Małymi krokami do zdrowia

zima 2014/2015

Blog coraz mniej jest mi już potrzebny.
Wróciłam do życia, które jest wypełnione czymś więcej niż tylko myśleniem o niepłodności.
Jesienią znalazłam czas na treningi i na kurs z dietetyki (jeden weekend w miesiącu). Ale zimą sport mnie nie ciągnie, wieczorami zaczęłam malować akwarelki… :)

Kiedyś ciągle miałam potrzebę mówienia o niepłodności, przetrawiania tego tematu – pisanie bardzo mi pomagało: układałam wpis w głowie, powstawała jedna wersja, potem druga, po kilku dniach wracałam i czytałam po raz kolejny przed opublikowaniem. Czułam się, jakbym opowiedziała daną historię komuś co najmniej trzy razy! Teraz już tego nie potrzebuję.

***

Usłyszałam od kogoś, że mam naprawdę szczęście, że mój mąż tak ze mną współpracuje w leczeniu i diecie, bo nie każdy mężczyzna by się na to zgodził. To fakt. Nigdy wcześniej nie myślałam o tym w ten sposób – jakoś logiczne było dla mnie, że on chce się leczyć. A przecież mógłby nie chcieć!!!  
Czasem nie chciał. Domowe mięsko na kanapki przyjęły się z łatwością. O poranną owsiankę, ryżankę czy też kaszę jaglaną ugotowaną na słodko (z jabłkami, rodzynkami, daktylami) musiałam stoczyć bitwę i wymyślać nowe strategie. Jadł przez dwa miesiące i… odechciało mu się. Trudno, poddałam się, kupiłam mu owsiany błonnik w tabletkach. Może zadziała podobnie? On tabletki łyka bez oporów, w przeciwieństwie do mnie – ja się dławię od samego patrzenia na wszelkie pigułki.
Kiedyś przepraszałam go przy okazji jakiejś jadłospisowej dyskusji, że mnie nerwy poniosły i nakrzyczałam na niego.
– Ciężko musi ci być skarbie – powiedziałam mu – z taką żoną-żandarmem, prawda?
– I to jeszcze jak! – zaczął się śmiać – Jesteś zupełnie jak żandarm pruski, mało brakuje, a mi zaczniesz po niemiecku rozkazy wydawać: Suppe essen, Fisch essen!

Już nie chce mi się go zmuszać, najważniejsze dla mnie, że zjada śniadanie przed pracą, ciepły, domowy obiad w porze obiadowej i jakąś lekką kolację po pracy.

A jakie to przyjemne, kiedy czasem zdarzy się, że dostaję w pracy sms „Właśnie zjadłem – zupa super smaczna kochanie :)

***

Nawiązując do poprzedniego wpisu: rzuciłam czekoladę! Hurra, już nie muszę jej jeść za każdym razem, gdy ją widzę! Tylko muszę uważać, żeby nie poczuć tego kuszącego zapachu, wtedy przegrywam… Ale i tak idę w dobrą stronę. Pracuję nad sobą i nad swoimi nawykami, nie tylko męża poganiam :)

W październiku całkowita liczba plemników: 100 tysięcy. Poszło w dół – takie są prawa fizjologii. Ale przynajmniej cały czas coś się produkuje. Byłam w grudniu u pewnej pani doktor leczącej ziołami – dostałam mieszankę ojca Klimuszki na płodność – piję trzy razy dziennie. Gorzkawe, bleeeeeee…  Ale się przyzwyczaiłam. Czego się nie zrobi, żeby się wyleczyć.

ingloriel

Komentarze: (4)


  1. ingloriel,

    od dawna już czytam Twojego bloga i zawsze czekam na następny odcinek. Twoja pogoda ducha, wytrwałość jakoś polepszają i mój nastrój :)

    A tym razem … zabrzmiało jak pożegnanie

    Mam nadzieję, że jednak nie. AbrahamiSara bez Ciebie nie będą już tym samym….

  2. I ja także od dawna czytam wszystkie Twoje wpisy. Jestem Twoim przeciwieństwem Ingloriel, bardzo często niestety rozsypuję się w swej walce i nie mam takiej charyzmy i siły jak Ty. Bardzo chciałabym, abyś zaglądała tu częściej i w żadnym wypadku nie rezygnowała z pisania. Twój blog daje naprawdę wiele nadziei innym. Ostatnio wchodziłam tu głównie po to, żeby sprawdzić czy nie dodałaś czegoś nowego :) ))) i szczerze zastanawiałam co takiego może zwiastować tak długą przerwę. Jakiś czas temu polecałaś tutaj taki portal: Cudowny tata. Był on moim ulubionym źródłem inspiracji i pozytywnej energii. Niestety od jakiegoś już czasu ten portal nie istnieje. Zaglądam więc teraz tutaj :) głęboko wierząc i życząc Ci jak najlepiej. Ja w swej walce poszukuję ludzi, dających nadzieję i wsparcie. Myślę, że taką osobą jesteś właśnie :) ) Dlatego bądź z nami Ingloriel.

  3. olacv – wzruszyłaś mnie do łez… Miło, że zaglądasz na mojego bloga i czerpiesz z niego nadzieję. Blog miał pomagać mi samej, ale dobrze, że komuś mogę dodać otuchy.
    Kolejny wpis pomału powstaje, mam też pomysł na jeszcze jeden, ale tyle się dzieje w realu, że szkoda czasu na pisanie. Obiecuję, że kamienie milowe leczenia na blogu na pewno zostaną uwiecznione, a anegdotki zamieszczę, bo sama je lubię.

  4. Po prostu dajesz piękny przykład, że można ewoluować, żyć, mając poważny problem jakim jest niepłodność. Ja walczę intensywnie 3,5 roku (6 lat małżeństwa). Stosowałam dietę dla męża, miałam zapał, ale się poddałam. Nie wytrzymałam. Nie mówię, że zrezygnowałam całkowicie, nadal stosuję: wołowinę, olej lniany, owoce i warzywa sprzyjające płodności, pyłek i lekarstwa z napro. Jednak zapał zgasł. Inny bilans to: ciągła walka nad sobą, tęsknota za utraconymi przyjaciółmi, trudności z samorealizacją, wycofanie się z życia.. Godne pozazdroszczenia jest to, jak świetnie sobie radzisz. Szkoda, że nie można umówić się z Tobą na herbatę :) )

Dodaj komentarz