Naprotechnologia: metoda leczenia na miarę XXI wieku!


- Tutaj, w przychodni doktor zalecił leczenie hormonalne, zaczęłam stosować dietę – schudłam 12 kilogramów, jedząc w zasadzie normalnie. W ogóle nie mogę pić mleka, jeść białka jajek. Lekarz zalecił zażywanie witaminy B i flegaminy – rozrzedzającej śluz w okresie płodnym. To wystarczyło – uśmiecha się kobieta. – Teraz jestem w 13. tygodniu ciąży. Wszyscy są bardzo zaskoczeni, znajomi, rodzina – dodaje.

Beata z mężem są w trakcie leczenia w przychodni. – Z modelem Creightona zetknęłam się na początku tego roku, a ponieważ sama jestem instruktorką naturalnego planowania rodziny szybko się go nauczyłam – opowiada Beata, która ma za sobą dopiero dwie wizyty u dr. Barczentewicza po zakończonym kursie modelu Creightona. – Tutaj leczenie nabrało tempa. Wcześniej nikt nie poszukiwał źródeł tego schorzenia – wyznaje kobieta. Po każdej wizycie podejmowane są konkretne kroki. I od momentu podjęcia leczenia czuję się o wiele lepiej niż kiedykolwiek dotąd. Wykluczyłam z jadłospisu jajka, mleko, gluten, produkty zbożowe, pomidory, paprykę – produkty, które właściwie przez całe swoje życie jadłam, a które niekorzystnie wpływały na moją płodność. Wcześniej miałam też bardzo długie cykle miesiączkowe, z plamieniami pośrodku. Teraz po zastosowaniu diety i leczenia bardzo się zmieniły – są krótsze, plamienia ustąpiły, występuje owulacja, a ja czuję się znakomicie – dodaje kobieta. – Naprotechnologia jest ważna dla ogólnego zdrowia samej kobiety, nie tylko dlatego, że leczy niepłodność. Leczenie obejmuje cały organizm. Odczuwam bardzo dużą różnicę pomiędzy moim samopoczuciem wcześniej, zanim podjęłam leczenie, a tym obecnym. Często czułam się przeciążona, zmęczona, rozdrażniona, a teraz widzę znaczną poprawę, czuję, że mój organizm funkcjonuje dużo lepiej – wyznaje Beata.

Magdalena i Marek również uważają, że są rzetelnie diagnozowani. Mają już jedną córkę. Od czterech lat starają się o kolejne dziecko. Nie odpowiadało im dotychczasowe leczenie, więc zdecydowali się na leczenie w gabinecie doktora Barczentewicza. Nikt nie brał pod uwagę niepokojących sygnałów w cyklu Magdaleny. Nikt w ogóle nie pytał o cykle menstruacyjne, bez obserwacji których nie można przecież stwierdzić stanu płodności kobiety. Lekarze koncentrowali się tylko na wynikach badań laboratoryjnych. Nie brano pod uwagę, w jakich fazach cyklu były wykonywane, a przecież gospodarka hormonalna w poszczególnych fazach cyklu jest bardzo różna. Lekarze uznawali, że wszystko jest w porządku. Teraz, po półrocznym okresie nauki modelu Creightona, od trzech miesięcy leczą się u dr. Barczentewicza. – Miałam nieprawidłowe plamienia – w modelu Creightona szybko okazało się, że mam niski poziom progesteronu, czego klasyczne badania, robione rutynowo w 21. dniu cyklu, nie wykazywały. Wykryto też i wyleczono nadżerkę. Po trzech miesiącach leczenia znów zaczniemy się starać o poczęcie dziecka. We wcześniejszym terminie doktor odradza zachodzenie w ciążę. Bardzo doceniamy tę formę prowadzenia – przede wszystkim jesteśmy wysłuchani, można wyjaśnić swoje wątpliwości i jesteśmy wreszcie leczeni – wyznaje kobieta.

Na zakończenie
Doktor Barczentewicz podkreśla, że małżeństwa są szczęśliwe, gdy ktoś zaczyna drążyć ich problem, szukać przyczyny. Jednak medycyna, jak wszystko, ma ograniczone możliwości działania, nie jest w stanie pomóc wszystkim. Nierzadko małżeństwa, które leczą się w programie naprotechnologii, podejmują procedury adopcyjne, rodzin zastępczych, decydują się na inną drogę ofiarowywania swojej miłości, co przecież też jest formą realizacji powołania małżeńskiego. – Model Creightona pomaga w budowaniu relacji małżeńskich, zmierzaniu się z bezpłodnością, z konkretnym krzyżem, bardzo trudnym doświadczeniem i zobaczeniu sensu tego cierpienia, stanięciu przed ścianą, której nie jesteśmy w stanie przekroczyć – podkreśla doktor Barczentewicz. Fundacja Instytut Leczenia Niepłodności Małżeńskiej wraz Duszpasterstwem Małżeństw Bezdzietnych Archidiecezji Lubelskiej przygotowuje pielgrzymkę do Ziemi Świętej do sanktuariów związanych od wieków z małżeństwami, które miały problemy ze swoją płodnością. – Chcemy pokazać, że szukamy woli Bożej w naszym życiu, rozeznania, w czym zawsze relacja do Boga, modlitwa i pielgrzymowanie pomagają – podsumowuje szef przychodni.

Imiona pacjentów przychodni „Macierzyństwo i Życie” na ich prośbę zostały zmienione.

Artykuł pochodzi z  „Naszego Dziennika”  z 25 listopada, Nr 275 (3901)


Małgorzata Jędrzejczyk





Dodaj komentarz