metod uwzględnianiem nie tylko kwestii czysto medycznych, ale także wymiaru emocjonalnego i duchowego małżeństwa. Widzimy więc, że kierunek wyznaczony przez prof. Hilgersa rzeczywiście jest czymś pozytywnym, nie skoncentrowanym na krytyce, ale proponującym coś nowego i lepszego niż oferta dominującego nurtu w kwestiach płodności.


Zakończenie

Książka pt. „Nadzieja na dziecko, czyli cała prawda o naprotechnologii”, mimo tego, że zawiera wprowadzenie do szerokiej problematyki pro life, nie jest jednak poradnikiem dla pacjentów – na pewno nie zastąpi wizyty u odpowiedniego lekarza czy instruktora. Nie jest także podręcznikiem mającym dostarczyć argumentów w dyskusjach z osobami o przeciwnym światopoglądzie moralnym i politycznym. Może natomiast przyczynić się do obalenia niektórych negatywnych mitów wyrosłych wokół naprotechnologii i pomóc w zrozumieniu stanowiska Kościoła Katolickiego w kwestiach rodziny i bioetyki. Zarówno zresztą Tomasz Terlikowski, jak i sam prof. Thomas Hilgers nie są i nie starają się być obiektywni – zarówno pytający, jak i rozmówca podkreślają swoje katolickie poglądy. I bardzo dobrze – wszelkie próby zachowania „neutralności” i „obiektywności” byłyby w tym przypadku skazane na fasadowość. Chrześcijańskich korzeni współczesnego ruchu pro life nie da się zakwestionować, tym bardziej, że sam bohater książki przyznaje wprost, że naprotechnologia jest „narzędziem ewangelizacji”. Dlatego adresatami omawianej książki mogą być wszyscy chrześcijanie, niekoniecznie zajmujący się bioetyką. Historia prof. Hilgersa uczy nas, że niezależnie od dziedziny jaką się zajmujemy, każda nasza aktywność ma pewien wymiar etyczny i duchowy. Co więcej, dostajemy wyraźny sygnał, że nie można być obojętnym wobec współczesnego zła, któremu warto się skutecznie (mądrze) przeciwstawiać.

Co do ogólnego przesłania omawianej publikacji, to na czytelniku spore wrażenie robi widoczna spójność osobistego światopoglądu prof. Thomasa Hilgersa z założeniami podejścia, któremu poświęcił całą swoją karierę lekarską. O autentyczności jego postawy świadczy zresztą fakt, iż doczekał się pięciorga dzieci, które pod względem działalności społecznej również idą w jego ślady. To chyba najlepszy wskaźnik sukcesu twórcy naprotechnologii. Przesłanie książki jest optymistyczne – prof. Hilgers podkreśla, że w skali światowej środowisko pro life jest bardzo silne (a zatem, jeśli w naszym kraju tego tak wyraźnie nie widać, to sami powinniśmy sobie zadać pytanie: dlaczego?). Wieloletnia działalność amerykańskiego ginekologa przyczyniła się nie tylko do powstania nowej gałęzi medycyny, ale wręcz do utworzenia międzynarodowego ruchu społecznego, promującego zakorzenione w chrześcijaństwie wartości moralne. Można nawet stwierdzić, że rodzi się pewna moda na bycie „napro” – niektórzy filozofowie postulują stworzenie kierunku „naproethics”, a niektóre działaczki społeczne określają się mianem „naprofeministek”. Krótko mówiąc, naprotechnologia jest trendy, a książka pt. „Nadzieja na dziecko, czyli cała prawda o naprotechnologii” jest dobrą syntezą wiedzy na jej temat.






Dodaj komentarz