Pozwól mi chociaż mieć marzenia…

Pozwól mi chociaż mieć marzenia… Życie z endometriozą i nie tylko.

Tak to właśnie było. To wołanie do nieba chociaż o odrobinę chleba. O chwilę zapomnienia, o moment wytchnienia, o kolorowy dzień, o słońce czy deszcz, które zawsze niosą za sobą konkretne potrzeby, a za którymi stoi zawsze prawdziwy człowiek ze swoimi troskami i marzeniami.

Nie ma w tym nic dziwnego. Każdy chciałaby doświadczyć czegoś dobrego i pięknego, co zostanie wyryte mu w pamięci na zawsze. Czemu to właśnie ja mogłam dostąpić tego zaszczytu? Nie wiem, ale za to wiem, że od dziecka byłam dziwnym dzieckiem? Chyba jednak nie – dziwnym, po prostu wrażliwym dzieckiem. I tak już zostało i raczej się to nie zmieni.

Doświadczenia życiowe jakimikolwiek by one nie były – budują! Tworzą Cię od środka, łączą poszczególne elementy twojego ciała. Połączenie tej wrażliwości i zarazem siły stało się dla mnie mocą wyzwalającą od wszelkich ucisków. Cały czas się zastanawiam, jak temu wszystkiemu sprostałam w życiu? Podobno każdemu jest dane tyle, ile ktoś jest w stanie udźwignąć – zgadzam się w 100%. To wszystko, co miało miejsce było dużą lekcją pokory i jestem wdzięczna Panu Bogu za te wszystkie próby.

Niestety należę do grona tych osób, które nie oczekują od życia „powodzenia”. Zawsze patrzę na świat realistycznie. Nie barwię na siłę kwiatów, jeśli tego nie potrzebują czy nie jest to konieczne. Zmagania w moim życiu odbywały się na różnych płaszczyznach. Nie będę przytaczać konkretów. To już jest przeszłość od dłuższego czasu zaakceptowana przeze mnie i przebaczona.

Kiedy pojawiły się problemy zdrowotne, a było ich parę do przejścia – walczyłam jak mogłam. I tylko ta siła wewnętrzna, którą odziedziczyłam pomogła mi przetrwać. Pomogła mi ona również mierzyć się z innymi troskami.

Tak to było…
Zatem w skrócie: były doświadczenia życiowe, były problemy zdrowotne, były zmagania z rzeczywistością i otoczeniem. Były… Były również starania i walka z nadzieją na „nowe życie”. To maleńkie życie, które jest najcenniejszym skarbem od Pana Boga. Czekaliśmy na cud 4 lata.

Cały czas się zastanawiam, dlaczego jedne pary mogą dostąpić tej łaski, a drugie nie. Nie znam na to odpowiedzi. Jedyne, co było dane mi poznać w tym czasie, to rozpoznanie swojego powołania w życiu. I tak powinny podejść do tego wszystkie pary, które starają się z problemami o dziecko. Powołanie to bardzo ważna i piękna kwestia w życiu. Każdy jest stworzony do czegoś. Nie ma pustego życia, co najwyżej może stać się ono pustym i zaniedbanym przez nas samych.

Rozmowa z Panem Bogiem
Jak mówił do mnie Pan Bóg?
Mówił wiele razy przez Pismo Święte, przez konkretne sytuacje i ludzi stawianych na mojej drodze. Czasami był głuchy na moje pytania, ale czym jest wierność? To najważniejsze zaufanie jakim możemy Go obdarzyć.

