Naprotechnologia: metoda leczenia na miarę XXI wieku!


Diagnoza i leczenie, pokora i cierpliwość
Leczenie w naprotechnologii wyróżnia m.in. komunikacja lekarza z pacjentem. Daje ona możliwość dobrego badania, podmiotowego, rozszerzonego wywiadu. Lekarz otrzymuje bardzo precyzyjne informacje o tym, jak wygląda każdy cykl kobiety. Tego brakuje w tradycyjnej ginekologii. – Możemy wykonać badania USG, badania hormonalne, możemy ich zrobić kilka, kilkanaście w czasie cyklu, ale nie możemy tego robić co miesiąc. Jest to niemożliwe z fizycznego, a także finansowego punktu widzenia. Natomiast prowadzenie obserwacji w modelu Creightona daje nam pełną obserwację sytuacji hormonalnej u kobiety przez okres 6 czy nawet 12 miesięcy, 18 miesięcy, tak długo jak jest pod naszą opieką i jak długo prowadzi obserwację według modelu Creightona, co nam na wstępie pomaga w ustaleniu rozpoznania i właściwego leczenia, a później daje nam możliwość monitorowania leczenia – wyjaśnia dr Barczentewicz. – My nie zaprzestajemy leczenia np. po trzech miesiącach stymulacji hormonalnej, jak to się dzieje w klasycznym sposobie leczenia. Nam obserwacja modelu Creightona i badania hormonalne wykonywane precyzyjnie, we właściwym okresie cyklu – np. w środkowej fazie lutealnej – dają możliwość zobaczenia, czy zostały usunięte przeszkody hormonalne, chociażby te do uzyskania ciąży – kontynuuje ginekolog położnik. Jeśli przeszkody zostały usunięte, leczenie jest kontynuowane. Gdy prawidłowe cykle się utrzymują, wówczas małżeństwo może starać się o dziecko przez 12-18 miesięcy. Potrzeba więc cierpliwości, a wiele pacjentek leczy się nawet przez 24 miesiące i dopiero po tym okresie przychodzą spodziewane efekty – poczynają się i rodzą dzieci. Nie wszyscy wytrzymują tak długi okres diagnostyki i leczenia. Niektórzy rezygnują. Ci, którzy czekają, mają większe szanse na upragnione owoce. Najczęściej jednak kobiety, widząc pozytywne zmiany, gdy ustępują objawy napięcia przedmiesiączkowego, po zastosowaniu leczenia hormonalnego, farmakologicznego, właściwej diety, gdzie rozpoznaje się nietolerancje pokarmowe, kontynuują leczenie i obserwacje.

Doktor Barczentewicz, biorąc przykład z kolegi naprotechnologa – dr. Phila Boyle’a, który w ośrodku w Irlandii wprowadził rutynową praktykę badania nietolerancji pokarmowych, sprawdzającego poziom przeciwciał w klasie IgG – również zwraca uwagę na znaczenie diety. – Obserwujemy, że ma to duże znaczenie czy to w przypadku endometriozy, czy w przypadku przedwczesnego wygasania czynności jajników, w chorobach tarczycy. Także późniejsze leczenie hormonalne jest o wiele bardziej skuteczne. Można stosować mniejsze dawki leków przy zastosowaniu odpowiedniej diety przez pacjentki z problemem nietoleracji pokarmowej – podkreśla dr Barczentewicz.

Co na to pacjentki?
Opracowania na temat naprotechnologii, artykuły, a nawet doświadczenia lekarzy czy instruktorów przekonują o sensie, skuteczności toku leczenia, jaki proponuje ta dziedzina medycyny. Jednak rozmowa z pacjentkami, które doświadczają najpierw bólu niepłodności, a potem – po zastosowaniu się do prostych nieraz rozwiązań – zdrowieją, poprawia się ich samopoczucie, ogólna kondycja zdrowotna, rodzą dzieci, przekonuje najwymowniej. Ich historie wzruszają, ale też oburzają, w sytuacjach gdy problem był prosty do rozwiązania, a ciągnął się latami, pożerał ogromne pieniądze na nieprzynoszące skutków leczenie, upokarzające sztuczne inseminacje czy in vitro. Gdy trafiają już pod dobrą, kompetentną opiekę, uspokajają się, wyciszają, są otwarte i chętne do dzielenia się swym doświadczeniem. Przebija z nich jakieś niewypowiedziane piękno.

Joanna ze swym mężem Patrykiem, zanim trafili do przychodni „Macierzyństwo i Życie”, przeszli 9 lat prawdziwej gehenny, oczekując na dziecko. – Nikt nam nigdy nie powiedział, dlaczego nie możemy mieć dzieci. Jestem po dwóch laparoskopiach. Było podejrzenie endometriozy, ale nikt dokładnie nie stwierdził, co mi dolega. W ciągu dwóch lat poddawaliśmy się dziewięciu sztucznym inseminacjom, które nie przynosiły efektów – wspomina kobieta. – Wydaliśmy mnóstwo pieniędzy – dodaje. Nikt nie mówił o naturalnym planowaniu rodziny, o okresach płodnych, niepłodnych. – To było obrzydliwe – kwituje tamten okres Patryk. – W naszych poszukiwaniach dotarliśmy do ośrodka w Białymstoku. Tam proponowano nam wyraźnie in vitro – dopowiada mężczyzna. Nie braliśmy tego pod uwagę.


Małgorzata Jędrzejczyk





Dodaj komentarz