Małymi krokami do zdrowia

Nerkowy alarm w lutym

Dobrze, że udało mi się w lutym pozbierać i wrócić do normalności. Moja wewnętrzna chęć do walki znów okazała się potrzebna.

Mężowi przy kontroli hormonów w październiku 2013 wyszło nieprawidłowo pewne badanie funkcji nerek, mianowicie kreatynina. Nigdy wcześniej nie miał badanej, jakoś nikomu nie przyszło to do głowy, ot – przypadek… Ale ponowne oznaczenie po miesiącu – znów taki wynik. Gdy w lutym nadal nic się ni zmieniło – wszczęłam alarm: za wysoki poziom przez cztery miesiące - to nie było przypadkowe.
 Jak bardzo „zły” był to wynik? Mowiąc najprościej – wyglądało tak, jak gdyby połowa miąższu nerek nie pracowała. Oczywiście z jedną nerką można żyć, ale jeśli druga zawiedzie?… Ma się spory kłopot. Koniecznie należało sprawę wyjaśnić, zwłaszcza, że wiadomo, iż aktywny metabolit witaminy D jest produkowany w nerkach, a my wciąż mamy niedobór. Może właśnie z tego powodu? Dodam, że nasza niezawodna naprotechnolog nakazała wykonać badania uzupełniające krwi i moczu, klirens z dobowej zbiórki (a fe! – no ale skoro trzeba…) oraz USG nerek.
Cudem udało nam się to zrobić w przeciągu jednego bardzo nerwowego tygodnia i okazało się, że… pacjent za mało płynów przyjmuje! 
A ja się dowiedziałam, że mąz wypija szklankę herbaty rano i drugą… wieczorem…

Taka trywialna przyczyna?!? Tak mała rzecz, że aż trudno uwierzyć! Ale przynajmniej mogłam odetchnąć: uff, znowu coś się wyjaśniło. Co za radość, że nie trzeba niczego wszczepiać ani wycinać… Okazuje się, że nie tylko jedzenie, ale też napoje są ważne. Po raz kolejny coś trzeba w życiu poprzestawiać, zmieniać nawyki, nauczyć się częściej w pracy robić przerwę na picie i chodzenie do toalety, co już właściwie we współczesnym świecie oznacza walkę z systemem, bo kierownik zgrzyta zębami…

Nawadniamy się oboje. Dzień zaczynamy od gotowania kawy zbożowej „Kujawianka” (wiem, że ma nieco glutenu, ale nie zauważylam u siebie żadnych negatywnych objawów - brzuch nie boli, karta CrMS bez zmian). W pracy mąż zjada 0,7l warzywnej gęstej zupy z termosu - zupy liczą się do bilansu płynów - i wypija dwie herbaty zwykłe, tzn. czarne. Po powrocie do domu dwie szklanki soku winogronowego „made in” teściowa lub ciepła woda z miodem, pod wieczór herbata ziołowa do kolacji. I tu szok! mój mąż dał się namówić na rumianek i kwiat lipy!! Kopru włoskiego niestety nie cierpi, a szkoda, bo przecież bardzo dobrze działa on na „brzuszkowe” problemy. Ja w pracy wypijam koper włoski i rooibos. Pychotka! Przed snem jego rarytas – herbata z cytrynką. W ten sposób osiągamy 2l płynów, jak zaleciła nasza pani doktor!
Kawę pijemy już tylko od święta, ale coraz rzadziej – po filiżance wpadam w baaaaardzo nieprzyjemną nerwowość i dygotanie :-? . Odzwyczaiłam się po prostu. 

Wniosek z tej historii jest taki, że warto zrobić sobie komplet badań ogólnych, taki przegląd organizmu, nawet, jeśli coś pozornie nie jest związane z płodnością. Jestem przekonana, że ciągłe odwodnienie u męża mogłoby skutkować kamicą za jakiś czas, gdybyśmy „przypadkiem” tego nie odkryli.

ingloriel





Dodaj komentarz