Wiedziałam, że ciąża się kiedyś pojawi. Takie przynajmniej uzyskiwałam odpowiedzi. Co prawda czas uciekał, ale za to cierpliwość, jaką miałam wyćwiczoną ;)

• PnP 2,3: „Jak jabłoń wśród drzew leśnych, tak ukochamy mój wśród młodzieńców. W upragnionym jego cieniu usiadłam, a owoc słodki memu podniebieniu”. odsyłacz –> por. Łk 1,35 „Zwiastowanie Maryi” :) Proroczy sen męża.
• 2 Ks. Machebejska: „Powracając z miejscowości położonych w Persji, zapadłam na niebezpieczną chorobę. Uważam jednak za konieczne czuwać nad wspólnym dobrem wszystkich. Nie rozpaczam nad swoim zdrowiem, przeciwnie mam wiele nadziei, że wyjdę z tej choroby.” Jak będzie u mnie…?
• „wskażę drogę, dam wskazówki” – tyle pamiętam z któregoś fragmentu..
• modlitwa wstawiennicza: „Jesteś moją umiłowaną córką, w tobie mam upodobanie”. Mam być drogowskazem dla innych.
• „Nie pozbywajcie się więc nadziei waszej, która ma wielką zapłatę. Potrzebujecie bowiem wytrwałości, abyście spełniając wolę Bożą dostąpili obietnicy.”
• „MIEJ UFNOŚĆ W PANU I CZYŃ TO CO DOBRE, A BĘDZIESZ MIESZKAŁ NA ZIEMI I ŻYŁ BEZPIECZNIE. RADUJ SIĘ W PANU A ON SPEŁNI PRAGNIENIA TWEGO SERCA”.
• „Ukochałem Cię odwieczną miłością, dlatego też zachowałem dla Ciebie łaskawość. Znowu Cię zbuduję i będziesz odbudowana”.

Choć zmagania w małżeństwie są wspólne, zawsze wiedziałam, że to mój problem. Tak.. nie można tak myśleć, ale taka już jestem. Wyrzucałam sobie, że to moja wina.

Naprotechnologia
Dzięki nieprzypadkowej sytuacji poznałam (ośmielę się powiedzieć) sobowtóra. Te same przejścia, te same zmagania, te same dolegliwości, ten sam ból. Dzięki tej osobie trafiłam razem z mężem do doktora naprotechnologii oraz instruktorki modelu Creightona. To nie był przypadek. W końcu 2 tygodnie wcześniej modliłam się na Kalwarii z prośbą o postawienie na mojej drodze życia, takich ludzi, takich sytuacji, które pozwolą mi wrócić do formy zarówno fizycznej jak i psychicznej oraz wskażą właściwą drogę.

U samego lekarza walczyliśmy o ciąże trochę ponad rok. Cały ten okres był budujący, inspirujący, ale też trudny. Wszyscy ruszyliśmy z zapałem, który z czasem się wypalał, a raczej przygasał, by na nowo wznowić swoją siłę. To są normalne momenty, nie tylko my mieliśmy chwile zwątpienia. W tej drodze towarzyszył nam doktor, który na równi z nami przeżywał wszystkie nasze potyczki. W końcu co miesiąc przeżywało się coś na miarę żałoby.

Cud poczęcia! Tak to było…
W końcu wybił ten dzień! I to nie byle jaki!
Chyba w największym jak do tej pory naszym kryzysie z mężem, kiedy wszystko straciło sens, kiedy było źle, kiedy jak co miesiąc słyszeliśmy to samo: „nie pękł” – stał się CUD.

Cykl wcześniej pojawiła się nadzieja. Zmiana leku i zastosowanie innego przyniosły zamierzony efekt. Pomyślałam – w końcu od roku zaczęło się coś dziać. Na krótko radość trwała. W bieżącym cyklu, kiedy po raz kolejny poszliśmy podglądnąć pęcherzyk czy pękł – szybko wróciliśmy na ziemię. Widzieliśmy go, wyglądał jak niespełnione marzenie. Czujne oko doktora, stwierdziło tylko obecność niewielkiej ilości płynu obok tego pęcherzyka. Być może był drugi pęcherzyk, ale to tylko gdybanie, bo wcześniej nie widzieliśmy innego. Moje jajniki często płatały figle i były niewidoczne w obrazie usg.

