Śniło jej się, że mam córeczkę…

Kiedy na studiach pisałam pracę zaliczeniową o pomocy psychologicznej dla osób doświadczających niepłodności, nie sądziłam, że kiedyś i mnie dotknie ten problem. Już jako studentka wiedziałam, że bardzo pragnę być mamą i że to ważniejsze niż kariera zawodowa czy inne obszary życia. Gdy jednak krótko po ślubie zaczęliśmy się z mężem starać o dziecko, mijały kolejne miesiące, a ja nie zachodziłam z ciążę. Niepokój narastał i w końcu rozpoczęliśmy badania. Ze szpitala wyszłam w Wielki Piątek z diagnozą „Niepłodność pierwotna”. Nikt ze mną nie porozmawiał, dostałam po prostu taki wypis. Poszłam do dominikanów na Liturgię Wielkiego Piątku, by wypłakać się Jezusowi. Potem ciągnęły się dalsze badania, próby leczenia. Po jakimś czasie zaproponowano nam in vitro, na które nie zdecydowałam się z przyczyn etycznych.  Mąż jest niewierzący, ale uszanował moją decyzję.

Trudno opisać cierpienie, z jakim wiązała się dla mnie bezdzietność. To były lata nadziei i rozczarowań, przeżywania co miesiąc kolejnej żałoby, gorących modlitw, które zdawały się pozostawać niewysłuchane… Czytałam historie biblijnych kobiet, które pragnęły dziecka, jak Rachela czy Anna, i łączyłam się z nimi w ich rozpaczy. Pewien mądry benedyktyn powiedział mi, że jedynym sposobem, bym tak nie cierpiała, jest wyjście z błędnego koła braku; skupienie się na tym, co mam. Na początku te słowa wywołały we mnie bunt; on wybrał swoją drogę zakonną, a ja pragnęłam być mamą i nie mogłam. Potem jednak zrozumiałam, że miał rację; nie było innego sposobu, bym była szczęśliwa. Na rekolekcjach Wspólnoty Abraham i Sara zobaczyłam małżeństwa, które były szczęśliwe mimo krzyża niepłodności. Zaczęłam szukać woli Boga wobec mojego życia i cieszyć się tym, co otrzymuję. Odkryłam w sobie miłość do Bliskiego Wschodu i zachwyt wschodnim chrześcijaństwem, i zaczęłam wspierać tamtejszych braci. Pojechałam do Egiptu, Libanu i Syrii. Skończyłam też szkołę coachingu i zaczęłam kształcić się w obszarze terapii, by móc lepiej służyć innym. Myślałam, że może Bóg nie chce, bym była mamą i że muszę przyjąć Jego wolę. Widocznie moje powołanie jest inne. W ramach własnego rozwoju poszłam na chrześcijański coaching i tam na nowo pojawił się temat macierzyństwa. Przecież to pragnienie pozostało w moim sercu, mimo że żyłam pełnią życia.

Mój mąż zaproponował mi, byśmy podjęli leczenie w naprotechnologii. Nie miałam już ochoty na kolejne medyczne działania, ale zgodziłam się ostatni raz spróbować. Pani doktor nie mówiła tego, co słyszałam wcześniej- że mam dobre wyniki badań i nie zachodzę w ciążę przez stres. Przeprowadziła rzetelną diagnostykę i zaproponowała leczenie. Zapisałam w pamiętniku pytanie do Boga: „Czy jestem powołana do macierzyństwa?” Wkrótce napisała do mnie koleżanka, chrześcijanka z Pakistanu, która dostała azyl w Polsce z powodu prześladowań religijnych. Śniło jej się, że mam córeczkę. W tym samym czasie ja też miałam sen, że jestem w stanie błogosławionym.

W czasie, gdy rozpoczęliśmy diagnostykę w poradni naprotechnologii, poszłam do spowiedzi w kościele św. Teresy w Łodzi. Spowiednik powiedział mi o Mszach z modlitwą za wstawiennictwem św. Dominika Savio, podczas których wyproszono już wiele łask poczęcia dziecka. Od tego momentu w miarę możliwości co miesiąc na nie chodziłam. Podczas którejś Mszy zdenerwowało mnie coś, co ksiądz powiedział w kazaniu i pomyślałam: „Panie, mam dosyć, nie przyjdę już na te Msze, chyba że w ciąży.” Na następną Mszę, miesiąc później, przyszłam rzeczywiście w stanie błogosławionym ????

Oczywiście nie byłam zaskoczona, gdy na USG usłyszałam, że to dziewczynka. W szkole rodzenia mówiono nam, że przed porodem warto dokończyć sprawy, pojednać się z innymi i wyspowiadać. Wtedy poród może się rozpocząć. Poprosiłam męża, by pojechał ze mną na Mszę za wstawiennictwem św. Dominika Savio, pomodliłam się tam o szczęśliwe rozwiązanie i poszłam do spowiedzi. Następnej nocy rozpoczęła się akcja porodowa. Weronika urodziła się ponad 11 lat po ślubie i 2 tygodnie przed moimi 40tymi urodzinami. Ma już ponad 2 latka, a ja patrzę z zachwytem na ten Boży cud. Chwała Panu!

Agnieszka











Dodaj komentarz