O zagrożeniach słów kilka


Sytuacja nieposiadania dzieci w momencie, kiedy bardzo się ich pragnie, z pewnością nie należy do łatwych. I z pewnością każdy przeżywa takie doświadczenie inaczej. Jednak nie da się ukryć, że małżonkowie borykający się z problemem niepłodności są narażeni na różnego typu trudne przeżycia. Każdy z nas jest inny – jedyny i niepowtarzalny, każdy ma swoją odrębną strukturę osobowości, swój temperament, swoje mocne i słabe strony, swoje sprawdzone mechanizmy obronne, swój próg wrażliwości i swoje – lepsze lub gorsze – sposoby radzenia sobie ze stresem. Dlatego ilu ludzi, tyle możliwych reakcji na – pozornie takie same – wydarzenia. Jednak są pewne myśli, które w podobny sposób mogą wybrzmiewać u różnych osób. Kilku takim myślom przyjrzymy się poniżej.

***

„Dziś jest TEN dzień! Grzechem byłoby go nie wykorzystać!”

Kiedy dwoje ludzi dopiero zaczyna swoje starania o potomka, o dystans do nieudanych prób poczęcia jest jeszcze nieco łatwiej. Jednak kiedy każda kolejna miesiączka kobiety zwiastuje kolejne niepowodzenia, a małżonkowie zaczynają sobie coraz dobitniej uświadamiać, że jedynie przez kilka dni w miesiącu może dojść do zapłodnienia, ten magiczny czas zaczyna być na wagę złota. I prędzej czy później często pojawia się presja związana z potencjalną owulacją. Małżonkowie nierzadko wykończeni po całym dniu pracy, sfrustrowani, zaaferowani bieżącymi problemami, decydują się na współżycie, nieraz wręcz jakby „na siłę”, bo przecież kolejny taki czas będzie dopiero za miesiąc. W takich sytuacjach zdarza się, że bliskość fizyczna ma niewiele wspólnego z przyjemnością; jest bardziej obowiązkiem, czymś, co musi mieć miejsce, jeśli chcemy powiększyć rodzinę. Takie „spięcie” i skoncentrowanie na osiągnięciu celu za wszelką cenę, nierzadko powoduje frustracje i psychiczne blokady, które w naturalny sposób hamują kobietę przed zajściem w ciążę. Pewnie dlatego stosunkowo często można usłyszeć opowieści ludzi, którzy dłuższy czas starali się o dziecko, a którym się udało, kiedy sobie „odpuścili” i/lub wyjechali na wakacje lub zaczęli się starać o adopcję.

***

„Mój mąż jest mi potrzebny do zapłodnienia”

Powyższa myśl przypuszczalnie rzadko wybrzmiewa w tak bezpośredni sposób. Jednak śmiem twierdzić, że w nieco bardziej zakamuflowanej formie pojawia się u niejednej kobiety oczekującej na zobaczenie upragnionych dwóch kresek. Sytuacja niepłodności może nieść ze sobą zagrożenie patrzenia na swojego męża mniej jako na męża, życiowego partnera, przyjaciela czy kochanka, a bardziej jako na dawcę nasienia; kogoś, kto jest mi potrzebny do tego, by cieszyć się wytęsknionym błogosławionym stanem. Jednak przy takim postrzeganiu sprawy prędzej czy później zaczniemy się od siebie oddalać. Bo zamiast się wspierać w trudnych chwilach, zamiast dzielić ze sobą ból niepłodności, zaczniemy się postrzegać coraz bardziej przedmiotowo. A przecież nawet jeśli uda nam się zostać rodzicami, to w pierwszej kolejności, ZAWSZE mamy być dla siebie przede wszystkim mężem i żoną. Kobietą i mężczyzną. A dopiero potem: matką i ojcem. Warto o tym pamiętać już w okresie planowania potomstwa.

***

„Ostatnio całe nasze życie kręci się wokół niepłodności”

Takie przeświadczenie można odnieść, jeśli pozwolimy na to, by nasza codzienna aktywność zaczęła się zawężać do tej jednej sfery. Bieganie od lekarza do lekarza, ciągłe proszenie Boga o dziecko, spotykanie się głównie z innymi niepłodnymi ludźmi, pławienie się w swoim bólu, podporządkowywanie wspólnych planów cyklowi kobiety itp. mogą sprawić, że w którymś momencie z przerażeniem odkryjemy, że całe nasze życie (albo przynajmniej jego większa część) podporządkowane jest staraniom o potomka. A nie ma nic gorszego niż zakopywanie się w swoim bólu i zamykanie na innych ludzi.

Oczywiście nie znaczy to, że mamy rezygnować z pomocy medycznej, modlitwy o cud czy kontaktów z innymi ludźmi o podobnych problemach. Nie oznacza też, że nie mamy prawa przeżywać naszego bólu lub wylewać morza łez, jeśli tego aktualnie najbardziej potrzebujemy. Warto jednak rozejrzeć się dookoła, przypatrzeć się sobie samemu, innym ludziom, posłuchać tego, co Pan Bóg ma nam do powiedzenia. Może wtedy odkryjemy, że obok nas są ludzie bardziej cierpiący, którzy potrzebują naszej pomocy. Może przypomnimy sobie o jakimś dawnym hobby, które mogłoby wzbogacać naszą codzienność i być swego rodzaju odskocznią od tego, co trudne. Może – kiedy przestaniemy wołać do Boga, a spróbujemy wysłuchać, co On ma nam do powiedzenia – odkryjemy, że bardzo wiele od Niego otrzymujemy, tylko jakoś wcześniej tego nie zauważaliśmy… Warto zastanowić się, co jeszcze – poza niepłodnością – stanowi treści mojego życia, jakie dary na co dzień otrzymuję i co ja mogę zrobić dla tych, którym jest trudniej niż mnie.


MS





Dodaj komentarz