No i był drugi – owiany wielką tajemnicą, skrywany przed wszystkimi jak Zwiastowanie NMP.
Po tej wizycie czułam się zrezygnowana, a raczej pogodzona. Chciałam zamknąć ten rozdział, a przynajmniej zdystansować się do niego. Wiedziałam, że to co jestem jeszcze w stanie udźwignąć, to kolejna operacja, która w tym roku gdzieś tam na mnie czekała. Po wyjściu ze szpitala zajęłam się przygotowaniami do niespodzianki z okazji 30 urodzin męża, planowaniem naszego przyszłego mieszkania, kosztorysem, projektem. Nawet nie wiedziałam, kiedy ten czas zleciał i jak szybko.

Wielki Tydzień
Kiedyś sobie marzyłam, że na 30-te urodziny męża zrobię test ciążowy. I zrobiłam. Wiedziałam, że test wyjdzie w jakimiś stopniu pozytywny, ponieważ w drugiej połowie cyklu przyjmowałam zastrzyki zawierające hormon ciąży, które miały wspomóc mnie w następnym cyklu. Zupełnie bezstresowo podeszłam do testu, uśmiechnęłam się i rzuciłam go do torebki. Nawet nie wiem czemu go nie wyrzuciłam, jak to zawsze miało miejsce. To był początek Wielkiego Tygodnia. Nawet mężowi powiedziałam, że robiłam test, że miał być to najlepszy prezent. Ale dlaczego ja go w ogóle zrobiłam? Nie wiem, przecież nie pękł… W Wielki Wtorek obudziłam się tuż przed 6 rano. Bardzo wybudzona, jakbym od kliku dobrych godzin była na nogach. Nie wiedziałam, co robić, przypomniało mi się, że kiedyś o tej porze mierzyłam zawsze temperaturę. Zmierzyłam… Temperatura była dość wysoka. Przez to, że kiedyś dość systematycznie kontrolowałam temperaturę cały cykl, wiedziałam, jakie miewałam wartości.

Stwierdziłam tylko tyle, że okres jeszcze dzisiaj się nie pojawi. Poszłam do pracy, dzień jak co dzień. Po południu zaczęła mnie nachodzić ogromna senność. Gdyby nie praca tego dnia do godziny 17, nie wiem jakbym ustała na nogach. W pracy miałam dziwną sytuację – z niczego się rozkleiłam. Tak po prostu, a że ja zawsze muszę mieć powód do płaczu, choćby najmniejszy przez siebie wyimaginowany, to brak takiego powodu zaczął mi dawać do myślenia. Czy ze mną jest wszystko w porządku? Jeszcze jeden był objaw, który towarzyszy mi po dzień dzisiejszy, ale to już zostawię dla siebie. W momencie stwierdziłam, że pójdę kupić jeszcze jeden test i wykonam go jutro z rana, co by rozwiać wszelkie wątpliwości.

Takie bezstresowe testy mogłabym wykonywać cały czas! Bo czego się spodziewać i czego się obawiać, skoro wszyscy wiedzieliśmy, że nie pękł. Nie było mowy o rozczarowaniu – rozczarowanie było 2 tygodnie temu. Dzisiaj był zwykły dzień. Dla mnie to była formalność, aby potwierdzić tylko, że hormon ciąży podawany mi w zastrzykach w drugiej połowie cyklu ze mnie ulatuje. Kreska miała być jaśniejsza, tak jak kiedyś było mi dane to zweryfikować przy jednym z cykli. To była Wielka Środa. Zrobiłam i zastanawiam się, patrzę i rozmyślam, ale ta kreska jest chyba ciemniejsza, na pewno nie jaśniejsza. Szukam pierwszego testu do porównania – w końcu go nie wyrzuciłam. No jest ciemniejsza! Patrzę się na smacznie śpiącego męża, szybka decyzja: dzisiaj Wielka Środa, powtórka w Wielki Piątek, o ile miesiączka nie zapuka. Popatrzyłam się na niego i pomyślałam jak bardzo go kocham. Pojechałam z samego rana na badanie z krwi. Co mogłam zrobić? Mogłam wykonać badanie na obecność hormonu ciążowego, który wiedziałam, że wyjdzie mi pozytywnie, bo w końcu przyjmowałam zastrzyki a testy wyszły pozytywne. Wiedziałam, że więcej dowiem się dopiero w Wielki Piątek, kiedy wykonam ponownie badanie, żeby sprawdzić czy BeHCG przyrasta czy opada. Wykonałam tego dnia jeszcze badanie progesteronu. To ono w ostatecznym rozrachunku dało mi już dużo do myślenia. Stężenie wyszło wysokie – i na pewno nie zwiastowało nadejścia na dniach okresu.

