w poszukiwaniu...

…mobilizacji

Wakacyjne wojaże się kończą, urlop juz za nami, zakasujemy ręce do pracy. I do tej zawodowej, i do duchowej, i wspólnotowej (wspólnota, w której jesteśmy, ma przerwę wakacyjną) i do pisaniowej:)

Koleżanka powiedziała do mnie ostatnio coś w stylu (parafraza): To jak tam, przez wakacje Wasze leczenie pewnie tak stanęło w miejscu, co?

I tu pomyśłam sobie: o matko! No przecież wręcz przeciwnie! Nie wiem, czy istnieje taka kategoria, jak „napro na wakacjach”! U nas działo się sporo. Przede wszystkim zdecydowaliśmy się na wykonanie badania na nietolerancje pokarmowe. O zgrozo! Wyszło tego sporo. Wiem, że wiele dziewczyn robi to badanie, nawet różni moi znajomi płci męskiej postanowili zrobić sobie to badanie dla zdrowia, dla dobrego samopoczucia, etc. Jednak miałam poczucie, że no może i mnie też coś tam wyjdzie, ale nie spodziewałam się, że aż tyle. Byłam zaskoczona i trochę zbladłam, kiedy dotarło do mnie, że muszę odstawić nabiał (cały, calusieńki), gluten (żegnajcie chleby, ciasteczka, bułeczki, rogaliki, batoniki, makarony i wiele, wiele innych) oraz niektóre owoce. A już dobiło mnie do reszty to, że trzeba to jedzienie zmieniać, tj. powtarzać dopiero piątego dnia od zjedzenia (dla wnikliwych: to, co zjem w poniedziałek, mogę powtórzyć dopiero w piątek). Wszystko po to, aby organizm nie uczulił się na nowe pokarmy przyjmowane zbyt często, skoro odstawiam mu to, na co uczulony jest. Miałam spore wątpliwości, czy ja dam radę tak dbać o jedzenie, przygotowywać je, myśleć o nim, liczyć dni, zapisywać to, co zjadłam…ech… na początku rzeczywiscie był to obłęd. Pierwszy tydzień – w głowie tylko jedzenie. Co zjem, kiedy, jak przyprawione, co wypiję, co kiedy przyrządzę. Ale powiem szczerze, że ten szał przechodzi. Teraz po prostu przeszłam na inne jedzenie, na inny tor myślenia o jedzeniu. I… bardzo to sobie chwalę. Po pierwsze: czuję się dobrze – jakby bardziej wyspana (?), wypoczęta, spokojniejsza, z większym dystansem do sytuacji nerwowych (to aż dziwne, czy to można łączyć z dietą?), o unormowaniu przemiany materii nie wspomnę:P Po drugie: bardzo mi/nam smakuje to nowe jedzenie. Nie wiedziałam, że można takie ciekawe, smaczne dania zrobić ze składników tak po prostu dostępnych (niebawem tu coś wrzucę z przepisów). Bardziej spodobało mi się gotowanie – nowe wyzwania, które prawie zawsze kończą się sukcesem – a to już wielkie coś!!!

Oczywiście, czasem jestem zmęczona dietą, a raczej mam wielkiego smaka na coś, czego nie mogę spożyć, ale jakoś to mija, nie dręczy mnie bardzo. A jak jest bardzo źle, to przytulam się do męża – to zawsze pomaga. A tak bardzo serio: po prostu się modlimy o siłę do trwania w tej diecie, o pomoc Bożą i , jeśli tak ma być, o dobre efekty…

Gabi





Dodaj komentarz