w poszukiwaniu...

W poszukiwaniu… spóźnionego napro (ale ciągle na czas)

Dawno nic nie było tu nowego. Czas mi ucieka, jak pieron. Ostatnie dwa, trzy tygodnie to po prostu maraton. Jeszcze trochę, jeszcze tydzień i będzie luźniej.

Tymczasem co u napro w naszym domu? :)
Jestem naszpikowana rożnymi suplementami. Pociesza mnie to, że to naturalne rzeczy, a nie jakieś chemiczne cuda. Choć oczywiście to, co naturalne potrafi tak smakować, że klękajcie narody! No nic, nie ma co znowu tak strasznie narzekać… Pomaga mi w braniu tych różnych różności perspektywa zmiany – może coś się w naszym życiu zmieni dzięki temu…

I tu już tylko kroczek mały, aby przeskoczyć do tematu spóźnionego napro w naszym życiu. Wiecie, w czasie wcześniejszego leczenia gdzieś nam ciągle w głowach tłukła się naprotechnologia, ale ciągle się nam wydawało, że to jeszcze nie dla nas, że to jest ostatnia deska ratunku, że wejście w to leczenie, to jest nie wiadomo co. A teraz widzimy, że nie do końca nasze myślenie było słuszne. Bilans jest taki: kilka lat leczenia a w zasadzie nie leczenia, tylko myślenia i gadania (nie do wiary, jak to się stało, że przez ponad dwa lata nie zrobiono z nami NIC!), żadnej diagnozy. A umęczeni jesteśmy bardzo. Czym? Właśnie tym niczym, czekaniem, zawiedzioną nadzieją, bezsensem, nieszczerością, brakiem kompetencji. A tymczasem można było od razu wziąć się za napro i dziś mieć dwa lata porządnej diagnozy i leczenia za sobą. Ech… chciałam Wam napisać, że napro nie musi być traktowane jako ostatnia deska ratunku, ale właśnie jako pierwsze koło ratunkowe. Zanim ktoś – jakiś lekarz – coś sknoci albo będzie proponował leczenia niezgodne z (akurat naszym) światopoglądem, warto być już od razu w dobrych rękach…!
Nie mówię oczywiście, że nikt prócz napro nie potrafi pomóc, pewnie tak nie jest, ale w naszym przypadku była to klęska. Zatem nasze doświadczenie pokazało nam, że nie warto było tyle czekać.
Wszystkich niezdecydowanych i poszukujących zachęcam!

Gabi

Możliwość komentowania jest wyłączona.