Spokojnie czekałam do Wielkiego Piątku. Tego dnia czekałam już jak na szpilkach. Pamiętam, że o mało nie zmaściłam Wielkanocnej Babki. BetaHCG wzrosła ponad dwukrotnie. Dla mnie to był czytelny sygnał. Takie rzeczy nie dzieją się przypadkiem i w tak wielkim czasie zbliżających się Świąt Zmartwychwstania. Choć doktor jeszcze studził zapał, ja już wiedziałam, że stał się CUD.

Mąż dowiedział się w właśnie Wielki Piątek. A gdyby nie Wielki Piątek, to był to właściwy czas Zwiastowania NMP – 25 Marca. W kilka dni przed urodzinami mąż wziął udział w Ekstremalnej Drodze Krzyżowej. Teraz wiem, że jego droga krzyżowa również przyczyniła się do naszego cudu. W tym czasie co prawda rozwijało się już nowe życie, ale nie miałam dobrych parametrów w cyklu. Endometrium do zagnieżdżenia się maleństwa było przeciętne. Wiem, że ta wyprawa umocniła całą naszą trójeczkę.

W ostatnich 2 latach podejmowałam się dzieła duchowej adopcji, jako wyraz troski o życie innych. Skoro nie mogłam mieć swojego, stwierdziłam, że pomogę innym. W tym roku miałam nie podejmować się tego dzieła po raz trzeci. Po świętach Bożego Narodzenia, które mnie przerosły, stwierdziłam, że psychicznie nie jestem w stanie. Podjęłam się jednak, chcąc podziękować Bogu za ten dar życia. Chyba najpiękniejsze, co można zrobić w życiu, to przekazać komuś życie.

Korzystam z internetowego zapisu cyklu kobiety. Już nie w pełni, ponieważ wykonuje obserwacje wg modelu Creightona, ale pewne rzeczy tam zapisuje. Lepiej mi jest potem posegregować wiedzę.
Podczas uroczystości w kościele z okazji Zwiastowania NMP, której przewodniczył biskup – usłyszałam podczas kazania słowa, które dałam sobie w opisie właśnie bieżącego cyklu. Zawsze coś dawałam. Czasami był to cytat, jakaś myśl, coś co mnie pozytywnie nastawiało i wiedziałam, że w tym wszystkim nie jestem sama. W opisie przytoczyłam słowa: „to ja Cię stworzyłem, utkałem w łonie Twej matki”. Pamiętam, że nie wiedziałam, co dać tym razem, a te słowa wybrałam z „Listu od Pana Boga do serca kobiety”, który krąży w Internecie. Te słowa były dla mnie oczywiste i tyczyły się mnie: Pan Bóg stworzył kiedyś mnie w łonie mojej mamy. Tak to rozumiałam i chciałam rozumieć. Tylko jak to On zrobił, że w tym czasie stwarzał jednak w moim łonie nowego człowieka, mówiąc do niego tymi słowami? Błogosławieństwo biskupa dla pragnących i oczekujących potomstwa była przypieczętowaniem tych pięknych wydarzeń.

Małgosia












Dodaj komentarz