raz... dwa... trzy... szukam

Puk, puk… Pan Bóg.

Wydawało mi się, że zawsze ze wszystkim mam pod górkę…ot taki wrodzony brak optymizmu. Całe szczęście, że w tej materii mąż jest moim przeciwieństwem. Z uwagą mu się zawsze przyglądałam, jak ufnie i wytrwale potrafi rozmawiać z Szefem, którego ja niestety kiedyś w przypływie rozgoryczenia po kolejnej, comiesięcznej porażce nazwałam Trąbiarzem … no bo mnie w trąbę robił. Tak to wtedy czułam.
Zwątpić nie było trudno. Jednak to uwierało i instynktownie szukało się Bożej deski ratunku. A to w przypływie wiary napisałam do sióstr z prośbą o pasek św. Dominika, o modlitwę, a to się dowiedziałam, że moi serdeczni przyjaciele, którzy napotkali podobne trudności „staraczkowe” odkryli dla siebie naprotechnologię, a to poprosiłam proboszcza o odprawienie mszy w naszej intencji, a on z kolei postarał się wtedy o sprowadzenie relikwii bł. Jana Pawła II do naszego kościoła.
I tak to jakoś Pan Bóg krążył. Wstrząsy i tąpnięcia życiowe były nadal, mniejsze, większe…ale pomału oczy się otwierały.
Pamiętam pewne niedzielne śniadanie, przy którym ukryłam twarz w dłoniach i ryczałam jak bóbr, gdy mąż przekazał mi informację, że znajomym się udało… a przecież w mojej ocenie oni nie zasłużyli, bo to, bo tamto…Niby wiem, że to nie mnie oceniać, a jednak…
Pomyślałam, że pocieszenie przyniesie mi rozmowa z przyjaciółką od napro…śmiało wykręciłam jej numer i po chwili usłyszałam zmęczony głos w słuchawce. Po chwili zwykłego babskiego klachania i przekazania wiadomości, jaką mąż mi zaserwował do herbaty, że tamtej się udało…ona mnie zapytała, czy mam możliwość podjechania do Czech, bo lekarz przepisał jej progesteron. Zapadła krępująca cisza w słuchawce po jednej i po drugiej stronie. Zadałam tylko jedno pytanie, żeby się utwierdzić w tym, co pomyślałam i obie się rozpłakałyśmy. Ona, bo nie wiedziała jak mi to przekazać i jak ja to przyjmę, że jadąc spory czas na tym samym wózku starań, ona z niego zsiadła… ja, bo przyjęłam to kiepsko.
Z pewnej perspektywy wiem, że nasza przyjaźń przetrwa, bo już potrafię się cieszyć z Oleńki, która jeszcze rośnie w jej brzuchu…a lada chwila zobaczy twarz swojej ciotki i mam nadzieję, że ją polubi.
To był czas, który chwiał nami w posadach… i przyszła refleksja. Co dalej? Ogarniało nas zniechęcenie, narastała frustracja, a w klinice, w której podobno byliśmy leczeni zaproponowano nam rozpoczęcie procedury in vitro. I wtedy nastąpiło wielkie PUK, PUK… PAN BÓG. Burza uczuć, plątanina emocji, na którą nie znajdę słów…wywiesiłam białą flagę.
Mąż nie odpuszczał, sam zaczął szukać różnych informacji, twierdząc, że jeszcze trzeba próbować inaczej, że jeszcze wachlarz możliwości nie został wyczerpany. Bardzo uważnie prześledził różne informacje dotyczące naprotechnologii i wybrał Kraków. Pewnie trochę przez mój sentyment do tego miasta, wiedział, że to dobrze nastroi. Zdecydowaliśmy się spróbować.

Tekstura





Dodaj komentarz