Naprotechnologia to dar dla małżeństw


Naprotechnologia to dar dla małżeństwa i kobiety – podkreśla w rozmowie z KAI Janina Filipczuk, farmaceutka i dyrektor pierwszego w Polsce szkolenia dla instruktorów tej metody. Zwraca uwagę, że naprotechnologia jest zbudowana na solidnych badaniach naukowych. Instruktorka, która na co dzień mieszka w Kanadzie, była uczestniczką odbywającej się  12- 13.09.2009 w Lublinie konferencji na temat naprotechnologii.

Poniżej publikujemy pełną treść rozmowy:

KAI: Jakie są główne cele lubelskiej konferencji – kształceniu lekarzy czy też społecznej popularyzacji tematu?

- Celem jest niesienie dobrej nowiny dla Polaków, polskich małżeństw i polskich kobiet. A także udowodnienie, że naprotechnologia jest dziedziną nauki medycznej, zbudowaną na solidnych badaniach naukowych i przesłankach, które powinny być ważne dla innych lekarzy.

Wiedza oferowana podczas konferencji będzie dostępna dla każdego: dla przeciętnej kobiety i mężczyzny oraz dla specjalistów. Lekarzowi pozwoli zrozumieć, jak najbardziej właściwie, współpracując z fizjologią kobiety, przeprowadzić badania hormonalne, by zobaczyć, czy ma ona jakieś zaburzenia czy też nie. Kobiety będą mogły zrozumieć, że stosowanie modelu Creightona daje możliwość monitorowania swojego zdrowia ginekologiczno-prokreacyjnego. I że jest to metoda bardzo skuteczna zarówno w celu uzyskania, jak i uniknięcia poczęcia. Zobaczą, że to jest dobra nowina dla małżeństw, które borykają się z płodnością czy dla kobiet, które cierpią na zespół napięcia przedmiesiączkowego.
Mówię tu o używaniu modelu Creightona, bo na tej bazie zbudowana jest naprotechnologia. Nie byłoby naprotechnologii, gdyby nie było modelu Creightona. Metoda ta nie może być stosowna na bazie żadnej innej naturalnej metody planowania rodziny, gdyż model Creightona to jedyny standaryzowany system. Oznacza to, że standaryzowane są obserwacje, zapis tych obserwacji, standaryzowane jest nauczanie instruktora metody, a także lekarza i dyrektora programu, jakim ja jestem. Niezależnie od tego, kto będzie oferował te usługi, będzie to robił według ścisłych kryteriów.

KAI: W ubiegłym roku rozpoczęło się pierwsze w Polsce szkolenie dla instruktorów naprotechnologii.

- Jestem dumna z tej wspaniałej grupy, wszyscy byli profesjonalistami. Większość z nich myśli o tym, żeby się przekwalifikować na ten nowo powstający w Polsce zawód.

Miałam ograniczone możliwości przyjęcia chętnych. Są aplikacje, które czekają już na następne szkolenie, które być może odbędzie się jesienią następnego roku. Cały kurs trwa 13 miesięcy, składa się z dwóch stacjonarnych sesji i z dwóch praktyk. Praktyka jest nadzorowana, każdy student ma opiekuna, który go prowadzi, sprawdza zaliczenia. To bardzo intensywna praca. A ponieważ jest wystandaryzowana, może odbywać się na odległość

KAI: Przeciwnicy naprotechnologii w Polsce twierdzą, że ta metoda nie wnosi nic nowego w temacie leczenia niepłodności, że nie jest to metoda naukowa. Skąd pani zdaniem biorą się te opinie?

- Nie umiem powiedzieć, dlaczego w Polsce opinia mediów nie jest przychylna naprotechnologii, ponieważ nie rozumiem, jak można się wypowiadać na temat, którego się nie zna. Nikt z profesorów, lekarzy czy dziennikarzy, którzy się wypowiadali na ten temat, z tego co wiem, nie zna tematu. Te osoby dostały osobiste zaproszenie na konferencję, ale podejrzewam, że nie przyjadą tylko po to, by nie pokazać swojego poparcia. Nie rozumiem postawy tych ludzi. Podręcznik medyczny, którego autorem jest twórca naprotechnologii, prof. Hilgers, ma bardzo porządnie udokumentowane podstawy naukowe. Nie rozumiem też stwierdzeń, że naprotechnologia nie jest skuteczna i nie ma efektów, bo co innego pokazuje doświadczenia praktyczne dr Boyle’a z parami, które miały nawet po kilka nieudanych prób in vitro i poczęły dziecko. Podczas konferencji będzie mowa o statystykach opublikowanych jesienią ubiegłego roku – są o wiele lepsze niż te nt. in vitro.

KAI: Jak naprotechnologia jest odbierana w USA czy Kanadzie?

- W Kanadzie ten temat też ciężko się przebija, choć już jednak coraz łatwiej. Moim zdaniem dlatego, że utożsamia się tę metodę z ideologią, a jest to naprawdę dobra medycyna.
Dr Hilgers został niejako zmobilizowany do swojej pracy naukowej przez encyklikę „Humanae vitae”. I nadal myśli się o tej metodzie, że jest to coś „kościelnego”. Tymczasem jeden z naszych wykładowców, który pracował dla najpotężniejszych naukowych instytucji medycznych, współautor, obok prof. Hilgersa, wielu prac z zakresu naprotechnologii, prof. Joseph Stanford, nie jest katolikiem. Nie można mu przypisywać pobudek ideologicznych, jest po prostu mądrym człowiekiem. Widzi, co ma sens i co jest dobre.


KAI

Komentarze: (1)


  1. Izabela Salata

    Pani Janina Filipczuk zmarła po długiej chorobie 8 III 2012r.

    Od wileu lat  mieszkała w Kanadzie, jednak jej marzeniem było przenieść naprotechnologię do Polski. Udało jej się – była  dyrektorem pierwszego w Polsce kursu  dla lekarzy i instruktorów. Prowadziła superwizje wielu polskich instruktorów (w trakcie ich szkolenia),  ciepło zapisując się w naszej pamięci.

Dodaj komentarz