Pomysł Boga

Staraliśmy się o dziecko rok i 9 miesięcy, w tym były 2 karty Napro. We wrześniu 2012 roku zaszłam w ciążę i doczekaliśmy się szczęśliwych narodzin naszego syna.

My odbieramy to, jak Boże uzdrowienie – cudowne nie tylko z racji wyników (u męża pierwsze badanie nasienia kiepskie, ale nie najgorsze, dające nadzieję, drugie badanie nasienia – zera z góry na dół i komentarz pojedyncze nieruchome plemniki w preparacie:( …, u mnie hiperprolaktynemia czynnościowa, niedobór progesteronu, czyli z medycznego  punktu widzenia żadnych szans na zajście w ciążę), ale także pomysłu Boga, jak nam pomóc: medycznie – model Creightona, bromergon (zdążyłam go zażyć ok. 2 tygodnie przed ciążą i pewnie tydzień w trakcie…), witaminy i maca, luteinę też miałam przepisaną, ale nie zdążyłam jej wziąć w sensie leczenia, brałam ją przez cały okres ciąży, wsparcie psychiczne oraz w pewnym momencie trzeźwe popatrzenie na wyniki badań. Uświadomiłam sobie wtedy, że nie zajdę w ciążę, że nigdy nie będę nosić pod sercem dzieciątka, – paradoksalnie ten brak wiary sprawił, że wyluzowałam psychicznie. Wreszcie walka duchowa – msze święte i modlitwy z intencją o uzdrowienie, modlitwy osobiste, rodziny, przyjaciół, kapłanów, sióstr zakonnych, szczególnie s. Kariny i s. Lidii ze Zgromadzenia Sióstr Najświętszej Rodziny z Nazaretu, we wspólnotach także za wstawiennictwem wielu świętych oraz prezent od bliskiej koleżanki: 30 mszy św. odprawionych właśnie we wrześniu…

Pamiętam, że któregoś dnia przytulaliśmy się i płakaliśmy oboje, że to już koniec, że nie ma szans – głównie przeżywaliśmy wyniki. Wtedy też podjęliśmy decyzję, że niezależnie od wyników skończymy cały program Napro w sensie, że leczymy się pełne dwa lata, akurat do naszej 5 rocznicy ślubu, żebyśmy kiedyś sobie nie wyrzucali, że może trzeba było, że za wcześnie zrezygnowaliśmy. Wtedy też zastanowimy się i podejmiemy decyzję o adopcji. Jak byśmy postąpili? Nie wiem. Mogę tylko przypuszczać, że gdyby się okazało, że wyniki choć trochę się poprawiają w trakcie leczenia, to pewnie byśmy dalej walczyli, ale tego się już nie dowiemy.

Zanim trafiliśmy do lekarza Napro, byliśmy też u innych lekarzy – przepisano mi Duphaston bez zrobienia jakichkolwiek badań – pozostawię to bez komentarza. I choć nie chcieliśmy in vitro, bo uważamy tą technikę za nieetyczną, to przy okazji badań usłyszeliśmy takie słowa: „Państwo nawet na in-vitro się nie nadają”.

Cieszyliśmy się ogromnie, że jest dzidziuś, ale też bardzo martwiliśmy, bo mieliśmy status zagrożony… Początkowo miałam krwiaka w macicy, który się na szczęście wchłonął. Leżałam ze względu na plamienia i skurcze. Z czasem najtrudniejszy był brak konkretnej przyczyny medycznej, dlaczego te skurcze nadal są i musiałam leżeć 7 miesięcy. Znowu staraliśmy się działać na wszystkich frontach – brałam luteinę, leżałam, rozmawiałam, czasem wypłakiwałam to, co mnie bolało, modliłam się, słuchałam Czatachowej, przychodził do mnie akolita z Komunią św. co niedzielę i oczywiście dużo modlitwy wokół nas (m.in. moja mama oraz śp. babcia codziennie odmawiały za nas cały różaniec).

Pamiętam też taką sytuację na początku ciąży, kiedy pewnego wieczoru miałam bardzo silny ból brzucha i części krzyżowej kręgosłupa. Baliśmy się, że to już koniec… Ból był tak silny, że myśleliśmy o wzywaniu pogotowia, ale szczerze mówiąc, bałam się, że może być gorzej, bo przecież nie wiadomo, na kogo trafię… Zaczęliśmy się rodzinnie modlić – nowenną zawierzenia Sercu Jezusowemu i różańcem, i ból ustąpił, a rano u naszego lekarza okazało się, że wszystko jest dobrze :) Pod koniec ciąży, kiedy miałam bardzo silny ból chyba w okolicy żołądka, również pomogła rodzinna modlitwa i wezwanie mocy z wysoka, za co jestem Bogu i Matce Bożej bardzo wdzięczna.

Może jeszcze wspomnę o nietolerancji pokarmowej. Zaszłam w ciążę pomimo alergii i ze względów finansowych zdecydowałam się na badanie dopiero w ciąży, czego bardzo żałowałam, bo trudno było mi przestrzegać diety. Starałam się dotąd, dopóki nie przyśniło mi się, że jem jabłko ;) Wtedy zaczęłam znów jeść normalnie, także ze strachu, że nie dostarczam dzidziusiowi wszystkich składników pokarmowych. Dodam, że moja nietolerancja okazała się nietypowa, głównie na cytrusy, mleko krowie, niektóre przyprawy, miód, jajko i owoce, natomiast gluten spokojnie mogłam wcinać :) Nie wiem, czy to miało jakiś wpływ na zajście w ciążę.

Nasza walka zakończyła się pomyślnie i doczekaliśmy się narodzin naszego ukochanego synka Józia 9 czerwca 2013 roku :) Do szpitala pojechaliśmy prosto z sobotniego spotkania Duszpasterstwa u ss. Nazaretanek w Krakowie w dniu Wspomnienia Niepokalanego Serca Najświętszej Maryi Panny. Dzidziuś urodził się z rączką do przodu zamiast wzdłuż ciała, ale na szczęście cały i zdrowy, za co wyrażamy Bogu i Matce Bożej głęboką wdzięczność oraz dziękujemy wszystkim, którzy przyczynili się modlitwą do naszego szczęścia.

Marysia i Jarek







Komentarze: (2)


  1. Szczerze gratuluję synka. Piękna historia…a podobnych już słyszałam kilka. My po 10 latach małżeństwa (w tym 30 cyklach w napro) powoli tracimy wiarę, że doczekamy się maleństwa.

  2. Dzięki. Przykro mi, że wielu naszych przyjaciół i wiele małżeństw wciąż czeka… Bardzo chciałabym, żebyście także doczekali się potomstwa. Będziemy się modlić także za Was. Pozdrawiamy bardzo serdecznie.

Dodaj komentarz