Historia niejednej miłości


„Chłopiec 6-letni, ma na imię Kacper. Od roku przebywa w placówce. Nie ma kontaktu z rodziną biologiczną, matka ma odebrane prawa rodzicielskie. Chłopiec jest w normie ogólnorozwojowej. Ma wadę wymowy i uczęszcza na terapię logopedyczną. Ma młodszą siostrę, która jest pod opieką matki”.

„Poszukiwana rodzina zastępcza dla dziewczynki – uczennicy klasy V SP. Dziewczynka ma na imię Ania. Matka dziewczynki ma ograniczoną władzę rodzicielską, której najprawdopodobniej będzie pozbawiona, ojciec nie żyje. Ania jest słabą uczennicą, ma duże braki edukacyjne. Dziewczynka nie sprawia problemów wychowawczych, chętnie nawiązuje kontakt z osobami dorosłymi, jest grzeczna i miła, stara się pomagać w obowiązkach domowych”. Na portalach adopcyjnych w odpowiednich rubrykach: dziecko szuka rodziny, rodzina szuka dziecka, mnożą się tego typu ogłoszenia. Za każdym z nich kryje się ból, wielki dramat małego człowieka, wołanie o miłość. Miłość, która wydaje się czymś naturalnym, czymś, co każdy z nas otrzymuje bezwarunkowo, bo urodził się w domu, z miłości kochających rodziców, z miłosnego pragnienia samego Boga.
Z drugiej strony – ból rodziców, którzy nie mogą mieć dzieci. Ból, który niejednokrotnie prowadzi ich do gabinetów, gdzie decydują się na sztuczną inseminację czy in vitro. Po tych próbach, bez względu na to, czy doprowadziły do „uzyskania ciąży” czy też nie, ból tylko narasta.

Tymczasem prawdziwa miłość polega na darze z siebie: „chcę ofiarować siebie”, nie dlatego że jestem silniejszy, nie dlatego że mam co ofiarować; na darze zbudowanym na świadomości: „tyle otrzymałem”, „wszystko, co mam, otrzymałem”, więc mogę i chcę ofiarować, może temu najmniejszemu dziecku, które właśnie potrzebuje domu, miłości rodziców. Taka świadomość obdarowania sobą wydaje się najlepszym gruntem do adopcji. „Adoptowane dziecko to wielkie dzieło miłości. Kto je podejmie, wiele daje, ale też wiele otrzymuje. Jest to prawdziwa wymiana darów”, mówił Jan Paweł II.

Pierwsza myśl o adopcji
Agnieszka i Rafał Porzezińscy, trzydziestoparoletni małżonkowie, dziennikarze, po kilku latach małżeństwa i braku własnych dzieci zdecydowali się na drogę adopcji. – Nie rozważaliśmy sztucznych metod, choć zasięgaliśmy porad u różnych lekarzy. Po zaledwie dwóch wizytach u pewnego lekarza usłyszeliśmy propozycję sztucznej inseminacji – wspomina Agnieszka. – Nikt z lekarzy nie stwierdził jakiegoś większego kłopotu z naszą płodnością, dostaliśmy gotową receptę – inseminacja – wyrzuca kobieta. Propozycje lekarzy przysparzały małżonkom tylko cierpienia.
– Adopcja bardzo nas zbliżyła do siebie. Nigdy nie odczuliśmy takiej jedności jak wtedy, kiedy adoptowaliśmy nasze córeczki – opowiada Rafał. Ich 6-letnie córeczki bliźniaczki Marysia i Tosia są z nimi już 6 lat. Dumny pokazuje fotografie swoich trzech córek. – Te dwie blondynki to właśnie Tosia i Marysia, a poniżej najmłodsza Helenka, która urodziła nam się 2,5 roku temu – wyjaśnia tata. Wszystkie dziewczynki bardzo podobne i do taty, i do mamy. Aż trudno pomyśleć, że są adoptowane. – Są takie wspaniałe, mądre, inteligentne – dodaje Agnieszka.
Droga do adopcji nie należała do najłatwiejszych. Agnieszka pragnęła dzieci z chwilą zawarcia małżeństwa. Buntowała się wewnętrznie na samą myśl o wymaganym w przypadku adopcji pięcioletnim stażu małżeńskim, bo przecież innych małżonków nikt nie sprawdza, nie testuje, czy nadają się do rodzicielstwa. Po prostu rodzą się dzieci i ludzie stają się rodzicami. A tu trzeba było uzbroić się w cierpliwość, w pokorę. – Była we mnie ogromna tęsknota i instynkt macierzyński rozdmuchany do granic możliwości. Teraz mam już trochę inną refleksję na ten temat, zgadzam się z tym, że potrzebny jest odpowiedni czas na przygotowanie do adopcji, przecież chodzi o dzieci – mówi Agnieszka. – Rafał wiedział, że ja bardzo tęsknię za dzieckiem. Wiedziałam jednak, że mąż musi dojrzeć do tej decyzji. Liczyłam się z tym, że może nigdy nie być gotowy na taki krok – wyznaje. Decyzja Rafała przyszła w momencie, gdy uświadomił sobie, iż św. Józef adoptował Dziecko. – A potem pojawiały się kolejne argumenty: „Ktokolwiek przyjmuje jedno z tych dzieci w imię moje, Mnie przyjmuje”. To były momenty, które ostatecznie zadecydowały o adopcji.


Małgorzata Jędrzejczyk





Dodaj komentarz